Kresowej literatury ukazuje się dużo, a dominują wspomnienia, opowieści idealizujące utraconą arkadię, gdzie ziemia była żyźniejsza, powietrze czystsze, a widoki piękniejsze. W "Kresowej Atlantydzie" nie brak tych klimatów, ale to zupełnie inna książka

Lipiec 1917 r. Rosja wciąż walczy po stronie ententy, ale jej wojska są coraz bardziej zdemoralizowane. Rosyjscy maruderzy palą i plądrują wioski i miasta w Galicji, 22 lipca taka kupa zbrojna najeżdża Stanisławów.

Ale tamtejszy burmistrz Antoni Stygar dowiaduje się, że niedaleko, we wsi Krechowce, stacjonuje pułk polskich ułanów. Jedzie tam i prosi ich dowódcę płk. Bolesława Mościckiego o pomoc: Niech pan, panie pułkowniku ratuje polskie miasto i jego zabytki przed azjatyckimi grabieżcami i podpalaczami. Mościcki natychmiast poderwał swój pułk. 400 ułanów wpadło do miasta wprost pod palący się ratusz i przystąpiło do gaszenia pożaru. Następnie z karabinami w rękach ruszyło przeciwko grabieżcom. Uwalniali dom po domu.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Więcej
    Komentarze