Jest naprawdę dużo powodów, żeby oszczędzać wodę. Coraz więcej. Poza tym, im więcej wiemy o tym, jak to robić, tym lepiej też dla naszych portfeli.

Niebieska planeta? Na pierwszy rzut oka, przynajmniej z orbity kosmicznej, może i tak to wygląda. W praktyce wcale nie jesteśmy w komfortowej sytuacji. Interesuje nas przecież przede wszystkim woda słodka, a to rzadkość, statystycznie. Stanowi tylko niecałe 3 proc. całej wody na naszej planecie. I tak nieźle? Tak się może wydawać, ale trzeba sobie zdać sprawę z faktu, że ponad 60 proc. światowych zasobów słodkiej wody znajduje się jakby w wielkich zamrażarkach, z których nie mamy jak korzystać, przede wszystkim na Antarktydzie.

W sumie około 70 proc. słodkiej wody pozostaje zamrożone. A woda na powierzchni – w rzekach, jeziorach, mokradłach? To zaledwie ok. 0,4 proc. całych zasobów słodkiej wody. Reszta znajduje się pod ziemią, w warstwach wodonośnych.

Woda. Jak wypada finalny bilans?

Szacuje się, że tylko 0,75 proc. światowych zasobów to woda potencjalnie zdatna do picia i równocześnie względnie łatwo osiągalna.

A jak wygląda sytuacja w naszym kraju? Odnawialne zasoby wody słodkiej w Polsce są oceniane na ok. 1,6 tys. metrów sześciennych w przeliczeniu na mieszkańca. Dla porównania: średnia europejska to ok. 4,5 tys. m sześc., czyli mniej więcej trzy razy więcej. Mniej mają tylko Czechy, Cypr i Malta. Tymczasem ONZ uznaje, że 1,7 tys. m sześc. to granica, poniżej której kraj jest uważany za zagrożony deficytem wody, co oznacza, że kwalifikujemy się do tej grupy. Najgorzej jest pod tym względem w województwie łódzkim, a także w kujawsko-pomorskim i wielkopolskim.

Oszczędzanie. Z wodą trzeba już inaczej

Swoje robią też zmiany klimatu. W ich wyniku stale zmniejszają się dostępne zasoby słodkiej wody, a równocześnie zużycie wody na świecie stale rośnie – o 1 proc. rocznie, i tak już od 40 lat. To dane z raportu UNESCO opublikowanego w Światowym Dniu Wody 2023.

Jednym z efektów zmian klimatycznych są też ekstremalne zjawiska pogodowe, w tym susze. W lipcu ubiegłego roku aż 45 proc. terytorium Europy zostało objęte ostrzeżeniem przed suszą, a 15 proc. w stanie alarmu. W naszym kraju, w czasie upałów również dochodziło już do czasowych przerw w dostawach wody. W Polsce tak działo się na przykład w województwie łódzkim.

Co ważne, słodka woda potrzebna jest nie tylko do picia, gotowania czy mycia. Wielkie ilości pochłania też przemysł – w naszym kraju odpowiada aż za 72 proc. zużycia wody. Jest niezbędna przy produkcji żywności, w zakładach farmaceutycznych, w przemyśle maszynowym, papierniczym czy włókienniczym. Wykorzystuje się ją m.in. przy produkcji samochodów, nawozów azotowych, ubrań czy rafinacji ropy naftowej. Bez słodkiej wody stanęłyby ciepłownie, serwerownie i elektrownie.

– Niestety, niekiedy w trakcie używania wody w przemyśle – jak ma to miejsce m.in. podczas wydobycia gazu czy węgla – jej część zostaje zanieczyszczona silnie toksycznymi substancjami. Proces oczyszczenia takiej wody, aby umożliwić jej powrót do systemu, jest skomplikowany i kosztowny, w związku z czym woda użyta w trakcie wydobycia surowców staje się zasobem nieodnawialnym. Stwarza też zagrożenie toksykologiczne dla systemów, do których trafia, ponieważ powoduje w nich negatywne i nieodwracalne zmiany – mówi Marcin Kociniak, BDM Solution Sales Public Utilities, Xylem. To globalna firma zajmująca się technologiami wodnymi, w tym lepszym zarządzaniem zasobami wody.

Ekologia. Co to jest „stres wodny"

Ze wspomnianego raportu UNESCO wynika, że od 2,2 do 3,2 miliarda ludzi, a więc bardzo dużą część populacji, dotyka zjawisko „stresu wodnego" (ang. „water stress"). Tak dzieje się wtedy, gdy zasoby wodne są zbyt małe, jak na lokalne potrzeby, lub gdy jakość wody nie spełnia podstawowych wymagań ludzi i środowiska.

Wszystko wskazuje na to, że już w niedalekiej przyszłości woda stanie się jednym z najcenniejszych zasobów na naszej planecie. W wielu krajach globalnego Południa już tak jest. Czy mamy jakiś wpływ na chronienie światowych zasobów wody?

