Cały świat ogląda: Marlene Dumas.

Kto raz je zobaczył, zapamięta na zawsze. Płótna Marlene Dumas noszą charakterystyczne piętno: syntetycznie zaznaczona twarz, migawkowość ujęcia, świadome niedociągnięcie albo karykaturalna przesada. Ma się wrażenie uchwycenia czegoś - ale czego? - w biegu lub w locie. Słuszne wrażenie, bo Dumas nie sadza przed sobą modela, tylko maluje z gazet, fotografii i filmów. To twarze, które na moment zaświeciły z ekranu.

Potrafi zająć się Ulrike Meinhof z Frakcji Czerwonej Armii, ofiarą zamachu w teatrze na Dubrowce i Osamą ben Ladenem, ukazując go jako "Pielgrzyma". W tych "obrazach z drugiej ręki", jak je nazywa artystka, kryje się humanizm - nieoczywisty i przewrotny. Postać na obrazie jest zawsze w jakiś sposób ofiarą. Tylko czyją? Nas, tych, którzy patrzą, którym dano ten luksus i władzę. Jak w eseju Sontag "Patrząc na cierpienia innych" - z akcentem na "patrząc".

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Anna Gamdzyk-Chełmińska poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze