Łukaszenka tuninguje ZSRR: na Białorusi likwidują prywatne szkoły, hipsterskie kluby zastępują dyskontami, zamykają kościoły.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

„This year’s Peace Prize is awarded to human rights advocate Ales Bialacki from Belarus". Ta wiadomość w piątkowe popołudnie 7 października zalśniła jak błyskawica wśród nieprzeniknionej ciemności. Nobel!

„BIALACKI!", „BIALACKI!" - pisali caps lockiem koledzy na czacie w pracy.

Nie mogłam w to uwierzyć. Rozpłakałam się. Tyle że tym razem nie z powodu beznadziei, zła i rozpaczy na tle coraz większego terroru w naszej ojczyźnie, ale ze szczęścia – po raz pierwszy od dwóch lat.

„Trudno było sobie wyobrazić lepszego kandydata" – pisali Białorusini na portalach społecznościowych.

„Żadna nagroda za jego pracę nie jest wystarczająca. Ale świat dał mu najważniejszą spośród tych, które są dostępne" – komentowali decyzję Komitetu Noblowskiego.

Nie brakowało też opinii, że to wyróżnienie nie tylko dla niezłomnego Alesia Bialackiego, który ponownie jest „za kratkami" za nieustanną walkę o sprawiedliwość i obronę praw człowieka, ale również dla tysięcy takich samych jak on więźniów, którzy są na Białorusi przetrzymywani w nieludzkich warunkach i kompletnej izolacji od świata.

Pamiętam, jak wielu byłych już więźniów politycznych opowiadało, że tam, za murami, od czasu do czasu pytali się siebie nawzajem: – Myślicie, że nie siedzimy tu na próżno?

Wydaje się, że Nagroda Nobla stała się odpowiedzią: nic nie jest „na próżno". Sygnałem: nie zostaliście zapomniani.

Jak napisała redaktor naczelna portalu Charter97 Natalia Radina, „ta wieść rozniesie się nadzieją po wszystkich więzieniach i koloniach".

Emerytki też zamykają

Tymczasem reżim codziennie bierze nowych „zakładników politycznych". Są oni od dekady kartą przetargową w stosunkach Łukaszenki z Zachodem. Gdy sytuacja gospodarcza w kraju pogarsza się z powodu sankcji nałożonych za sfałszowane wybory i późniejsze represje, pojawiają się informacje o nagłych zwolnieniach jeszcze niedawno rzekomych „naruszycieli porządku prawnego". Wtedy zwykle następuje „odwilż" – sankcje są łagodzone albo całkowicie znoszone.

Tym razem jednak Zachód nie złapał się na przynętę Łukaszenki. Postawił ultimatum – uwolnić wszystkich. Ale z więzienia wyszły tylko dwie emerytki, 68 i 70 lat, aresztowane za „niewłaściwe" komentarze w internecie, 18-letni chłopak skazany jeszcze jako nieletni za udział w protestach oraz kilka innych osób.

1347 więźniów politycznych

Pół roku temu przeprowadziłam wywiad z artystką, która malowała portrety więźniów politycznych na kawałkach tapety. W czasie naszej rozmowy ukończonych obrazów było więcej niż 300.

– Wymyśliłam sobie, że kiedy namaluję każdego, wtedy ich wszystkich uwolnią – stwierdziła autorka.

Nie sądzę, żeby udało się jej wprowadzić w życie ten zamiar.

Obecnie na liście Centrum Praw Człowieka „Wiasna" znajduje się 1347 zdjęć osób uznawanych za więźniów politycznych. Przy czym dokładna liczba aresztowanych w sprawach politycznych nie jest znana – według niektórych doniesień może ich być nawet trzy razy więcej. Bliscy zatrzymanych często boją się kontaktować z obrońcami praw człowieka i dziennikarzami. Żeby nie zaszkodzić – mówią.

Otwierając kilka razy w tygodniu stronę internetową Wiasny, nie widzę już znajomych twarzy bohaterów moich tekstów, tylko nowe zdjęcia mężczyzn i kobiet, nastolatków i emerytów, inwalidów i po prostu ciężko chorych. Wszystkie te ujęcia z poprzedniego beztroskiego życia, dziś jak gdyby wstrzymanego, opublikowane są w czarno-białych barwach, w kolorach pustki i cierpienia.

Co tak naprawdę dzieje się z ludźmi w więzieniu – nie wiedzą nawet ich najbliżsi.

Tzw. procesy sądowe są zamknięte dla opinii publicznej, korespondencja jest blokowana, na spotkania z rodziną nie da się uzyskać zgody. Szczątkowe informacje docierają czasami przez adwokatów albo od samego uwięzionego, jeśli zostanie wypuszczony i uda mu się wyjechać z kraju.

Masz raka? Nie szkodzi, posiedzisz

„Cela karna", „karcer", „zatrzymany", „skazany" – to są najczęściej spotykane słowa w doniesieniach niezależnych mediów i na portalach społecznościowych.

Z powodu nieustannej presji do jednego z najbardziej desperackich środków – głodówki – zaczęli się uciekać nawet działacze najbardziej doświadczeni w walce z obecnym rządem. Niedawno na znak protestu przeciwko działaniom administracji więzienia odmówił jedzenia dwukrotny więzień polityczny, anarchista Ihar Alinewicz. Przy czym to on właśnie zawsze zaznaczał, że będąc za kratkami, powinno się robić wszystko, żeby nie nadszarpnąć swego zdrowia.

Już po wyborach w 2010 r. Ihar odsiedział pięć lat na podstawie sfabrykowanych zarzutów karnych. Po uwolnieniu przeprowadził się do Polski, ale jesienią 2020 r. wrócił do ojczyzny. (Tak, wtedy wielu z nas się wydawało, że jesteśmy u progu wolności i już za chwilę wyrwiemy się z rąk krwawego dyktatora).

Wraz ze swoimi towarzyszami – Dzmitrijem Dubouskim, Siarhiejem Romanowym i Dzmitrijem Rezanowiczem – Ihar chciał mieć udział w zmianach, na które, jak sam potem mówił, czekał przez 20 lat życia. Wszyscy trzej zostali aresztowani. Otrzymali od 18 do 20 lat kolonii karnej.

Ta czwórka wie o torturach nie tylko z książek o represjach stalinowskich, ale z własnego doświadczenia. Aby wymusić zeznania, funkcjonariusze bili ich i dusili. Iharowi ścinano nawet skórę z pięt – żeby każdy krok sprawiał mu potem potworny ból.

Wtedy jednak Ihar nie ogłaszał strajku głodowego i był przeciwny tak skrajnym metodom protestu. Co sprawiło, że dzisiaj zmienił zdanie?

Wcześniej przez 22 dni głodówkę „na sucho" prowadził weteran wojny w Afganistanie, przedsiębiorca Mikołaj Autuchowicz, który już trzeci raz został wtrącony do więzienia. Stracił w jej wyniku ponad 20 kg.

Późniejsze badania krwi wykazały, że w jego organizmie wystąpiły nieodwracalne zmiany – jego nerki przestały poprawnie funkcjonować. Przez kilka dni Mikołaj był podłączony do kroplówki. Nie miał siły samodzielnie stać. Jednak wciąż przewożono go do sądu i umieszczano w klatce o wymiarach mniejszych niż jeden metr kwadratowy.

18 października Autuchowicz został skazany na 25 lat kolonii karnej na podstawie 12 artykułów kodeksu karnego, m.in. dotyczących terroryzmu i zdrady stanu. Wraz z Mikołajem osądzono jeszcze 11 innych osób, wśród nich emerytkę z nowotworem, która dostała 20 lat kolonii, i inwalidę bez nogi, skazanego na 18 lat.

Nieleczenie – zabijanie na raty

Znęcanie się nad opozycjonistami przybiera różne formy. Powszechną praktyką jest odmawianie dostępu do opieki medycznej osobom dotkniętym potencjalnie śmiertelnymi chorobami, jak rak, albo tym po udarze czy zawale serca.

Wielu więźniów politycznych zostało brutalnie pobitych podczas swojego zatrzymania jeszcze po wyborach prezydenckich w sierpniu 2020 r. – teraz tracą słuch, wzrok, na skutek urazów mózgu słyszą ciągły szum albo dzwonienie w uszach.

Hasłem reżimu nie jest leczenie, lecz powolne zabijanie.

Do jednej z kolonii karnych przez ponad dwa miesiące nie dostarczano nabiału, który skazani teoretycznie mają prawo kupić w sklepie. Produktów mięsnych jest bardzo mało, świeżych warzyw w ogóle brak.

Przez niedobór odpowiednich składników odżywczych więźniowie mają problemy z układem pokarmowym, kruszą się im zęby, mają osłabioną odporność, kobietom wypadają włosy.

Pod byle pretekstem, często całkowicie wyssanym z palca, wobec osadzonych stosuje się dodatkowe kary dyscyplinarne. Są np. wtrącani do betonowych cel, w chłodne dni temperatura nie przekracza tam 10-15 stopni Celsjusza. Skazani nie otrzymują materacy, prześcieradeł, poduszek ani koców. Funkcjonariusze kolonii karnej zabierają im odzież wierzchnią. Właśnie w ten sposób postąpili niedawno z dziennikarzem śledczym Denisem Iwaszynem, który został skazany na 13 lat więzienia za rzekomą „pracę dla służb specjalnych Ukrainy".

15 lat kolonii? Niski wyrok, ciesz się

Szczególny stosunek reżim ma do „partyzantów kolejowych", którzy po rozpoczęciu wojny w Ukrainie dokonywali różnych aktów sabotażu na kolejach białoruskich. Celem było uniemożliwienie agresorowi, Rosji, transportu broni i innego sprzętu służącego do prowadzenia działań wojennych. W rezultacie na pewien czas komunikacja kolejowa między Białorusią a Ukrainą całkowicie się zatrzymała. Za ten sukces zapłacili wysoką cenę. Mieszkańcy Bobrujska, którzy rzekomo brali udział w zniszczeniu oprzyrządowania trasy pod Osipowiczami, zostali postrzeleni w nogi podczas aresztowania.

