Od Lwowa po Moskwę każdy jeden ma nadzieję, że teraźniejszość jak najszybciej zdechnie, ślad po niej nie zostanie, a jej miejsce zajmie wielkie, spełnione wanna-be

Zaczyna się mocno, bo od akumulatora podłączonego do jąder i oczu, i to na pomajdanowej Ukrainie, więc jeśli komuś się wydawało, że po pogonieniu Janukowycza takie rzeczy to już przeszłość - to się myli.

Majdan nie był magicznym zaklęciem odmieniającym kraj. Anglosaskie przysłowie brzmi: "Zabij głowę, a ciało umrze", ale słynny reporter Hunter S. Thompson zauważył kiedyś przytomnie, że lepiej zabić najpierw ciało: społeczeństwa i państwa pozbawione głowy są jak zdekapitowane karaluchy - umrzeć mogą dopiero z głodu, ale przed tym zdążą się jeszcze porządnie poszamotać i narobić zamieszania. Owszem, pomajdanowej Ukrainie nową głowę doprawiono: tu i tam migną Jaceniuk, Poroszenko, Kliczko. Ale ćwierćwiekowemu ciału skorumpowanej, poradzieckiej, pokuczmowskiej i pojanukowyczowskiej Ukrainy wciąż potrzebne jest porządne zmartwychwstanie i potrzeba takiego zmartwychwstania bije z każdej strony "Sezonu na słoneczniki" Igora Miecika.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Anna Gamdzyk-Chełmińska poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze