Takich zmian technicznych było już kilka, ale wszystkie dawno temu. Każda sprawiała jednak, że rower stawał się dostępny dla coraz większej liczby użytkowników. Czy z e-napędem też tak będzie?

Przełomów w branży rowerowej było już kilka. Najważniejsze, jak dotąd, wydarzyły się dość dawno. W latach 80. XIX wieku firma Rover opracowała swój model Safety. Nazwa mówi wszystko: był bezpieczny. Dlaczego? Bo siedząc na siodełku można było dosięgnąć stopami gruntu. Miał też już napęd z łańcuchem. Oczywiste? Może dzisiaj, bo tak wyglądają nasze rowery. Ale wcześniej jeździło się na maszynach z wielkim przednim kołem i mały tylnym, a siedziało się na nich wysoko jak na koniu, bo siodełko umieszczano właśnie z przodu. I bez łańcucha. A pierwszym rowerem wyposażonym w pedały, też jeszcze bez łańcucha, był tzw. „boneshaker", maszyna wynaleziona we Francji w latach 60. XIX wieku. Tę nazwę też trzeba brać dosłownie – na tym twardym sprzęcie, z kołami okutymi żelazem, można było wytrząść zapewne nie tylko kości, ale i duszę. Dętkową oponę pneumatyczną do roweru wymyślono dopiero w 1888 roku. I na takim rowerze jazda wreszcie stała się przyjemnością masową, a nie przygodą dla wytrwałych czy wyjątkowo sprawnych.

Rowery. Elektryczna rewolucja w kręceniu

Wprowadzenie w rowerach na dużą skalę wspomagania elektrycznego to prawdziwa rewolucja. Zmienia wszystko, rower znowu staje się nieco innym pojazdem – tak jak w czasach modelu Safety czy „wytrzęsaczy kości".

A jaka jest ta skala? Np. w Niemczech w ubiegłym roku sprzedano 2,1 miliona rowerów z elektrycznym wspomaganiem. To dużo, ale nie chodzi nawet o samą liczbę, ale o fakt, że to więcej niż „zwykłych" rowerów (tych sprzedano 1,9 miliona sztuk). Taka sytuacja dotąd jeszcze się nie zdarzyła. Choć tendencja dawała się zauważyć już od 6-7 lat: konwencjonalne rowery z roku na rok znajdowały coraz mniej nabywców, a e-rowery coraz więcej. Tak wynika z danych niemieckiego związku przemysłu rowerowego – Zweirad-Industrie-Verband (ZIV).

Na początku tego roku Polskie Stowarzyszenie Rowerowe (PSR) przeprowadziło badanie wśród wśród przedstawicieli sklepów rowerowych. Mniej więcej 7 na 10 prognozuje rozwój segmentu e-rowerów. Są do tego podstawy. W poprzednim sezonie 42 proc. badanych sklepów odnotowało wzrost sprzedaży elektryków.

Producenci też dostrzegają ten potencjał. Na przykład Romet utrzymuje, że jego sprzedaż wzrośnie w tym roku o połowę wobec 2023, a 40 proc. tego wzrostu stanowić będą rowery elektryczne. Ta marka ma nowe modele z różnych grup takich rowerów: E-MTB, E-Cross, E-Trekking i E-City, a nawet E-SUV.

Pojawienie się takiego typu roweru pokazuje, że moda z rynku motoryzacyjnego dotarła też do branży rowerowej. Takie rowerowe SUV-y też są wielkie i mają dawać dużo możliwości. To zwykle połączenie MTB z elementami komfortu miejskiego, chociaż akcenty w różnych modelach są różnie rozłożone. Bez wspomagania elektrycznego nie byłoby to jednak możliwe.

Jak duże jest zapotrzebowanie polskiego rynku? Z sondażu przeprowadzonego przez PSR wiosną ubiegłego roku wynikało, że co dziesiąty ankietowany posiada już rower elektryczny, a prawie co drugi planuje zakup takiego sprzętu. Liczba właścicieli e-bike’ów w Polsce wzrosła w 2023 roku o ponad 5 punktów procentowych w porównaniu do roku 2022, natomiast planujących zakup – o 8,5 punktów procentowych.

Pytano też ankietowanych o korzyści z posiadania e-roweru. Co odpowiadali? 62 proc. stwierdziło, że rower elektryczny pozwoliłby im na to, by rzadziej wsiadali do samochodu. Tyle samo uważało, że poprawiłoby to ich samopoczucie i kondycję. Natomiast 59 proc. sądziło, że dzięki takiemu rowerowi spadłyby ich wydatki na transport.

Rowery. Rewolucja? Serio?

Czy wspomaganie elektryczne na pewno jest przełomem na miarę opisanych na początku tego artykułu? – Jazda na e-rowerze to nie tylko sposób na wygodne i ekologiczne poruszanie się po mieście oraz ekonomiczny sposób na zastąpienie samochodu podczas codziennych, miejskich dojazdów, ale także szansa na poznanie niedostępnych dotąd terenów czy efektywny sposób na dojazd do pracy, ponieważ dzięki wspomaganiu elektrycznemu mamy pełną kontrolę nad tym jak bardzo chcemy się zmęczyć. Dzięki e-bike’owi łatwiej jest pokonać wzniesienia, można dojechać dalej oraz szybciej jednak taki rower nie jedzie sam, a jego silnik wspiera rowerzystę tylko wtedy, gdy ten kręci pedałami. Nie dziwi nas więc tak wielka popularność e-rowerów za granicą, która teraz dotarła do nas. Kto raz spróbuje jazdy na naszym rowerze ze wspomaganiem, od razu docenia jego możliwości – mówi Wiesław Grzyb, prezes Rometu.

W turystyce „elektryczny" przełom już widać, bo na górskich szlakach e-rowery zdecydowanie przeważają. Miejsca i trasy do niedawna dla wielu osób niedostępne, bo wymagające kondycyjnie, teraz są w zasięgu prawie każdego. Podobnie jak dłuższe wycieczki np. malowniczymi trasami wzdłuż rzek. Widać, że na takie rowery przesiadają się też młodzi ludzie, którzy nie lubią się męczyć.

A w miastach? Elektryczne wspomaganie na pewno ma szansę jeszcze bardziej spopularyzować rower jako codzienny środek transportu. Przejechanie na takim sprzęcie kilku czy nawet kilkunastu kilometrów w ciągu jednej podróży – a zwykle właśnie o takich odległościach można mówić w mieście – nie stanowi problemu właściwie dla nikogo. Potrzebna jest tylko odpowiednia infrastruktura, czyli wydzielone drogi dla rowerów.

Z tym jest coraz lepiej, chociaż w wielu miastach w tych systemach nadal brakuje spójności. Bywa też, że nowo budowane ścieżki, choć wydzielone, przypominają tory przeszkód, bo priorytetem jest przepustowość dla samochodów. W takich miejscach nawet rower elektryczny nie wystarczy, żeby zachęcić do poruszania się po mieście jednośladem.

Komentarze