Zamordowanie prezydenta przez fanatyka, którego do zbrodni popchnęła kampania nienawiści zorganizowana przez nacjonalistyczną prawicę, zagroziło wybuchem wojny domowej. Dla młodego państwa oznaczałaby ona katastrofę, bo na taką okazję tylko czekali chcący odwetu niedawni zaborcy, Niemcy i Rosja Sowiecka, równie zaborcza co carska.
Przesilenie wywołane przez Narodową Demokrację chcieli wykorzystać piłsudczycy kierowani przez współpracowników Marszałka: Kazimierza Świtalskiego, Bogusława Miedzińskiego, Mariana Zyndrama-Kościałkowskiego i Adama Koca. Los zrządził, że w kilka godzin po zamordowaniu prezydenta w stolicy odbywał się pogrzeb Jana Kałuszewskiego, robotnika, który 11 grudnia 1922 r. zginął na placu Trzech Krzyży w ataku endeckich bojówek na lewicową demonstrację, broniącą własnych posłów niedopuszczanych przez endeckich bojówkarzy do Sejmu na zaprzysiężenie prezydenta. Zamordowanego robotnika miały żegnać wielotysięczne tłumy, gdyż pogrzeb pomyślany był przez PPS jako manifestacja siły lewicy.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
To samo co z pobiciem Dolegi-Mostowicza.
Dla przyzwoitości warto dodać, że połowa robotników to byli wtedy endecy
Albo też ludzie pod wpływem endeków
Druga połowa - faktycznie - pepesiacy