W wielu miejscach w podobnym czasie przemoc w polityce przestała być wstydliwa. Nawet skierowana wobec osoby bezbronnej, była aprobowana przez część społeczeństwa - mówi Maciej Górny, autor książki "Matka wynalazków. Jak Wielka Wojna urządza nam życie".
Andrzej Brzeziecki: W pana najnowszej książce „Matka wynalazków. Jak Wielka Wojna urządza nam życie" powtarzają się dość często twierdzenia, że historia niczego nie uczy, zaś głupota jest nieśmiertelna. Skąd ten pesymizm?
Prof. Maciej Górny: To wynik moich obserwacji. Negatywne zdarzenia z przeszłości, które zrazu wydają się nam moralnie jednoznaczne, czyli okropne i godne potępienia, po jakimś czasie wydają się całkiem zwyczajne i rozgrywają się w podobny sposób w nieznacznie zmienionych okolicznościach.
Wszystkie komentarze
Tak jest w Polsce zawsze przy okazji jakiegoś kryzysu. Tak było z kowidem, tak było przy przyjmowaniu ukraińskich uchodźców. Najlepsze co rząd w takiej sytuacji może zrobić, to nie przeszkadzać samorządowi.
>> Poza zaborem austriackim na ziemiach polskich było mało polskich biurokratów, ale dużo przedstawicieli wolnych zawodów i to oni byli gotowi wejść do polityki i urzędów.
Jako lokalny patriota w wolnym czasie wręcz pochłaniam publikacje dotyczące Krakowa i Galicji. Natknąłem się niejednokrotnie we wspomnieniach urzędników wywodzących się z administracji austriackiej ten olbrzymi absmak, gdy zderzyli się z obyczajowością i kulturą urzędowania dawnej Kongresówki czy nawet i dawnego zaboru pruskiego. Chociaż i tak mieliśmy dużo szczęścia, bo przyjęliśmy austriacki model urzędowania, zamiast pruskiego lub, co gorsza, rosyjskiego.
A najlepiej różnice te tłumaczy, gdy opowiada się anegdotę o tym, jak Franciszek Józef stawił się przed krakowskim rejentem celem dokonania darowizny na rzecz Krakowa. Pierwsze co uczynił krakowski rejent, to poprosił Najjaśniejszego Pana o dowód osobisty. Dla mnie, cysorzoka, to oczywiste, bo tak wymaga procedura. W Warszawie gdy o tym słyszą, to pukają się w głowę.
Po powstaniu linii kolejowych już nic nie było tak samo.
Co do pamięci - w Polsce pamięcią zbiorową rządzą postszlacheckie pozostałości, szlachta miała carowi za złe, że pozbawił ją niewolników, więc Rosja w tej świadomości historycznej zawsze przegra. Jak się przyjrzymy, Rosjanom przypisywane są wszystkie cechy, jakie moglibyśmy z pespektywy chłopa pańszczyźnianego przypisać szlachcie, doskonały cel zastępczy.
Co do USA, czyli SZA po polsku, to kolejny mit dla uciśnionych, zamiast nieba po śmierci mamy gdzieś tam Kalifornię, gdzie banany jak deszcz z niebia lecą i gdzie wystarczy iść na zachód, by być wolnym.
I nie ma mowy, by w szkołach uczyć o samorządach i ich sukcesach, to wymagało by kompletnej zamiany w propagandzie historycznej, która martyrologizuje biedną szlachtę i jej dokonania, a nie propaguje coś takiego jak samorząd lokalny - który przecież nie mógł powstać w państwie feudalnym, jaki się tej postszlachcie marzy.
Wyraźny dowód że Prof. Maciej Górny że tytuł nie świadczy o znajomości tematu.
Do września roku 1938, nigdy, nigdy, Sudety nie były częścią Niemiec więc nie mogły być im odebrane.
>Broń ofensywna rozwijała się szybciej od defensywnej. W efekcie pod Sommą jednego dnia mogło zginąć kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Co za bzdury.
Tysiące ginęły bo broń defensywna kosiła setki w kilka minut.
>> Do września roku 1938, nigdy, nigdy, Sudety nie były częścią Niemiec
I tak, i nie. Były częścią Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, czyli niemieckiego kospleju Starożytnego Rzymu, a potem Związku Niemieckiego. A od 1526 r. dodatkowo były rządzone przez Habsburgów w zasadzie nieprzerwanie do 1918 r. Nawet po upadku Habsburgów nie od razu stały się częścią Czechosłowacji, bo jeszcze do 21 października 1918 r. były częścią efemerycznej Republiki Niemieckiej Austrii.
