Skundlona tragedia, uwznioślona farsa - tak widział świat, lubił przywoływać tę frazę.

Śmierć nie pasowała do niego. – Że umarł, wszyscy się dziwili – mówi Tomasz Łubieński, przyjaciel od dzieciństwa. – Wydawało się, że będzie wiecznie młody. Zawsze żartował. Ze wszystkiego. Nigdy nie narzekał na zdrowie. Każdy mówił, co mu jest, a Janek nigdy. Doszliśmy z kolegą do wniosku, że jeżeli umarł, to znaczy, że teraz już my wszyscy umrzemy.

Mało kto wiedział, że od jakiegoś czasu chorował. Świetnie to ukrywał. Trzymał fason. Tradycyjnie nie odbierał też telefonów, oddzwaniał wtedy, kiedy miał siłę pożartować. Do kawiarni Czytelnika od paru tygodni nie przychodził. Wcześniej, jeśli wpadł na obiad, to najchętniej siadał sam. Czasem z przyjaciółmi, ale coraz rzadziej. Krystyna Kofta martwiła się, że nic nie je, najwyżej trochę zupy. Mówił tylko: – Już jest lepiej. Albo: – Nie będę opowiadał, wiesz, jak to jest.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Małgorzata Bujara poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze