Gazeta Wyborcza wspiera #czarnyprotest, dlatego ten artykuł jest dostępny za darmo dla wszystkich
Dyskusja o aborcji rozgorzała w mediach na nowo. Włączę się do niej.
Otóż pisze się, że zakwestionowanie przesłanki eugenicznej mogłoby oznaczać zakaz tej operacji w ogóle, bo jej najczęstsza przyczyna to właśnie ta oto: „gdy badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”. I tu właśnie nie tylko moja wątpliwość pierwsza: czy w praktyce nie tracą w ten sposób życia płody, z których urodzą się dzieci z zespołem Downa? Trudno powiedzieć o nich, jak się mówi ogólnie o przypadkach owych chorób: że powodują one, iż urodzeni wymagają całodobowej opieki do końca życia. A są to przecież ludzie zdolni na przykład do twórczości artystycznej. Niezwykle serdeczni, iloraz inteligencji mają niski, iloraz serca jak szczyt K2.
Przesłanka eugeniczna jest zatem sformułowana bardzo nieprecyzyjnie i to przede wszystkim winno być przedmiotem dyskusji.
Kwestia następna jest filozoficzna jakby. Otóż spór jest także o to, jak nazwać ów dyskusyjny embrion: człowiek to czy nie człowiek? Słowo to jest bowiem wieloznaczne: oznacza, że można mówić od razu o osobie ludzkiej czy jednak tylko w ogóle o ludzkim życiu. Mamy tu jakiś problem semantyczny: bo czy na przykład larwa jest motylem? Embrion stanowi jakieś stadium rozwoju jednostki ludzkiego gatunku i pogardliwe mówienie o nim, że to tylko parę komórek, precyzyjne nie jest. Jest to upraszczanie poważnej sprawy etycznej.
Ale myślę sobie także, że po pierwsze, człowiekowi niosącemu ogromny ciężar trzeba zawsze oddawać głos przed tym, który idzie sobie obok leciutki.
Sprawa aborcji jest przede wszystkim sprawą kobiet! Jeżeli wymaga heroizmu, to od nich, nie od nas. Po drugie, jest nieodzownie sprawą polityczną, nic więc dziwnego, że w partyjnych celach przez rządzących ochoczo wykorzystywaną. Prawu i Sprawiedliwości bardzo się opłaca mieć dobre stosunki z hierarchią kościelną i z polityczną prawicą, więc zrobi wiele, żeby wykoncypowane przezeń prawo było zgodne z ich postulatami. Ale liczą się też słupki poparcia, więc nie jestem pewien, czy PiS zaryzykuje, że obniżą się mocno. Po trzecie, ryzykuje niebezpiecznie swoim naleganiem Episkopat Polski. Naraża się na zarzut, że wtrąca się do polityki, a skutek nowego zapisu prawnego może być taki, że liczba aborcji realnie nie spadnie, natomiast liczba obywateli na Kościół rozwścieczonych wzrośnie całkiem znacząco. Liczy się sam zapis prawny czy raczej ten w ludzkich umysłach i sercach? Będą jego nauczanie lekceważyć jeszcze bardziej niż dotąd. Jeżeli taka linia ewangelizacyjna jest jednak słuszna, bo nie należy ulegać w ten sposób światu, to na pewno Franciszkowa nie jest. Biskupi niechaj odłożą swój bat duszpasterski do eklezjalnego lamusa.
Wyborcza to Wy, piszcie: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Owszem. Jest problem semantyczny. I to ogromny.
Powstał właśnie dlatego, ze etapy rozwojowe postanowili konserwatysci zrównać i okreslic jednym słowem: człowiek.
Ma to tyle wspólnego z obiektywnością, rzeczywistością i logika, co nazwanie wylanych fundamentów domem.
Czytającym oraz autorowi proponuje zapoznać sie z zagadnieniem zdjęć płodów, którymi posługują sie pro-life, by chwytać za serce. Nie tych rozkawałkowanych tylko tych słodziutkich koniecznie z kciukiem w otworze gębowym.
Jeśli ktoś mysli, ze są to zdjęcia realne to informuje, ze tkwi w ogromnym błędzie.
