Ostatni raz Roman był kopać w połowie stycznia. – Teraz jest za mokro, jedno wielkie błoto. Zawsze jak są roztopy albo deszcze, to trzeba odczekać, bo ziemia się może obsunąć, a nikt taki głupi nie jest, żeby ryzykować – tłumaczy. Ale nawet jak pogoda pozwala, to na kopanie chodzi już sporadycznie.
– Kiedyś brały od nas składy opałowe i koksownie. Osobno węgiel, groszek i miał, tonami im to sprzedawaliśmy. Za połowę tego, co Górny Śląsk chciał, wszystkim się opłacało. Do dat nie mam głowy, ale z osiem lat naprawdę dobrych było. A potem zaczęli się wycofywać. Z sześć lat będzie, jak żadne zakłady już tego towaru nie chcą. Może jeszcze ktoś jakiś układ ma, ale szczerze mówiąc, ostatnio o niczym takim nie słyszałem. Tylko niesort idzie w detalu. A z tym też coraz gorzej. Dopiero teraz była prawdziwa zima, ale ludzie i tak mieli jeszcze węgiel w piwnicy z ubiegłych lat. Zresztą coraz więcej osób z kaflaków rezygnuje, a miasto za darmo węgiel rozdaje, żeby byle czym nie palić. Ekologia. Ale kto potrzebuje taniej kupić, to wie, gdzie szukać. Od nas worek za połowę ceny można dostać. A jak są zamówienia, to dalej się opłaca kopać. Ty sprytna jesteś, chcesz wiedzieć, ile ja z tego mam, ale takich rzeczy się nie mówi. Zresztą raz jest tak, raz inaczej. Każdemu, kto pyta, mówię: weź kilof, porób 10 godzin i zobaczysz, jaką dniówkę dostaniesz. Dorobić można, tyle powiem. Jak do mnie dzwonią, że robota jest, to zawsze pójdę. Do emerytury jeszcze pięć lat mi zostało, a póki siły mam, mogę rąbać.
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Dokładnie. A taki robotnik na budowie jest wielokrotnie bardziej narażony na wypadki, ma ciężką fizycznie pracę i zarabia bele co. Mój mąż pracuje i sie naoglądał. On u góry (żurawie), ale na dole kolega 30 lat, wypadek w miejscu pracy, nawet odszkodowania nie dostał, bo to jego wina że starą i wadliwa uprząż od pracodawcy dostał, dalej więc chodzi do pracy, utyka, ręka prawa 20 procent sprawności. Bo musi z czegoś żyć. Niedługo u nas jak w Chinach będzie - ludzie bez rąk i nóg będą musieli zapieprzać. Cholerne górnicze pijawki.
Proszę z szacunkiem o ludziach pracy. Ciężkiej pracy. Przygłupie.
I to jest problem, że nikt się nie „cackał”. Bo to nie sztuka rzucić odprawę albo zostawić z niczym. Koszt społeczny takiej katastrofy w postaci zwolnienia 20 tys. ludzi, zwłaszcza dla przyszłych pokoleń, dzieci i wnuków tych „kopidołów” każe chyba rozkładać takie likwidacje na 20 lat. Oczywiście na Górnym Śląsku był czas przygotować się do tego widząc Wałbrzych 15 lat temu i częściowo to wykorzystano — gołym okiem widać większą dywersyfikację gospodarki, niż w Wałbrzychu 30 lat temu.
Niepotrzebna złość.
A czemu sieroty po PGR nie zostały spawaczami, operatorami koparek i maszynistami?
Niektóre zostały inne nie; ale odpraw nie było albo marne. Nad kobietami z Łodzi też jakoś nikt się specjalnie nie rozczulał. Dziesiątki lat wałkuje się biednych górników. Biedactwa mają tradycje niepracujących żon, zabrali im specjalne sklepy... I nie wiem co jeszcze. Kobiey z Łodzi jakoś nie biadolą, przemysł włókienniczy padł, w inny sposób utrzymują swoje rodziny niż przemytem i kradzieżą.
Trafny komentarz. Nie chcą robić zmian rewolucyjnie (moim zdaniem na ewolucję już za późno, ale wiadomo niepolityczne to), to zamurujcie dostęp do zawodu. Podziękujcie szkołom górniczym, a obecnym górników rozpiszcie program dojechania do emerytury i tyle. Tyle się gada o tradycji (za to należy się szacunek, ale wstecznie - jesteś tak dobry ja to co dzisiaj zrobiłeś górniku!) i kompetencjach, a potem się okazuje, że metro w Warszawie firmy z Włoch i Turcji budują, bo nasi to się jednak znają na szybach pionowych, a nie poziomych, a w Warszawie jest kurzawka, a nie lita skała i jak żyć Panie Premierze Tusku?
Jest jeszcze jeden trudny temat dotyczący likwidacji zakładów, który chyba nie doczekał się żadnej publikacji. Tak jakby czekano na zapomnienie. Nie ma już zbyt wielu osób, które to pamiętają - zewnętrzny desant na znaczące zakłady pracy w latach 80tych. Desant, który miał zdezorganizować pracę i podburzyć załogi do strajków. A po 89 roku wszelkimi sposobami wyrzucał dotychczasową kadrę i likwidował zakłady. Ta akcja była zorganizowana. W wielu zakładach przebiegało to identycznie, wg tego samego scenariusza. Szkoda, żeby te wydarzenia zostały zapomniane, bo były kamieniem węgielnym gospodarki IIIRP.
Jest książka Elisabeth Dunn "Prywatyzując Polskę", która powstawała w tamtym okresie i dobrze oddaje tamte nadzieje i dylematy.
Dzięki, przeczytam z zainteresowaniem. Ale po opisie wygląda na to, że książka nie dotyczy czasu o którym wspominałem. Myślę o latach 1986, może 87, do 1991 - 93. Kojarzymy strajki, okrągły stół, ale jakoś za nic nie składają się dwie informacje. Solidarność po stanie wojennym, solidarność i nastroje społeczne, to był cień roku 80tego. A jednak strajki w kluczowych zakładach przemysłowych w pod koniec lat 80tyc były faktem. Jak to się stało, że udało się zmobilizować załogi? Z moich i znajomych obserwacji w wielu zakładach, nie tylko tych największych, wyglądało to zawsze tak samo. Wg takiego samego scenariusza. Zawsze organizowali to ludzie z zewnątrz. A niestety po 89 roku likwidacja tych zakładów - niczego na ten temat. A uważam, że jest ciekawym i istotnym elementem "transformacji". Szczególnie w kontekście bajania o "układzie", o zorganizowanych działaniach sterowanych z zewnątrz? Ale też o zwykłej przemocy - mnóstwo ludzi zostało upodlonych i wyrzuconych "na bruk" i to nie w imię transformacji ustrojowej a w imię udziału w zysku.
Im dłużej będzie się utrzymywać obecny stan tym dłużej będą chorować.
Im szybciej zamkną tym lepiej. Górnicy fedrują dotacje.
Lata 90 to bieda z nędzą, myślę że teraz nie będzie to tyle trwało, nie będzie takiej tragedii
> barbórka – mówi.
Dlatego hajery będą tego bronić do ostatniej kropli krwi (naszej)...