Konsumpcja. Tylko świadomie 

Trzeba wziąć pod uwagę, że wyprodukowanie tylko jednego, zwykłego bawełnianego T-shirtu pochłania aż 2,5 tys. litrów wody. To równowartość prawie 14 typowych wanien wypełnionych wodą po brzegi! A to jeszcze nic. Para butów wymaga zużycia aż 8,5 tys. litrów. Być może brzmi to dziwnie, ale kupując takie produkty pochodzące z innych krajów, zwykle właśnie globalnego Południa, wodę w pewnym sensie importujemy. Tymczasem w wielu takich miejscach nie ma jej w nadmiarze lub jej jakość jest daleka od przyzwoitej.

Woda. W domu łatwo oszczędzać

Przejdźmy teraz na niższe piętro i do skali mikro, czyli do oszczędzania wody na własny rachunek. Niezależnie od argumentów ekologicznych, to się po prostu opłaca i wcale nie trzeba przy tym rezygnować ze zdobyczy cywilizacji. Wystarczy pozmieniać niektóre przyzwyczajenia.

Przykład? W czteroosobowym gospodarstwie domowym można rocznie oszczędzić nawet kilkaset złotych tylko dlatego, że domownicy zaczną zakręcać kran przy myciu zębów. Podobno można w ten sposób „nie wylać" ok. 144 litrów wody dziennie! Woda i pieniądze wyciekają też zupełnie niepotrzebnie przez nieszczelne krany i zepsute spłuczki. Ba, kapiący kran może „przepuścić" nawet kilkanaście litrów przez cały dzień. To czyste marnotrawstwo.

Warto też zamontować na kranach systemy napowietrzania wody, czyli perlatory. Co to daje? Okazuje się, że zmniejszają jej realny przepływ nawet o 40 proc., ale optycznie i odczuwalnie uszczerbku na komforcie nie ma. Inne proste rozwiązanie, choć inwestycja większa niż perlator, to zmywarka. Te urządzenia zużywają kilka razy mniej wody w porównaniu z ręcznym myciem tej samej liczby naczyń, czyli różnica jest naprawdę zauważalna. Bardziej opłaca się też prać dopiero wtedy, gdy pralka jest pełna. Jeśli nie jest, to puste miejsce generuje tylko straty wody i energii elektrycznej, nie przekładając się w żaden sposób na komfort dla użytkownika.

Inny przykład? Kąpiel w wannie wymaga ok. 200 litrów, a kto wybierze prysznic, zużyje cztery razy mniej. Jeszcze oszczędniejszy będzie szybki prysznic, taki czterominutowy – wymaga tylko 20 litrów.

Woda do picia. Tu też oszczędzisz

Sporo zostaje w kieszeni również wtedy, gdy przestajemy kupować wodę butelkowaną. Przedsiębiorstwa wodociągowe w naszym kraju zwykle chwalą swoją kranówkę – wodociągi krakowskie piszą: kranowianka – jako smaczną i w pełni bezpieczną. Do picia nawet bez przegotowania, prosto z kranu.

A ile może zostać w kieszeni, jeśli będziemy pić taką wodę? Na przykład z wyliczeń wrocławskiego MPWiK wynika, że wybierając kranówkę, możemy zaoszczędzić ponad 1300 zł rocznie, a do tego zaoszczędzimy środowisku nawet 26 kilogramów plastiku. Jaka jest podstawa tych wyliczeń? Przyjęto, że tyle wyda i tak dużo plastiku wyrzuci osoba kupująca codziennie, przez cały rok, 2 litry wody w butelce.

W Krakowie przyjęli za podstawę 283 butelki 1,5-litrowe, po 1,7 zł sztuka. Wychodzi w sumie 481 zł. Jak informują tamtejsze wodociągi, już 6 na 10 mieszkańców Krakowa pije wodę prosto z kranu.

W praktyce każdy może, a nawet powinien wykonać takie obliczenia we własnym zakresie. Wszystko zależy przecież od tego, ile kto wody kupuje do domu w butelkach, i ile ta woda kosztuje, a ceny są bardzo różne. Można być jednak pewnym, że jeśli przynosimy butelkowaną wodę regularnie, to wydajemy na nią setki złotych rocznie, i to w przeliczeniu tylko na jedną osobę.

Co się opłaca. Lepiej zmiękczać

Kto nie słyszał opinii, że twarda woda jest niezdrowa? To mit. Woda jest określana jako twarda wtedy, gdy zawiera dużo minerałów. Picie takiej wody w żaden sposób nie szkodzi. To znaczy, nie szkodzi organizmowi człowieka, bo już niektórym urządzeniom, z jakich korzystamy na co dzień w naszych domach, na dłuższą metę szkodzi. Dlatego zmiękczanie wody może mieć sens ekonomiczny.

