Kiedy Wiktor Woroszylski był internowany, nie pozwolił żonie pójść do gen. Kiszczaka z prośbą o wypuszczenie: żaden Kiszczak nie będzie się mieszał do jego spraw z Polską. Tyle że z Polską było łatwiej niż z Polakami

Dzienniki Wiktor Woroszylski prowadził przez 43 lata. Czasem robił przerwy, nie wszystkie zeszyty udało się odnaleźć, ale to, co się zachowało, i tak jest kroniką naszej historii w II połowie XX wieku. Tom I, obejmujący lata 1953-82, jest wielowątkową relacją z życia w PRL-u, a zarazem zapisem inteligenckiego oporu, kontestowania systemu, rodzenia się zorganizowanej opozycji, karnawału „Solidarności” i stanu wojennego.

We wszystkich notach i recenzjach zwraca się uwagę na to, że autor przeszedł, jak inni polscy intelektualiści, od komunizmu do opozycji. Rzeczywiście, Woroszylski od dziesięcioleci był postacią symboliczną dla takiej drogi. Tyle że co pewien czas warto przypomnieć, że prócz intelektualistów były jeszcze masy ludowe, które zawierzyły nowym czasom i przystąpiły do budowy ustroju. Polska Ludowa wywróciła strukturę społeczną, jednych poniżyła, ale miliony innych wyniosła do góry. Ktoś w końcu garnął się do wojska, administracji, wszelakich organów.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Łukasz Grzymisławski poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    Kupiłem dwa tomy, czekam na trzeci tom, a w czerwcu na wakacjach zabiorę się do pierwszego tomu.
    już oceniałe(a)ś
    5
    0