Kolejowa trasa szwajcarskiego Grand Train Tour liczy aż 1280 kilometrów. Idea objazdu, który kondensuje w sobie różnorodność i najpiękniejsze oblicza Szwajcarii, to promocyjny strzał w dziesiątkę. Taka formuła podróżowania bez wątpienia mogłaby być wzorem dla innych krajów. Nie trzeba od razu mierzyć siły na cały Grand Tour. My mieliśmy okazję zobaczyć Szwajcarię w pigułce, choć cztery dni to wciąż za mało, by wystarczająco nacieszyć się pięknem trasy, którą pokonaliśmy.

Prosto z lotniska w Zurychu koleją udajemy się do Lucerny. To doskonałe miejsce wypadowe do pieszych wycieczek na okoliczne szczyty – Rigi, Stanserhorn czy Pilatus. Promem przez Jezioro Czterech Kantonów udajemy się do Vitznau, skąd wjedziemy kolejką (to dobra wiadomość dla tych, którzy z jakiegoś powodu nie przepadają za trekkingiem) na szczyt Rigi. I nie będzie to zwykła kolejka, a tzw. kolejka zębata. Historyczna konstrukcja – pierwsza taka w Europie, zbudowana w 1846 roku – działa dzięki trzeciej szynie umieszczonej pośrodku torowiska, będącej drabiniastą zębatką. To sprawia, że pociąg może wspinać się na stromy stok i nie grozi mu niekontrolowany zjazd.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Komentarze