To przestało być oczywiste. Operatorzy i organizatorzy publicznego transportu zbiorowego muszą myśleć o różnych rodzajach napędu równocześnie.

Rozmowa z dr. hab. inż. Aleksandrem Sobotą, profesorem Politechniki Śląskiej, z Wydziału Transportu i Inżynierii Lotniczej

Sławomir Szymański: Czy lawinowo rosnące koszty energii elektrycznej i gazu oznaczają, że „zielone" zmiany we flotach komunikacji publicznej przyhamują?

prof. Aleksander Sobota: Zapisy ustawy o elektromobilności i paliwach alternatywnych się nie zmieniły. Są w niej zawarte pewne założenia, które organizatorzy i operatorzy publicznego transportu zbiorowego muszą spełnić. Dotyczą udziału pojazdów niskoemisyjnych we flocie. Na przykład w 2028 roku trzeba będzie mieć co najmniej 30 proc. floty zasilanej paliwami alternatywnymi.

Zmieniły się natomiast ceny nośników paliw. Są tacy operatorzy lub organizatorzy publicznego transportu zbiorowego, którzy nastawili się tylko na jeden rodzaj pojazdów pod względem sposobu zasilania. Na przykład w Jaworznie chyba już 60 proc. floty jest zasilane prądem. I co zrobić w sytuacji braku energii elektrycznej lub jeśli będzie za droga? Spółki tramwajowe mogą wkrótce płacić kilku- lub kilkunastoktronie więcej za prąd. Jeśli tak się stanie, to różnica w kosztach przewozów będzie gigantyczna.

– Podsumowując, trudno odpowiedzieć na pana pytanie. Z jednej strony uwarunkowania formalno-prawne determinują kontynuację polityki rozwoju elektromobilności, a z drugiej zmieniająca się rzeczywistość na rynku paliw może kształtować postawy odmienne od założeń dokumentów strategicznych i polityk.

Jak sobie radzić w tej sytuacji?

– Zmieni się podejście operatorów i organizatorów zbiorowego transportu publicznego. Nieunikniona jest dywersyfikacja floty pojazdów pod względem rodzaju stosowanego paliwa. W mojej ocenie jest to jedyne bezpieczne rozwiązanie z punktu widzenia realizacji zadań przewozowych. Organizatorzy powinni wymagać od operatorów, by we flocie znajdowały się diesle, elektryki, gazowce i być może pojazdy z napędem wodorowym. Jest to jednak skomplikowane. Każdy operator woli mieć we flocie, najlepiej, jedną markę i jeden typ pojazdu. Wtedy zarządzanie eksploatacją tymi pojazdami jest łatwiejsze. Jeśli ma różne typy pojazdów, o różnych rodzajach zasilania, to warsztat musi być dużo bardziej rozbudowany, a co za tym idzie, operator ponosi o wiele wyższe koszty.

Czy braki energii lub gazu rzeczywiście mogą mieć miejsce?

– Nie jestem specjalistą w zakresie zarządzania energią. Niemniej jednak, gdy wiosną tego roku występowały problemy z dostawami gazu, okazało się, że w przypadku braków priorytet w dostawach będą miały gospodarstwa domowe, a nie przedsiębiorstwa komunikacyjne czy inne.

Pod względem finansowym dywersyfikacja floty może odstraszać.

– Gminy mają ustawowy obowiązek zabezpieczenia obsługi komunikacyjnej dla mieszkańców. Co zrobić w czasach, kiedy nie możemy już spać spokojnie i po prostu czekać na dostawy paliwa? Chodzi o wypracowanie modelu, który zminimalizuje ryzyko występowania zakłóceń w publicznym transporcie zbiorowym. Gminy stoją więc przed dylematem: bezpieczna oferta przewozowa, czyli model drogi oparty na różnych typach pojazdów i napędów, czy rozwiązanie bazujące na jednym rodzaju napędu, dużo tańsze z punktu widzenia kosztów eksploatacyjnych. Decydentów czeka podjęcie trudnych decyzji, które będą podejmowane w zależności od zasobów finansowych, które niestety się kurczą.

Czy nie będzie tak, że samorządy postawią jednak na diesle? Tak będzie najtaniej i najprościej.

– Obecnie operatorzy mają najmniej problemów z pojazdami zasilanymi ropą naftową. To sprawdzona technologia, a normy Euro 6 i Euro 7 są wygórowane i zapewniają bezpieczeństwo dla środowiska naturalnego. Inne technologie zasilania wciąż się rozwijają lub dopiero raczkują (np. pojazdy zasilane wodorem). Brakuje jeszcze badań w wielu obszarach pokazujących zachowanie się pojazdów w długim czasie ich użytkowania. Uważam, że operatorzy powinni mieć diesle we flocie.

Komentarze