Wyroki dla „partyzantów kolejowych" są drakońskie – jednak wyroki 12 czy 15 lat kolonii władza uważa za „pobłażliwe", bo po zmianach w kodeksie karnym może im grozić nawet kara śmierci.

Kraj przekształcił się w spalone pole. Władza zamyka prywatne szkoły – funkcjonują teraz wyłącznie państwowe, w których dzieci obowiązkowo uczą się „patriotyzmu". Likwiduje kultowe modne miejsca spotkań młodzieży i ośrodki kultury – lepiej, żeby je zastąpiły tanie sieci sklepów spożywczych; odbiera parafianom kościoły, bo „w końcu trzeba już przestać się modlić za Białoruś i zakończenie wojny w Ukrainie". Niszczy się groby polskich żołnierzy, bo „nie może być wrogów na naszej ziemi".

Kiedy straszne jest wszystko

Strach – uczucie, które panuje wśród moich przyjaciół i krewnych.

Straszne jest rozpoczęcie rozmowy przez Telegram bez sprawdzenia, czy emotikony na ekranie zgadzają się z tymi, które ma twój rozmówca. W końcu tylko wtedy wasze połączenie najprawdopodobniej nie jest podsłuchiwane.

Strasznie jest nie pójść na prorządowy koncert albo w jego trakcie nie klaskać, gdy śpiewają piosenki „za ojczyznę". „Co będzie, jeśli zobaczy kierownictwo?".

Strasznie jest wiedzieć, że poparcie dla Łukaszenki wynosi nie 3 proc., jak wynikało z sondaży internetowych, ale dużo więcej.

Strasznie jest pisać list do więźnia politycznego i wskazać na kopercie adres zwrotny. Co będzie, jeśli nagle po ciebie też przyjdą?

Straszne jest publikowanie artykułów i krótkich postów z „zasobów ekstremistycznych" (czyli niezależnych mediów) w sieciach społecznościowych lub wysyłanie ich w prywatnych wiadomościach. W końcu jeśli służby zatrzymają i sprawdzą telefon, następną noc spędzisz już nie w domu, leżąc w ciepłym łóżku, ale w wilgotnej celi i dobrze, jeśli nie na podłodze.

Strasznie jest kłaść się spać, słysząc odgłosy latających samolotów wojskowych lub wystrzałów, nawet po przeczytaniu w rządowych komunikatach, że to są „ćwiczenia".

Straszne jest przyznać się znajomej Ukraince, że te samoloty, które cię przerażają w nocy, prawdopodobnie zrzucają bomby na miasto, w którym mieszka jej rodzina. Przecież za każdym razem, gdy do ciebie pisze, kończy wiadomość rozdzierającymi serce słowami: „Mam nadzieję, że przeżyjemy".

Strasznie jest w pracy, wbrew odgórnemu nakazowi, zrezygnować z powieszenia na piersi czerwono-zielonej wstążki w barwach obecnej flagi Białorusi – symbolu reżimu Łukaszenki. Nawet jeśli wiesz, że nie znosisz połączenia tych kolorów, i pamiętasz, jak kilka lat temu z dumą niosłeś biało-czerwono-białą flagę historyczną, idąc w wielotysięcznym marszu protestacyjnym.

Straszne jest uświadomić sobie, że twój znajomy, który opowiadał ci, jak po przeprowadzce do Polski już bez obaw o własne bezpieczeństwo będzie realizował swoje marzenia, już nie żyje. Zabili go Rosjanie, kiedy wstąpił do białoruskiego Pułku Kalinouskiego i walczył o wolność Ukrainy.

Straszne jest, gdy do twojego kraju przyjeżdżają rosyjscy żołnierze i pociągi przepełnione bronią, a ty nie możesz powiedzieć ani słowa, bo w kraju ogłoszono „operację antyterrorystyczną" przeciwko tobie i takim jak ty.

Straszne jest to, że granice zostaną zamknięte i przez wiele lat nie zobaczysz dzieci, które wyjechały szukać nowego domu z powodu groźby dalszych prześladowań po „dniach" spędzonych w tzw. białoruskim Auschwitz (mińskim areszcie śledczym Akrescina).

Straszne jest, będąc za granicą, nie widzieć rodziców, bo teraz tak często mówi się o wybuchach jądrowych i z jakiegoś powodu wspomina się o terytorium Białorusi.

Straszne jest – nawet jeśli już nie jesteś na Białorusi – czytać wiadomości o tym, co się tam dzieje. W końcu obiecałeś sobie oderwać się od tego i spokojnie kontynuować swoje życie – przez co sam siebie nienawidzisz.

I w końcu bardzo strasznie jest wyobrażać sobie, że wszyscy jeszcze długo będziemy żyć w tym strachu w kraju, którego w ogóle nie rozpoznajemy, ponieważ został on zmieniony w obóz koncentracyjny.

***Hania Malaszena - dziennikarka i publicystka białoruska

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Agata Żelazowska poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    Mokry sen ministra Zero.
    już oceniałe(a)ś
    3
    0
    Wyrazy szacunku.
    już oceniałe(a)ś
    1
    0