Piotr Czuryłło: Bez wątpienia optyka się zmieniła, chociaż ona w ogóle cały czas ewoluowała. Pandemia to było jednak potężne przyśpieszenie, a wojnę ludzie odbierają jako najbardziej jaskrawą sytuację zagrożenia. Niesie ze sobą to, co najstraszniejsze, czyli nieracjonalność i nieobliczalność. Wiemy, że możemy się wtedy spodziewać wszystkiego najgorszego.
Ostatnie wydarzenia wielu otworzyły szerzej oczy. Jak widać, trzeba myśleć o tym, że ta wieczna idylla, jednak nie jest nam dana na zawsze.
A odpowiadając na pytanie: nigdy nie miałem problemu z tym, że preppersi są niepoważnie traktowani. Myślę, że tą kwestią bardziej zabawiały się media, raczej kreując wizerunek tego ruchu, niż przedstawiając jak on naprawdę wygląda.
– Kilkanaście lat temu, gdy tworzyliśmy ruch preppersów w Polsce, zrobiliśmy ankietę wśród ludzi, którzy się tym interesowali. Wśród wszystkich możliwych zagrożeń wojnę wskazali absolutnie jako numer jeden. Dość szybko odkryliśmy, że my w Polsce wojny boimy się najbardziej, bo ona cały czas w nas tkwi, nawet w tych pokoleniach, które jej same nie widziały. To jest cały czas podgrzewane – te wspomnienia, filmy, historie, cała martyrologia.
To co dzieje się na Ukrainie, to nie tylko przypomnienie o realnej wojnie, to jest jak rozdrapywanie rany. A zbydlęcenie Rosjan pokazało nam, że nie ma żadnych zasad: średniowiecze czy XXI w., nie ma żadnej różnicy.
– Preppering przywędrował wraz z tym określeniem ze Stanów, ale nie ma lepszych preppersów niż Polacy. To wynika z naszych doświadczeń, wiedzy, wspomnień. Przecież to są setki lat, gdy ciągle musieliśmy coś chować, przed kimś uciekać, kombinować, robić coś z niczego, ciągle musieliśmy sobie radzić. Spójrzmy na naszych dziadków: u nich zawsze coś było przechowywane, ceniło się zaradność, umiejętność hodowania czy uprawiania czegoś. Tak to wyglądało, że babcia zawsze miała smalec w słoiku, przetwory to normalna rzecz. A jak kupowało się cukier, to od razu 2-3 kg, z czego część wędrowała gdzieś na dalszą półkę, żeby był. Chyba każdy znalazłby masę takich przykładów wokół siebie. I to nie przyszło do nas z powiewem jakiejś mody, stylu życia czy subkultury. To w Polakach tkwiło, a że przykleiła się nazwa preppering, to nie ma to większego znaczenia.
– Sam preppering jest bardziej systemowy. USA to kraj, gdzie jest kasa i gdzie jest też sporo zagrożeń. Ale wygląda to inaczej niż u nas, choćby z powodów geograficznych. Tam pojawiają się tornada, trzęsienia ziemi, wielkie powodzie itd. Strach przed wojną może jest mniejszy, ale to taki naród, który zawsze miał dużo do czynienia z bronią. W każdym razie oni inaczej się przygotowują.
Mówi się, że preppering jako taki narodził się w czasach zimnej wojny, kiedy pojawiły się bardziej dostępne urządzenia, schrony, gdy dużo mówiło się o groźbie wojny nuklearnej. Sam jestem z pokolenia, które miało przysposobienie obronne w szkole. Do dzisiaj bardzo dużo z tego pamiętam. Nie byłem fanatykiem wojska, ale ta wiedza dość mocno mi się utrwaliła. Mój organizm to chłonął, bo czuł, że to jest potrzebne.
– Lęk jest dla ludzi czymś bardzo ważnym i naturalnym. Im lepiej go poznamy i oswoimy, tym łatwiej sobie z nim poradzimy. A jeśli chodzi o kruchość świata: szukanie ogólników niekoniecznie jest tu dobrym kluczem. To są zawsze cechy indywidualne. Tak jak doktryna, którą trzeba sobie wybrać.
– Odpowiedni dla siebie model przygotowania do sytuacji krytycznej. Wybieram taki sposób działania, który da mi największy poziom bezpieczeństwa.
– Jeśli nie znam lasu, nie umiem zdobyć wody, nie umiem nic uprawiać, to nie ruszam się z miejsc, w których mogę być widoczny i w których mogę w ogóle liczyć na pomoc. Ale trzeba mieć świadomość, że jeśli wybucha wojna, pojawia się jakiś kataklizm czy pandemia, to wszystkie miejsca, w których jest dużo ludzi, będą generowały masę różnego rodzaju zagrożeń. Najlepiej byłoby się stamtąd wynieść, jak najdalej. Jednak można to uczynić tylko znając swoje możliwości, i w ogóle mając takie możliwości i będąc przygotowanym. To w telegraficznym skrócie.
– Jest tak wiele różnych rzeczy, które są istotne, tak szeroki zakres miejsc, jakie można sobie znaleźć w prepperingu, że trudno odpowiedzieć na tak zadane pytanie. Nie uważam na przykład, żeby sednem prepperingu było zbieranie broni. Ważniejsze są raczej relacje socjologiczne. Poczynając od tych z domu: że rozumiemy się z dziećmi i z żoną, wiemy, co zrobić, że możemy na siebie liczyć i w jakim stopniu, przez dobre relacje z sąsiadem, po funkcjonowanie w szerszych strukturach, w grupie ogarniętych ludzi, w zespole, w którym każdy ma określoną rolę.
– W pierwszym okresie preppering kojarzył się może tak: postać z bronią, z maską gazową, przy schronie, zasypana konserwami, coś takiego bardzo przaśnego. Ale ja zupełnie tego w taki sposób nie czułem. Miałem przyjemność spotkania na swojej drodze niezwykłych ludzi. To np. człowiek z tytułem doktora, zajmujący się odnawialnymi źródłami energii, w naszej szeroko pojętej społeczności wyjaśnia i podpowiada, jak skonstruować sobie różne urządzenia, żeby zabezpieczyć się energetycznie. Albo pani doktor z katedry biologii, która ma ogromną wiedzę z zakresu roślin jadalnych. W ogóle to są tematy niesamowicie kreatywne, wywołujące w każdym człowieku chęć tworzenia.
– Trzy dni blackoutu to kosmos, mogą być już ofiary śmiertelne. Niezależnie od tego, czy nastąpi wybuch w elektrowni jądrowej, jakiś kataklizm czy będzie wojna, to po okresie przejściowym ostatecznie lądujemy w objęciach natury. Znowu musimy ją zrozumieć.
– Jeżeli wiem, jak reaguje mój organizm w określonych sytuacjach, jak działa pod wpływem stresu, jak się czuję, gdy doznaję hipotermii, co się dzieje, gdy nie piłem przez dłuższy czas – i mówię tu o wodzie – to staję się bardziej racjonalny, spokojniejszy, lepiej przygotowany. Oczywiście cudowne jest zdobywanie różnych umiejętności. Ja sam przeżywałem okres fascynacji strzelectwem. Do dzisiaj został mi karabin szturmowy, jestem po treningach snajperskich i mam odpowiedni karabin, mam też broń krótką i gładkolufową, ale dzisiaj moje doświadczenie każe zadać mi pytanie: po co ci to wszystko. Np. polować umiem bez strzelania.
Nie mam recepty dla każdego. Model działania trzeba znaleźć samemu, znając siebie i swoje uwarunkowania. I można się przy tym świetnie bawić. Powrót do natury to jest coś, co dobrze na nas działa, uspokaja, buduje emocjonalnie, daje nam mnóstwo satysfakcji.
– Moja fundacja zajmuje się wyprawami do lasu. Są bezpłatne. Przez ostatnie trzy lata skorzystało z nich ok. 1 tys. osób. Istota tych wypraw polega na tym, żeby nabierać zaradności życiowej, mieć możliwość pobycia z własnymi dzieciakami w trudniejszym otoczeniu niż w domu, żeby dowiedzieć się, jak zadbać o swoją termikę, zobaczyć, na jak wiele sposobów można zorganizować sobie miejsce do spania, jak fajne jest przygotowanie sobie posiłku, np. sałatki z młodej pokrzywy o tej porze roku, albo jak zdobyć sok z brzozy. Preppering wcale nie musi być jakiś ponury i owiany oczekiwaniem na katastrofę cywilizacyjną. Można to zamienić w fajną zabawę i pasję. Czy ktoś uprawia ogród, czy zajmuje się permakulturą, czy umie coś zbierać – wszystko to, co zbliża nas do natury i daje nam jakąś rolę w społeczności, jest tutaj bezcenne.
Poza tym, na początku wyprawy wszyscy od razu składają telefony i inne środki komunikacji do metalowej walizki, zamykamy to na klucz i nikt nie ma do tego dostępu przez siedem dni, do końca szkolenia.
– Przez pierwszy dzień większość dostaje niemalże alergicznych wysypek. Nie wiedzą, jak zachować się z samym sobą bez telefonu. Po pewnym czasie odkrywają jednak, że mają mnóstwo czasu dla siebie i potrafią go fajnie wykorzystać. A te wszystkie aplikacje zabierające czas i życie, to tworzy swego rodzaju apokalipsę. Koniec świata, do którego mnie pan za rękę pociągnął, to niekoniecznie pandemia czy wojna światowa, przylot Marsjan czy atak zombi, tylko styl życia i system, który tworzymy. Wystarczy spojrzeć, jak bardzo jesteśmy tym zmęczeni, jak dużo mamy chorób i różnych dolegliwości. No, trochę popłynąłem.
– Wszystkie te elementy są ważne. Ale odpowiem inaczej. Doświadczenie pokazuje, że wszystkie najcięższe sytuacje przetrwały osoby, które zachowały się według określonego szablonu. Jest taka reguła w survivalu: zatrzymaj się, pomyśl, zaplanuj, działaj. Dlatego pierwszą rzeczą nie powinien być maraton po sklepach i kupowanie sobie tasaka czy szukanie pomysłu na to, jak zdobyć broń. Lepiej zacząć od zastanowienia się nad samym sobą: czego się boję, co mi zagraża, co mogę zrobić, jak mam się przygotować. Kartka i ołówek to oręż, który jest do tego najbardziej potrzebny.
Wszystkie komentarze