– Wymierne oszczędności, jakie zapewnia centralne zmiękczanie wody, to m.in.: brak kamienia na grzałce pralki, zmywarki, czajnika, ekspresu do kawy – oszczędność na środkach czyszczących, niższe rachunki za prąd, dłuższa żywotność domowych urządzeń AGD, niższe zużycie proszku do prania, nawet o połowę, detergentów i kosmetyków do kąpieli, gładsza skóra po kąpieli, niskie zużycie soli i wody w procesie regeneracji złoża, oszczędność czasu na czyszczenie urządzeń – przekonuje Dariusz Majchrzak, dyrektor ds. sprzedaży Aquaphor Professional.

Koszty. Miękka woda 

– Koszt utrzymania zmiękczacza zależy od ilości zużywanej wody, zazwyczaj jest to od kilku do kilkunastu złotych miesięcznie – dodaje ekspert.

A na czym właściwie polega zmiękczanie wody? Co to za proces?

– Zmiękczanie wody to usuwanie z niej kamienia, a tak naprawdę soli wapnia i magnezu, które mogą osadzać się na rurach, a także armaturze, elementach grzewczych oraz sprzętach AGD, powodując ich niszczenie, a co za tym idzie – krótszą żywotność. Proces zmiękczania zachodzi poprzez wymianę jonową, tzn. powodujące kamień w jony wapnia i magnezu są zastępowane jonami sodu. Nie osadzają się one wówczas w postaci soli na sprzętach AGD i armaturze i zmieniają twardą wodę w idealnie miękką – opowiada Dariusz Majchrzak.

Jak to wygląda technicznie: czy filtry do zmiękczania da się zamontować w każdej instalacji, czy trzeba mieć jednak na to trochę miejsca? Może są inne ograniczenia?

– Filtry można zainstalować w każdej instalacji. Wbrew pozorom, nie zajmują one dużo miejsca. Nasz najmniejszy zmiękczacz wygląda jak trochę większy kosz na śmieci i bez problemu mieści się w szafce kuchennej. Najczęściej zmiękczacze montowane są jednak w pomieszczeniach technicznych, np. w kotłowniach, gdzie stają się elementem większej instalacji wodociągowej. W przypadku mieszkania w bloku można ustawić zmiękczacz np. w łazience. Warto dodać, że zmiękczacz to tak naprawdę centralna stacja uzdatniania wody, zapewniająca usunięcie z wody kamienia, żelaza i manganu. Jest to urządzenie wygodne, wydajne i dające wymierne oszczędności – wyjaśnia przedstawiciel Aquaphor.

Ogrzewanie. W grzejnikach płynie mniej lub więcej

Jeszcze inny przykład. Tym razem coś na pierwszy rzut oka zaskakującego – wodę można też oszczędzać w grzejnikach. A przy okazji energię, bo tu wszystko jest ze sobą powiązane. Chodzi o grzejniki aluminiowe.

– Wąskie kanały wodne sprawiają, że grzejnik aluminiowy wykorzystuje mniej wody niż inne rozwiązania. W ogrzewaniu podłogowym pracuje około 50 litrów wody, w grzejniku żeliwnym 15 litrów, w stalowym 7 litrów, a w aluminiowym zaledwie 3. Przekłada się to również na oszczędność energii, bo krótszy jest czas nagrzewania. Po drugie, oszczędzamy energię. Grzejnik aluminiowy jest znacznie lżejszy niż grzejnik stalowy o tej samej mocy grzewczej, więc szybciej się nagrzewa i oddaje energię cieplną. Dzięki temu oszczędzamy energię, płacimy niższe rachunki i mamy wyższy komfort cieplny – mówi Katarzyna Pluta, KFA Armatura.

Na jakie dokładnie oszczędności można liczyć?

– Oszczędność energii wynikająca z zastosowania w instalacji przekaźnika ciepła, jakim jest grzejnik aluminiowy, wynika przede wszystkim z dwóch czynników: mniejszej ilości wody oraz przewodności cieplnej aluminium. Jeśli ilość wody wykorzystywana w grzejniku aluminiowym jest o połowę mniejsza niż w stalowym, to do jej ogrzania potrzeba znacznie mniej energii. W zależności od wielu czynników takich jak na przykład izolacja termiczna budynku, efektywność źródła ciepła, szczelność okien. Wartości bezwzględne ilości zużywanej energii znacząco się różnią dla takich samych metrażowo powierzchni mieszkalnych. Dlatego też i oszczędności przy wyborze grzejnika aluminiowego będą zróżnicowane – wyjaśnia przedstawicielka KFA Armatura.

Same oszczędności na wodzie to oczywiście nie może być jedyne kryterium wyboru elementów instalacji grzewczej. Można ten element wziąć pod uwagę, bo na etapie eksploatacji, przez lata, zużycie wody generuje określone koszty, ale decydująca musi być jednak efektywność energetyczna i ekonomiczna całej instalacji.

Komentarze