Tu nieco więcej na ten temat:
ht tp
://jedyniesluszne.blox.pl/2015/04/Skad-sie-biora-zdjecia-pro-life.html
Od dawna jesteśmy bombardowani przeklamaniami, manipulacjami, a nawet zwykłymi ordynarnymi kłamstwami rozsiewanymi przez tzw. obrońców życia.
Pora zacząć nie filozofować tylko zapoznawać sie z faktami.
Tych radzę szukać w pozycjach naukowych a nie w traktatach wodolejcow.
A co do semantyki. Już samo wyrażenie, ze cos się staje, oznacza, ze tego czegoś jeszcze nie ma.
Koniec kropka.
Właśnie! Z uszkodzonego, nieodwracalnie chorego płodu nie będzie życia tylko pseudożycie: nigdy samodzielne, sprowadzające się głównie do fizjologii, dewastujące życie rodziny.
Niestety nie jesteś polką jakich wiele; Ty posiadasz rozum, czego niestety większości brak.
Dziękuję za link do świetnego materiału edukacyjnego.
Jeśli mogę jeszcze coś polecić.
W moich tekstach (listach) opublikowanych przez GW posługiwałam się m. in. terminem "zaśniad groniasty"
Polecam tekst mojej dobrej znajomej:
htt ps
://patolodzynaklatce.wordpress.com/2015/08/10/ratujmy-zasniady-czyli-bezduszne-babelki-albo-watly-czlowiek/
Ubawicie się, a przy okazji łykniecie nieco rzeczowości.
Dziękuję za komplement.
Ale pozwolę sobie nie zgodzić się.
Jest mnóstwo kobiet, takich, jak ja.
Nawet ostatnio na GW można zobaczyć je w pełnej krasie.
To m.in. autorka listu otwartego do Kai Godek.
To wiele kobiet, które się tu wypowiadają w komentarzach.
Np. hm.. nigdy nie mogę (mea culpa) zapamiętać jej nicku.
To autorka pierwszego komentarza pod moim pierwszym listem tu opublikowanym o tytule:
Dlaczego sumienie posła jest lepsze od sumienia szarej polskiej kobiety?
Zdradzę dlaczego mój taki, a nie inny nick.
Mój nick jest swoistym protestem przeciwko zawłaszczaniu terminu: POLAK - POLKA przez PiS i ich akolitów.
Mój nick jest deklaracją, że są POLACY - POLKI, którzy nie są tacy, jak wymusza preferowane w narracji rządzących stanowisko:
BIAŁY_BEZREFLEKSYJNY_POLAK_KATOLIK - w skrócie: KIBOL - MOHER.
:)))
Oczywiście masz rację. Ale przecież plemnik czy komórka jajowa TEŻ są człowiekiem.
Odpowiedz sobie tylko na pytanie, co z tego wynika.
Ani plemnik ani jajo samotnie nie są człowiekiem.
?!? Skąd to kategoryczne stwierdzenie? Oczywiste jest, że człowiek powstaje po podziale mejotycznym, czyli ściśle rzecz biorąc już spermatocyt czy oocyt jest człowiekiem. Jeśli mowa o plemniku, czy komórce jajowej to chyba nie może tu być wątpliwości? Jeśli Twoim zdaniem one nie są ludźmi, to czym są?
Należy rozróżnić porządki semantyczne.
W języku biologii, precyzyjniej rzecz ujmując - zoologii, zygota jest przedstawicielem gatunku homo sapiens. Ma ten genom. W języku biologii jest zatem człowiekiem.
Ale dyskusja nie toczy się o biologii. Toczy się o filozofii, precyzyjniej rzecz ujmując - o etyce; i o postępującemu za etyką - prawie. W tym porządku człowiekiem jest (powinna być?) istota, którą ludzka cywilizacja wyposażyła, między innymi, w możliwość bycia podmiotem praw podstawowych.
Czy i kiedy embrion nabywa te prawa może być przedmiotem dyskusji. Ale twierdzenie, że dzieje się to w momencie zapłodnienia jest arbitralne i, wbrew temu, co krzyczą anty-choice, nienaukowe.
Otóż to. Biologicznie zarówno plemnik jak i zygota są ludźmi. I nie ma to żadnego związku z etyką oraz nie powinno mieć związku z systemem prawnym.
