Jak Argentyna, to Gombrowicz. Dla Polaka zwłaszcza, a potem dopiero te wszystkie Piazzolle, tanga i Evity. Jak argentyńskie wina, to Mendoza. Dla wszystkich bez wyjątku.

Pisarz w "Wędrówkach po Argentynie" tak opisuje swoją drogę do Mendozy, prowincji u stóp Andów: "Nacierają nieruchomością te ściany, te szczyty zastygłe w odległości. I jeśli dojeżdżając do brzegu Pacyfiku w Chile, mógłbyś przysiąc, że oto dobiłeś do końca świata, tutaj wiesz i możesz przysięgać, że te góry muszą ciągnąć się od Ziemi Ognistej aż po najdalszą północ amerykańską, coś w ich naturze nie pozwala ci myśleć inaczej. I monotonia jakaś unosi się nad tą ścianą o cal tylko niższą od Himalajów. Zanadto to jest kosmiczne... i geograficzne... i dalekie... dystans i ogrom łączą się w splot niepojęty, obecność tych olbrzymów ciąży tym bardziej, im bardziej daleka".

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Łukasz Grzymisławski poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze