Może się okazać, że nasze wysiłki będą bezowocne i za kilkadziesiąt lat żubry wyginą - powiedział prof. Janusz Gill, a na sali zapanowało milczenie. Jak to wyginą? Przecież bez żubrów nasz świat by runął!

Przynajmniej przez 200 lat białowieskie żubry żyły w zamkniętej populacji, pozbawionej dopływu świeżej krwi. Dzisiejsze stado pochodzi od zaledwie kilku sztuk. A co to oznacza? To, że materiał genetyczny żubrów jest niezwykle jednorodny - zaczął wykład profesor Gill z Zakładu Fizjologii Zwierząt Uniwersytetu Warszawskiego, a ja poczułem, że mnie i wszystkich uczestników konferencji powoli wciska w fotel. Tymczasem prof. Gill wyliczał: - W miarę ciągłego krzyżowania się "we własnym sosie" ten materiał robi się coraz bardziej jednakowy. A krzyżować się z innymi żubry nie mogą, bo innych po prostu nie ma. To oznacza, że żubry powoli tracą możliwości adaptowania się do nowych warunków, stają się mniej odporne na choroby. U zwierząt o tak jednolitym materiale genetycznym, które krzyżują się między sobą, pojawiają się zaburzenia w rozrodzie. Na to jest wiele przykładów: u badanych w Afryce Południowej gepardów aż 70 procent plemników było zdeformowanych, u pumy z Florydy aż 94 procent. U gepardów śmiertelność wśród kociąt sięga 70 procent. A u naszych żubrów? Co prawda przez dziesiątki lat od wypuszczenia pierwszych na wolność nic się nie działo, ale w 1980 roku pojawiła się choroba napletka u byków, a potem przypadki podejrzanych cyst na najądrzach. Genetyczny młyn powoli, ale nieubłaganie miele i praw przyrody nie da się oszukać. Jednorodne i izolowane populacje skazane są na zagładę. To tylko kwestia czasu.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Więcej
    Komentarze