Nie rób ludziom wody z mózgu, człowiek staje się człowiekiem po urodzeniu, do tego czasu jest zygotą, embrionem, płodem rozwijającym się w łonie matki, część z tych embrionów, zygot, płodów umiera w sposób naturalny lub w wyniku nieprawidłowości rozwoju.
Szkoda że twoich komentarzy niemogą przeczytać zygoty.
To Ty robisz ludziom wodę z mózgu. Człowiek staje się człowiekiem w momencie bierzmowania. Do tego czasu jest niemowlakiem, dzieckiem albo nastolatkiem rozwijającym się pod opieką rodziców, a część z tych dzieci umiera w sposób naturalny lub w wyniku nieprawidłowości rozwoju.
Szkoda, że Twoich komentarzy nie mogą przeczytać niemowlaki.
Są informacją o człowieku z mechanizmem jej odczytu na równi z macicą. Zygota bez macicy jest niczym. Tak samo nuty na papierze nie są muzyką.
Nie ma ludzi jednokomórkowych. Biologia stwierdza, że Homo sapiens zalicza się do ssaków. Bez zdolności ssania nie ma ssaka, więc nie ma też człowieka. Genom to tylko informacja, a konkretnie instrukcja. W takim samym sensie paczka z Ikei i instrukcja składania szafy nie jest ani trochę szafą.
Chcesz wierzyć w te bzdury twoja sprawa, ale nie zmuszaj do tego innych.
Myślisz, że jeśli nazwiesz coś bzdurą, to od razu wszystkich przekonasz? Owszem, przekonasz gawiedź żądną przekleństw i krwi na swoich ekranach. Ja nie mam pretensji do takiej grupy odbiorców, piszę do ludzi którzy lubią myśleć i gotowi są czytać logiczne argumenty, śmiać się z ironii albo cieszyć z wykazania absurdu. Tak więc wracaj na swoją arenę do swoich kowbojów.
Czemu tak mało odważnie piszesz? Już Majakowski zauważył, że jednostka jest niczym, tylko partia się liczy. Skoro człowiek nie może ssać poza kontekstem społecznym, to znaczy że go wogóle nie ma...
Tak na marginesie: z przykrością zauważam, że nie tylko kościół w swojej ideologii posługuje się powierzchowną wiedzą pseudobiologiczną. Ba! To czym posługują się ideologowie religijnego zamordyzmu ma znacznie więcej biologicznego sensu niż to co wy piszecie (choć oczywiście też są to bzdury, tylko bzdury o wiele wyższych lotów).
Cóż, jednak podrzucę parę argumentów z porządku logiki:
- Fakt, że znaczna część płodów ulega spontanicznej aborcji, w tym - wiele - spontanicznej aborcji eugenicznej, oznacza tylko tyle (i aż tyle), że aborcje, w tym aborcje eugeniczne, są czymś NATURALNYM. Nie ma to żadnego związku z tym, czy płód jest człowiekiem czy nie.
- Fakt, że różne fazy w rozwoju człowieka mają swoje nazwy, np. nastolatek, dziecko, niemowlak, płód, embrion, zygota czy plemnik, w żaden sposób nie wyłącza człowieczeństwa w tych fazach.
- Zdolności intelektualne nie decydują o człowieczeństwie. Wy obaj na przykład nie za bardzo rokujecie, żebyście mogli zrozumieć moje wywody, a jednak raczej jesteście ludźmi. Szympansy liczą sprawniej od studentów, a mimo to nie są ludźmi. Człowiek niewidomy nie traci swojego człowieczeństwa.
- Fakt, że ssak ma w nazwie ssanie oznacza tylko tyle, że JEDNĄ Z WIELU cech ssaków jest fakt, że przez pewien, zresztą krótki okres swego życia ssą mleko matki. Ssak jest ssakiem zanim zacznie ssać mleko matki i nie przestaje nim być jak już przestaje to robić. No i, może szokująca dla was wiadomość: komar nie jest ssakiem, mimo że też ssie.
- Owszem, genom jest informacją. Ale to właśnie informacja która jest istotą życia. Aparatura potrzebna do odczytu tej informacji, to aparatura komórki. Ma ją i plemnik, i komórka jajowa, i zygota, i wszelkie komórki rozwijającego się później człowieka.
- Oczywiście, ani zarodek ani płód, przynajmniej do jakiegoś 22 tygodnia ciąży nie jest w stanie przeżyć poza macicą. Ale na przykład plemnik ze swej natury funkcjonuje poza organizmem rodzica. Czym więc jest plemnik? Nie jest częścią ciała mężczyzny. Tym bardziej kobiety, skoro od niej nie pochodzi. Otóż plemnik jest CZŁOWIEKIEM W POKOLENIU HAPLOIDALNYM. Pokolenie haploidalne u ludzi jest ZDEGENEROWANE, spermatocyty i oocyty się nie rozmnażają, są zdolne tylko do procesu płciowego. Ale SĄ, istnieją, funkcjonują i czym niby są jeśli nie LUDŹMI?
Tak czy inaczej kryterium niezdolności do przeżycia poza określonymi warunkami nie definiuje człowieczeństwa w żadnym sensie.
- Cała wasza dyskusja wynika z mieszania porządków. Pisząc "człowiek" macie na myśli OSOBĘ LUDZKĄ, podmiot praw, kogoś świadomego i czującego. I taką niejawnie założoną definicję próbujecie wpasować w definicję biologiczną, osobnika należącego do gatunku ludzkiego. A biologia jest złożona i nieoczywista, więc wychodzi to kulawo. Dokładnie zresztą na tym polega błąd metodologiczny religijnych przedstawicieli cywilizacji śmierci, którzy próbują definicję podmiotowej osoby ludzkiej rozszerzyć na to (prawie) wszystko co można objąć definicją biologiczną.
Mylisz pojecia. Pod wzgledem zgodności DNA kazda komórka somatyczna ( cyzli wszystkie komórki oprócz komorek plciowych) jest zgodna genetycznie z człowiekiem , czy to oznacza , że podrapac się nie wolno ? Jedyną istotną biologiczną róznicą między czlowiekiem a innymi zwierzętami jest rozwój kory przedczolowej mózgu . W czasie rozwoju zarodkowego czlowiek powtarza swój rozwój ewolucyjny, np ma luki skrzelowe, ogon etc czyli w sposób absolutnie oczywisty staje się stopniowo czlowiekiem a przedtem jest zarodkiem i plodem zwierzęcym.
I kazda komórka somatyczna jeszcze 2 razy bardziej bo jest diploidalna .
Komórka somatyczna to część organizmu. Proste.
Owszem, są ludzie którzy sobie wmawiają, że płód jest częścią organizmu matki. Kulawa definicja ale możliwa. Ale plemnik? Czym jest jeśli nie człowiekiem? Częścią organizmu? Czyjego?
adekwatną odpowiedzią byłoby ustawowe zmuszenie wszystkich zwolenników tej ustawy, w tym członków instytucji za tym stojących, by zaraz po urodzeniu przejmowali opiekę nad takimi istotami. Dodatkowo w miarę rozwoju medycyny powinni być podłączani do systemu nerwowego tych istot. by współodczuwali tortury jakie im zadano zmuszając do powolnej agonii. Współodczuwanie cierpienia matek zmuszonych do donoszenia takich ciąż też by się należało.
No i powiedzą że dla tych 380 abortowanych plodów z Downem w roku beda dawać po 20 tys /rok z naszych skladek . Załatwi sprawę ? Przecież to lipa bo liczba rzeczywistych aborcji liczy sie w dziesiątkach tys ( to wynika z poziomu urodzeń na 1000 ciąz w UE , a nie mamy lepszej antykoncepcji więc cudów nie ma ) a przez brak antykoncepcji cofniemy się do stanu przed II wojną.
Tyle że jesli to bedzie gwałt małżenski to żadna policja w Polsce tego nie zglosi. Wad genetycznych sa tysiace , żeby ich unikac można badać i selekcjonowac zarodki in vitro. Czlowiek wymaga działajacego mózgu i tutaj jest główna cezura , mozna to zmierzyć za pomoca EEG precyzyjnie ale do 12 tygodnia płód nie powinien mieć praw czlowieka i matka powinna decydować o aborcji, gdy mózg pracuje wg mnie tylko cięzkie wady plodu , przestępstwo związane z zaplodnieniem lub zagrożenie życia matki powinny umożliwiac aborcję.