Prof. Górny wyraził się nieprecyzyjnie, jakkolwiek nie zmienia to faktu, iż Kraj Sudecki (Sudetenland) w ten czy inny sposób był pod niemieckim panowaniem w zasadzie odkąd król czeski stał się arcypodczaszym Rzeszy.
Patrząc na mapę Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego to Niemcom ktoś zabrał całe Niderlandy, Słowenię, Włochy i Korfu.
Swoimi rewelacjami przebiłeś Goebbelsa.
Z tą różnicą, że Sudetenland był zamieszkały przez Niemców, zaś pozostałe wymienione przez ciebie tereny nie.
Sudetenland zamieszkały przez Niemców?
To znaczy że Austria i Tyrol Południowy też były/są zamieszkane przez Niemców?
Powtarzasz argumenty Goebbelsa.
Kto zabrał Niemcom większą część Szwajcarii?
Liechtenstein to musi być wg Ciebie zbuntowana prowincja Niemiec.
Nie zapominaj też o 'Niemcach' w Rumunii, a było ich w 1938 roku prawie milion.
No i gdyby udał się bunt wójta Alberta to byś pisał że Krakau też został ukradziony Niemcom.
I po co ta agresja?
Austriacy przez całe wieki uważali się za Niemców. Ich poczucie odrębności narodowej to dość świeży wynalazek. Dość powiedzieć, że sam Anschluss został bardzo ciepło przez nich przyjęty i z perspektywy żyjącego w tamtym czasie Austriaka było to dokonanie długo oczekiwanego zjednoczenia całych Niemiec.
Szwajcarzy nie uważają się za Niemców i już od XIV w. toczyli wojny, by się uniezależnić od Rzeszy. Próba zrobienia ze Szwajcarów Niemców tylko z tego powodu, że posługują się dialektem języka niemieckiego, notabene dla Niemca zazwyczaj niezrozumiałego, to tak jakby uznać Amerykanów za Brytyjczyków, bo w końcu posługują się tym samym językiem. W dodatku różnice między tymi wariantami angielszczyzny są dużo mniejsze, niż między Schwyzdeutsch a Hochdeutsch.
Te same uwagi można odnieść do Liechtensteinu.
Jak chodzi o diasporę niemiecką zlokalizowaną np. w Rumunii czy innych tego typu krajach, to akurat naziści nie zgłaszali roszczeń co do tych ziem. Zamiast tego opracowano akcję pt. Heim ins Reich. Założenia tejże akcji zasadzały się na przesiedleniu Niemców z takich obszarów jak Siedmiogród czy Niemców bałtyckich na obszary odebrane Polsce po wygraniu wojny z nią.
Bunt wójta Alberta to tak zamierzchłe czasy, że nie ma sensu tego komentować. Równie dobrze można odnieść się do Głuchoniemców, którzy w wyniku kolonizacji józefińskiej zasiedlali południową Polskę, po czym dość szybko ulegli polonizacji i uznali się za część narodu polskiego.
Tożsamość narodowa nie jest czymś tak prostym, jak kolor włosów i też w ograniczonym stopniu podlega dziedziczeniu. Często przyjęcie tej, czy innej tożsamości jest dziełem przypadku. Wśród ludności chłopskiej na Wołyniu o tym, czy ktoś jest Polakiem czy Ukraińcem decydowało wyznanie. Gdy Polak żenił się z Ukrainką, to zasadą było, że syn będzie katolikiem, a córka prawosławna.
Może zamiast mnie atakować za przytaczanie historycznych faktów i konstruowaniu mało subtelnych teorii, jakobym był pod wpływem propagandy, weź głęboki wdech i spójrz na sprawy z dystansu i doceń fakty. Bo postawa, że gdy fakty nie pasują do potrzeb, to należy zmienić fakty, to droga, która ma dwa metry i prowadzi donikąd. Czego dowodów dość już nam dała historia.
Tobie ciągle mylą się trzy pojęcia - Niemcy, jako narodowość, Niemcy jako państwo i społeczeństwa niemiecko-języczne.
Narodowość niemiecka powstała po przymusowym zjednoczeniu germańskich państw w 1871.
Sudetenland, do 1938 roku, nigdy nie był rządzony z Berlina, stolicy Niemiec więc teza że Niemcy utraciły Sudetenland nie ma żadnych historycznych przesłanek.
Sudetenland po I WŚ znalazł się w takiej samej sytuacji jak Tyrol Południowy.
Z nieznanych przyczyn zarówno Prof. Górny jak i Ty uważacie że to Sudetenland został zabrany państwu o nazwie Niemcy.
Jaki jest Twój pogląd na stwierdzienie profesora
'Broń ofensywna rozwijała się szybciej od defensywnej. W efekcie pod Sommą jednego dnia mogło zginąć kilkadziesiąt tysięcy ludzi.'
Narodowość niemiecka istniała już dużo wcześniej i zjednoczenie Niemiec w 1871 r. było ukoronowaniem wieloletnich starań. Dla przykładu w 1848 r. parlament frankfurcki zaproponował Fryderykowi Wilhelmowi IV koronę niemiecką, której przyjęcia ten odmówił z dość pryncypialnych względów. Także i w czasie wojen napoleońskich już przebąkiwano o potrzebie zjednoczenia Niemiec i z tej okazji Napoleon dokonał mediatyzacji Niemiec i powołania Związku Reńskiego.
Fakt rządzenia jakiegoś terenu "z Berlina" pozostaje bez znaczenia. W historii wiele różnych miast pełniło funkcję stołeczną dla Niemiec. Jeszcze do 1990 r. stolicą NRF było Bonn. Z kolei Sejm Rzeszy od końca XVI w. zwoływany był do Ratyzbony. Wcześniej gościł jednak w wielu innych miastach, jak Norymberga, Spira, Wormacja, ale także i miasta, które nigdy nie były miastami zamieszkałymi w większości przez ludność niemieckojęzyczną, jak chociażby Werona czy Piacenza ale nawet i w Compiegne, gdzie później podpisano rozejm podczas I Wojny Światowej. Zaś siedzibą cesarza był Wiedeń, ale wcześniej zanim Habsburgowie zmonopolizowali tę funkcję, była każdorazowo stolica kraju, którego władcę wybrano cesarzem. Dla odmiany stolicą samego królestwa Niemiec (Regnum teutonicum) był Akwizgran.
Faktem natomiast jest, że mieszkańcy Sudetenlandu mówili po niemiecku i uważali się za Niemców i przyjęli z ukontentowaniem fakt wcielenia ich do III Rzeszy. Tak samo zresztą jak Austriacy wcale nie rozpaczali w sprawie Anschlussu.
Teza o tym, że mylę pojęcie państwa niemieckiego z narodowością i wspólnotą językową w świetle mojej poprzedniej wypowiedzi, gdzie podkreślam te różnice, jest tyleż odważna, co nieznajdująca oparcia w faktach.
Przy okazji ostatni raz już upraszam cię o opanowanie i zrezygnowanie z napastliwego języka. Lubię dyskusję i mającą w jej ramach wymianę poglądów, ale napastliwy ton i próby pouczania nie mieszczą się już w mojej estetyce.
Znowu wpadasz w pułapkę terminologii.
Poprawna nazwa terenów ze stolicą w Berlinie to Deutsches Reich.
Deutsches Reich ist der Name des deutschen Nationalstaates zwischen 1871 und 1945.
Sudetenland nigdy nie był częścią Deutsches Reich.
Traktat Wersalski (Paryski) nigdy nie wskazuje na to że Deutsches Reich traci kontrolę nad Sudetenland. A tak twierdzi profesor i Ty.
Odwoływanie się do czegość sprzed 600 lat sam określiłeś jako 'zamierzchłe czasy, że nie ma sensu tego komentować'.
>Przy okazji ostatni raz już upraszam cię o opanowanie i zrezygnowanie z napastliwego języka
Że co?
Proszę podać przykład mojego 'napastliwego języka'.
Ja nie będę zniżał się do poziomu Cancel Culture.
---
Językoznawca Jerzy Bralczyk wyliczył, że podstawowych wulgaryzmów w języku polskim jest tylko pięć. Są to „-ch.j”, „-p.zda”, „-j.bać”, „-pie.dolić” i „-ku.wa”. Reszta to kombinacje tych pięciu,
polski językoznawca, profesor nauk humanistycznych, polonista specjalizujący się w języku mediów, reklamy i polityki, a także popularyzator wiedzy o języku, wpływowy gramatyk normatywny i autorytet preskrypcyjny
A skąd wiesz, że prof. Górny tak uważa, na postawie tego jednego zdania?
Znając jakość korekty GW jest wielce prawdopodobne, że w oryginale mogło brzmieć: "Niemcy chcieli pokazać, że jedynie oni respektują 14 punktów Wilsona"...
A żeby to sprawdzić, trzeba zajrzeć do jego książki.
Wiem bo płacę.
Myślisz że GW bierze forsą za fake news?
Argument "ad goebelsum" nie jest agresją? Aha.
A płacisz za prenumeratę gazety, w której zwolniono cały dział korekty i artykuły czy wywiady dziennikarzy są redagowane przez innych dziennikarzy.
To może jednak zajrzyj do książki?