Grzegorz Folta: „Jesce się tyn nie urodził, co by na te turnie wloz”. A tymczasem, kiedy to mówił, po drugiej stronie grani byli ludzie, którzy przygotowywali się do wejścia na nią. Obserwowali tę wąską, przepaścistą turnię i określili ją jako „imponująca”.
To chyba jedno z najbardziej symbolicznych wydarzeń w historii Tatr. Często postacie historyczne przedstawiane są jako nadludzie, z nadprzyrodzonymi cechami. Klimek był uważany za najwybitniejszego przewodnika, geniusza Tatr. Te jego słowa pokazują, że był zwyczajnym człowiekiem i czasem się mylił. Miał już wtedy ogromne doświadczenie i wiedzę, ale prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że w Dolomitach ludzie wspinają się po pionowych ścianach, wykorzystując liny do asekuracji. Oczywiście jako przewodnik też używał niekiedy niedługiej liny czy paska, ale jedynie do pomocy klientom na krótkich odcinkach. Ci ludzie po drugiej stronie grani – małżeństwo Katherine i Maximilian Bröske, a przede wszystkim Simon Häberlein – byli alpinistami.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Jak się na to tak faktycznie szeroko spojrzy, to można się zgodzić, w czasach Klimka "bez liny" nie dało się na to wejść, nie było wiedzy jakie ruchy wspinacz musi wykonać by nawet przewieszki pokonywać, w czasach współczesnych drogę taką robi młokos bez asekuracji, inna sprawa że mając pewnie 50% szans na śmiertelny upadek....
Zasadniczy problem Dominika Sochy polegał na tym, że nie słuchał podpowiedzi ludzi, którzy mieli pojęcie i doświadczenie we wspinaczce.
Pytanie, którą drogę Klimek miał na myśli :)
Droga Haberlaina na północnej ścianie omija główne trudności i kluczy po ścianie by osiągnąć wschodnią grań dość daleko od wierzchołka. Droga od południa bezpośrednio na wierzchołek to bodaj V A1, czyli dużo trudniej, niż droga Haberlaina.
Zachodnia grań tez jest piątkowa.
Z kolei od północy pierwszy był chyba Stanisławski, Skotnicówna, Czech za V+ i to dopiero w 1929 roku (jeżeli się mylę, to prośba o korektę).
Trudności na drodze Haberlaina pewnie były porównywalne albo nawet niższe niż te, które Klimek pokonywał choćby w drodze po Szulakiewicza na Małym Jaworowym.
Aż tak bardzo się Klimek nie mylił :)
Droga Haberlaina na południowej ścianie, oczywiście...
Tak jak pisałeś: wiedza o tym, że w ogóle się da wejść i (o wiele trudniejsze) zejść, buty, wytrenowanie ogólne i wspinaczkowe. Jak ktoś nigdy nie wyszedł poza V, to na VI odpadnie choćby przez zwykłą trzęsawkę, a po serii IX-X da radę choćby boso i bez jednej nogi.
miliony Grażyn i Januszów na szlaku może to potwierdzić
A co chodzenie po szlakach ma wspólnego z taternictwem??
???
A co chodzenie po obitej drodze ma wspolnego z taternictwem?
Kazdy orze jak moze. Jesli dla kogos szczytem mozliwosci psychicznych czy fizycznych jest wejscie na Koscielec, no to niech sobie wchodzi i ma z tego satysfakcje, dlaczego mu ja odbierac, deprecjonowac jego/jej doswiadczenie?
Czasy sie zmienija, technologie ida do przodu. Nie trzeba wyciagac co chwila siusiaka z rozporka, zeby udowodnic, ze sie ma najwiekszego. Serio.
Ach ta odwieczna rywalizacja, zadetej taterniczej elity, co to nieustannie walczy o zycie i plebejskiej stonki.
Każda forma obcowania z przyrodą i górami jest cenna, nieważne, czy spacer z dziećmi po dolinkach reglowych, chodzenie po czy poza szlakiem, czy też wspinanie. Każdy ma swój Everest. Co więcej, każdy taternik i był kiedyś turystą "szlakowym" i wielu na starość do tej formy obcowania z górami wróci. Ja tutaj nie widzę żadnej rywalizacji, a granica między doświadczonym turystą pozaszlakowym a dwójkowo-trójkowym taternikiem (wspinaczem) jest minimalna. Natomiast wspinanie czy turystyka pozaszlakowa to jednak zupełnie inna skala przeżyć, odpowiedzialności i wyzwań technicznych niż nawet Orla Perć. I o tym zjawisku jest ten artykuł. Wędrowanie po szlaku nie jest "gorsze", tylko inne, choć miłość do gór bywa podobna.
Post tso dotyczył za to - tak w każdym razie go zrozumiałem - pewnej grupy ludzi, którzy górami nie są zainteresowani a ich bytność w Tatrach jest raczej okazjonalna. I nie ma też w tym nic złego, ale to jest jeszcze inne zjawisko. Też nie widzę tutaj pola do rywalizacji. Zdarza się czasami, że ludzie z tej pierwszej grupy próbują (z dobrego serca) coś czasami wytłumaczyć, czy odradzić (nie, przejście przez Zawrat na Kasprowy o 18:30 z dwójką dzieci 7 i 8 lat to chyba nie jest, Szanowni Państwo, dobry pomysł - autentyk) i czasami to może być wzięte za wywyższanie się. Niesłusznie. Choć zdarzają się oczywiście "taternicy" ze szpejem na wiezchu, którzy narzekają na stonkę i wzywają TOPR jak im się na Drodze Przez płytę lina zaklinuje, ale dla nich celem jest zwykle liczba like'ów na facebooku, a nie trudna cyfra czy przeżycie górskie. To jest jeszcze inna grupa, bodaj najgłośniej narzekająca na "stonkę".
I jest wreszcie czwarta grupa, która jedzie fasiągiem do Morskiego Oka, żeby tam spożyć, narzygać i zażądać ewakuacji. I tu nie ma rywalizacji, tylko otwarty konflikt - tak samo, jak między kimś, kto do parku przychodzi przeczytać książkę, a kimś, kto przychodzi naszczać na ławkę...
Tak, oczywiście zdarzają się zachowania tak lekkomyślne/głupie, że zakrawające na przestępstwo/będące przestępstwem, wspomniani przez ciebie rodzice z dziećmi, czy kilkanaście lat temu nauczyciel zabierający zimą uczniów na Rysy.
Z innych znanych mi przypadków, to żywcowanie po pijaku, serio. Wzywanie pomocy, żeby nie dygać ze szpejem przez lodowiec, etc.
Pomijając może przecenianie możliwości/niedocenianie trudności przez rodziców z dziećmi, to reszta przytoczonych przez ciebie patologii wydaje się bardzo marginalna.
Tak czy owak, wygląda na to, że źle zinterpretowałem twój @ i niepotrzebnie się oburzyłem.