Po prostu nie zawsze życie ludzkie jest najwyższą wartością. To co łączy ludzki zarodek i kogoś komu mózg umarł, to brak działającego mózgu. Brak świadomości. Brak odczuwania. Brak tych atrybutów, które pozwalają mówić o człowieku jako o podmiocie a nie przedmiocie. Dlatego też cywilizowani ludzie godzą się na to, żeby od kogoś kto przeszedł śmierć mózgową, pobrać narządy do przeszczepu, zabić go ostatecznie, żeby ratować życie i dobrostan innych ludzi. I z podobnych powodów cywilizowani ludzie godzą się na zabijanie nie mających jeszcze świadomości zarodków.
Prawdziwe pytanie jest: gdzie postawić granicę. Bo gdzieś trzeba. Prawacy też przyjmują ją zupełnie arbitralnie w momencie powstania zygoty, ignorując zupełnie życie wcześniejszego pokolenia haploidalnego, komórek o prawdziwie indywidualnym i niepowtarzalnym genomie. Jeśli nie przyjmiemy takich obiektywnych kryteriów, jak np. wykształcenie się zdolnego do świadomego odczuwania mózgu, to jesteśmy skazani na religijny relatywizm, który zależnie od potrzeb i widzimisia jakiegoś "ojca kościoła", papieża, czy innego dość przypadkowego autorytetu, może wypaść np. w momencie bierzmowania...
Wydaje mi się, że prawnicy stawiają nie jedną, a wiele granic, przy czym najostrzejsza jest ta między płodem a noworodkiem, a druga - między embrionem a płodem. Zróżnicowanie dotyczy też noworodków/niemowląt zależnie od ich wieku.
To prawda. Co więcej - te granice są różne w różnych krajach.
Trudny ale mimo wszystko rozsądny kompromis.
przede wszystkim w ogóle kompromis.
Na początku błądzisz. Oczywiście że wirus jest żywy. Jest zdolny do rozmnażania, jest replikatorem w sensie Dawkinsowskim, ewoluuje i dostosowuje się do środowiska w którym żyje.
Natomiast wirus nie jest ORGANIZMEM ŻYWYM bo brakuje mu własnego metabolizmu. I tu można by teoretycznie jakąś dyskusję prowadzić, postulując, że w istocie komórka zajęta przez wirusa staje się jego organizmem...
A z człowiekiem: z punktu widzenia biologii nie ma sensu inne stwierdzenie jak to, że człowiekiem się jest od spermatocytu/oocytu aż do śmierci.
A dalsza część wywodu prawidłowa.
No widzisz, zdefiniowałeś sobie życie jako zdolność do rozmnażania, więc wirus to dla Ciebie życie. Ktoś inny może powiedzieć, że własny metabolizm jest konieczny do uznania czegoś za żywe. Dla Ciebie "człowiek" to już oocyt, dla kogo innego wyznacznikiem jest choćby jedna komórka nerwowa. Można dyskutować, jaka definicja jest bliższa "prawdy" punku widzenia biologii, ale to jest bez znaczenia z punktu widzenia prawa, tak samo jak ustalenie, czy wirus to życie czy nie, w niczym nie zmieni np. sposobu badania wirusów przez naukowców.
Już samo to, czy np. los kobiety z ciążą pozamaciczną ma zależeć od wyniku rozważań, czy larwa to motyl, ukazuje absurd tego typu myślenia.
Nie masz racji. Naukowcy traktując wirusy jako żywe struktury, badają je wykorzystując narzędzia teorii opisującej organizmy żywe czyli teorii ewolucji. Gdyby to odrzucili, błądziliby we mgle.
Jakie narzędzia by stosowali? Termodynamikę? Teoretycznie można, praktycznie - prowadziłoby to donikąd, równie dobrze można by próbować projektować most w oparciu o równanie Srodingera.
Co do człowieka, to sprawa jest równie prosta. To podczas podziału mejotycznego powstaje nowa unikalna sekwencja genetyczna, różna od sekwencji rodzica. Każdy spermatocyt czy oocyt ma własny, niepowtarzalny zestaw genów. Nie jest po prostu jedną z komórek rodzica, bo RÓŻNI SIĘ OD NICH co do samej esencji definiującej unikalny organizm żywy. Oczywiście definicje można sobie arbitralnie ustanowić, ale jeśli nie uznasz spermatocytu czy plemnika za osobny, różny od rodzica organizm żywy, to nie ma żadnego istotnego powodu, żeby nie uznać płodu jako części ciała kobiety. Ba! Płód jest w o wiele mniejszym sensie osobnym organizmem niż plemnik, który wszak opuszcza organizm rodzica i spełnia swoją rolę w zupełnie innym miejscu...
Podkreślam oczywiście, że te definicje biologiczne mają niewielkie znaczenie dla rozstrzygania problemów etycznych.
Trochę nie rozumiesz. Gdyby pojęcie "wirus" nie definiować jako:
"żywa struktura bez własnego metabolizmu"
tylko zamiast tego powiedzieć, że wirus to:
"materia nieożywiona ze zdolnością do rozmnażania"
to czy taka różnica w naukowej nomenklaturze zmieniła by cokolwiek w sposobie badania wirusów przez naukowców?
Po co twierdzisz, że ja tu czegoś nie rozumiem? Ja to samo mogę powiedzieć o Tobie.
W przyrodzie jest wiele nieożywionych struktur zdolnych do rozmnażania. Najprostszą z nich jest ogień. Inną kryształy, czy warstwy kryształu. Struktury żywe mają unikalne cechy które definiują replikator w sensie dawkinsowskim, co otwiera cały wszechświat zjawisk, których na niższym poziomie organizacji materii NIE MA. Gdyby badać wirusy metodami przynależnymi do badania zdolnych do rozmnażania struktur nieożywionych, czyli termodynamiki albo krystalografii, to do dziś nie można by przewidzieć najprostszych własności wirusów i chorób wirusowych.
Musiałbyś zrobić to tak, że definiujesz wirusy jako "struktury mające wszelkie cechy struktur żywych, ale na mocy arbitralnej definicji nieżywe". Wtedy mógłbyś je badać adekwatnymi metodami. Tylko po co komu taka definicja?
"Definicje służą tylko i wyłącznie do upraszczania języka". Tak.
"struktury mające wszelkie cechy struktur żywych, ale na mocy arbitralnej definicji nieżywe"
No widzisz, upierasz się tylko przy swojej definicji życia dowodząc, że taka postawa nic nie wnosi. Wirusy są cały czas takie same.
Wręcz przeciwnie. Pokazuje, że taka definicja coś wnosi. Pozwala użyć właściwy paradygmat naukowy do badania wirusów. Nie można tego samego powiedzieć o Tobie. Podajesz kolejne nieprzemyślane argumenty, które ja z łatwością zbijam, a teraz, gdy Ci ich zabrakło, bezzasadnie ogłaszasz swoje zwycięstwo w dyskusji.
A dyskusja mogłaby być CIEKAWA. Bo gdybyś się upierał przy swojej bezsensownej definicji, to ja mógłbym wyciągnąć przykłady endosymbiotycznych bakterii, zaczynając od prątka gruźlicy a na mitochondrium kończąc. Gdzie tu Twoim zdaniem przebiega ta granica?
"Pokazuje, że taka definicja coś wnosi"
Ojej, rzeczywiście. Naukowiec widząc definicję "materia nieożywiona, zdolna do rozmnażania" natychmiast porzuca teorię ewolucji i idzie w kierunku termodynamiki. Inny przykład: definicja planety została zmieniona w taki sposób, że Pluton przestał być planetą i NASA w związku z tym zawróciła na Ziemię sondę New Horizons :)
Oczywiście że tak. Żaden naukowiec nie bada ognia metodami przynależnymi biologii. Nie bada się odziedziczalności koloru płomienia ani specjalizacji pokarmowej różnych ogni. Nikt nie próbuje stosować teorii handicapu do dymu unoszącego się nad pożarami. Nie próbuje się też prowadzić hodowli ognia, tak aby dostosować go do specyficznych warunków.
Oczywiście w przypadku Plutona definicja ma o wiele mniejsze znaczenie, bo satelity, planety, planetoidy czy planety karłowate - bada się podobnymi metodami i mają one względnie podobne właściwości.
W biologii też jest wiele zupełnie arbitralnych definicji. Np. jednostki taksonomiczne na poziomach wyższych od poziomu gatunku są przyjmowane niemal zupełnie arbitralnie. Ale to nie znaczy, że KAŻDA definicja ma w sobie taki sam stopień arbitralności.
"Żaden naukowiec nie bada ognia metodami przynależnymi biologii."
Myślisz, że to z powodu definicji? Btw, jeśli uważasz, że ogień ma zdolność do rozmnażania się, to Twoje rozumienie pojęcia "rozmnażanie" jest co najmniej nietypowe :)
"satelity, planety, planetoidy czy planety karłowate - bada się podobnymi metodami"
Tak, podobnymi, ale nie identycznymi. Tymczasem oni nie zmienili w misji New Horizons zupełnie NIC - to chyba skończeni idioci :)
Moje pojęcie rozmnażania się jest zupełnie typowe. Różnica jest taka, że ja po prostu wiem o czym mówię. Rozumiem niuanse przyjętych w biologii definicji i całą tą biologiczną różnorodność, która próbuje uciec sztywnym umysłom. Np. rozróżniam proces rozmnażania od PRZECIWSTAWNEGO mu procesu płciowego. Laikom czasem się wydaje, że to jest jeden proces, a przecież tak nie jest. Rozmnażanie to powielanie organizmu, bardzo często nie związane z procesem płciowym: począwszy od podziału bakterii, aż do tych wszystkich zwierząt rozmnażających się dzięki dzieworództwu. Proces płciowy to zlewanie się dwóch RÓŻNYCH organizmów w jeden. I znów wcale nie jest to bezpośrednio związane z rozmnażaniem: począwszy od koniugacji bakterii, gdzie nie ma żadnego związku, przez te wszystkie pierwotniaki z mejozą pregamiczną aż do organizmów złożonych, gdzie, jak u człowieka, po procesie płciowym następuje długi okres rozwoju organizmu diploidalnego, a rozmnażanie się jest oddalone często o dziesiątki lat od procesu płciowego...
Roznoszenie się ognia, podpalanie, noszą wszelkie znamiona rozmnażania, ale już nie procesu płciowego. Podobnie powstawanie kolejnych warstw krystalicznych, kiedy to kolejne warstwy atomów układają się na siatce (matrycy) poprzedniej warstwy.
Podsumowując: dla mnie jasne jest, że definicje tworzone na potrzeby biologii nie muszą mieć żadnego związku z definicjami tworzonymi na potrzeby prawodawstwa. Na potrzeby prawodawstwa, to ogon bobra może być rybą, a człowiek może się zaczynać od bierzmowania. Tylko niech nikt nie wmawia nam, że ma to jakikolwiek związek z biologią.
I jeszcze uzupełnienie: bezsens stosowania definicji biologicznych w prawie, pokażę jeszcze na jednym przykładzie:
Otóż możemy przyjąć pewien konsensus co do faktu, że człowiek się zaczyna wtedy, kiedy powstaje niepowtarzalna zmienność genetyczna, kiedy powstaje unikalna sekwencja genetyczna różna od sekwencji komórek rodzica. Ignoranci twierdzą, że taka niepowtarzalna sekwencja powstaje w momencie powstania zygoty, osoby wiedzące więcej o biologii wiedzą, że ona powstaje PRZEDE WSZYSTKIM w procesie mejozy prowadzącym do powstania komórek płciowych, ale co do zasady wszyscy są zgodni. Ale czy na tym można oprzeć jakiś system prawny?
Otóż w organiźmie człowieka niepowtarzalna sekwencja genetyczna pojawia się również w komórkach układu odpornościowego. W procesie rearanżacji genów, powstają geny kodujące immunoglobuliny czy receptory limfocytów T - geny niepowtarzalne i inne niż w reszcie komórek organizmu. Dotyczy to tylko tych konkretnych genów, no ale wyobraźmy sobie definicję wymagającego ochrony prawnej człowieczeństwa, która wyłącza niepowtarzalność genomu w zakresie tak ograniczonym.
Innym przykładem są komórki nowotworowe, które wraz z rozwojem (ewolucją) nowotworu, w coraz większym stopniu różnią się od komórek gospodarza.
A ile rozważań można zrobić jak zaczniemy się zastanawiać nad statusem ludzi którzy są chimerami zbudowanymi z komórek różnych genetycznie?
Po prostu mamy tu do czynienia z mieszaniem porządków. Ludzie którzy mają bardzo słabe pojęcie o złożoności biologii, próbują przypisać swoim poglądom "zgodność z nauką". A jak podrapiesz to się okazuje, że nie wiedzą o czym mówią.