Moda na posiadanie drugiego domu (ang. second home) dotarła do Polski już kilka lat temu, jednak najbardziej przyspieszyła podczas pandemii. W obliczu koronawirusowych ograniczeń Polacy docenili uroki mieszkania blisko natury. Także teraz, gdy stan zagrożenia epidemiologicznego minął, trend nie uległ osłabieniu. Najczęściej wybieranymi lokalizacjami na drugi dom są miejscowości nadmorskie.

– W Gdyni jest zupełnie inna atmosfera. Trudno mi dokładnie określić, na czym ona polega, ale jak się tam przyjeżdża, to się to po prostu czuje. Inna energia, inne powietrze, czy choćby inna dbałość o zieleń – mówi Bartosz T. Wieliński, zastępca redaktora naczelnego „Wyborczej". Pochodzi ze Śląska, mieszka w Warszawie, a w Gdyni ma drugie mieszkanie. – W 2021 roku spędziliśmy tam z rodziną prawie cały lockdown, pracując zdalnie. To, co się wtedy działo, było ogromnym obciążeniem psychicznym dla wszystkich, a będąc nad morzem łatwiej można było sobie z tym radzić. Po kolegium mogłem pójść na plażę, czy choćby wsiąść w samochód i pojechać nad otwarty Bałtyk – wspomina Wieliński, który mieszkania w Gdyni nie traktuje w kategoriach inwestycyjnych. Przyjeżdża do niego kilka razy w roku, by odpocząć od Warszawy. I nie jest w tym trendzie odosobniony.

– Latem jestem tu praktycznie w każdy weekend, staram się przyjeżdżać nawet w czwartki – mówi „Wyborczej" pan Robert spod Warszawy, którego odwiedziliśmy w jego apartamencie na osiedlu Sol Marina w Wiślince pod Gdańskiem. – Nie ma drugiego takiego miejsca w Polsce, gdzie wychodząc z balkonu, po kilku krokach jestem na swojej łódce. Na razie chcę się apartamentem nacieszyć, a w przyszłości być może pomyślę o wynajmie – dodaje.

Drugi dom. Idea coraz popularniejsza

Idea posiadania drugiego domu stała się popularna wśród Polaków. Niektórzy alternatywną nieruchomość w atrakcyjnej lokalizacji traktują jako odskocznię od pośpiechu codziennego życia; miejsce, w którym można spędzić długi weekend czy święta bez konieczności poszukiwania hotelu. Inni podchodzą do sprawy typowo inwestycyjnie. Zwłaszcza jeśli chodzi o nieruchomości z segmentu premium, który wykazuje niewielką podatność na kryzysy, odnotowuje bowiem stabilne wzrosty. Pandemia koronawirusa czy wojna w Ukrainie nie wpłynęły negatywnie na sprzedaż i ceny. Przeciwnie – luksusowe, położone w dogodnych lokalizacjach apartamenty cieszą się stałym zainteresowaniem. – Nieruchomości premium są jak produkty koneserskie. Cechują się tym, że jest ich ograniczona liczba. I dzięki temu nie tracą na wartości – tłumaczy Michał Ciomek, wiceprezes zarządu Invest Komfort. – Polacy coraz częściej świadomie inwestują w sztukę i w nieruchomości, które traktują jako ponadpokoleniowe dobro. Nadmorski apartament będzie z powodzeniem służył nam, ale także naszym dzieciom i wnukom. Zaskakujące, że ta zasada działa również w drugą stronę. Często widzimy młodych ludzi z Warszawy czy Katowic kupujących mieszkanie nad morzem nie tylko dla siebie, ale i dla swoich rodziców – dodaje Ciomek.

Ceny mieszkań. Nad morzem najwyższe w Polsce

W województwie pomorskim hegemonem pod tym względem jest Sopot. Jak wynika z raportu Sonarhome.pl, cena metra kwadratowego w kurorcie w lipcu br. to 15 839 zł. Jeśli wziąć pod uwagę tylko ten rok, to średnia cena metra kwadratowego w Sopocie wzrosła o 5,1 proc. (+769 zł). Na tle sąsiadów z Trójmiasta to zupełnie inna półka cenowa. W Gdańsku za metr trzeba zapłacić 10 885 zł, natomiast Gdynia jeszcze pięciocyfrowego pułapu nie przebiła (9741 zł). I dlatego część ekspertów radzi skupić się właśnie na tym ostatnim mieście.

– Stawiam sprawę jasno. Jeżeli chcemy myśleć o sporym i szybkim zwrocie z inwestycji, to polecam zakup nieruchomości w Gdyni, gdzie ceny nie są jeszcze tak wysokie. Jeśli inwestor chce kupić mieszkanie w Gdańsku, bo planuje, że będzie tam mieszkał na emeryturze, to oczywiście może to zrobić, ale zarobek będzie zdecydowanie mniejszy – szacuje Krzysztof Brzoski ze spółki Acco Rent, która od ponad dekady działa na trójmiejskim rynku nieruchomości.

Wynajem. Jak na nim zarabiać

Myśląc o czerpaniu zysków z zakupionego lokalu, można albo liczyć na wzrost jego wartości w czasie, albo zarabiać na wynajmie. I stąd część osób poszukujących drugiego domu decyduje się na formułę condo- lub aparthotelu. Obie łączą funkcje mieszkalne i hotelowe. Z perspektywy gościa obiekty te niewiele różnią się od tradycyjnych hoteli – jest recepcja, zwykle również restauracja, basen czy klub fitness, a poszczególne pokoje mają ten sam standard wystroju i wyposażenia. Różnice leżą po stronie właścicielskiej. Każdy apartament ma wydzieloną księgę wieczystą i jest własnością innego inwestora, któremu zarządzająca obiektem firma gwarantuje coroczną stopę zwrotu, kształtującą się w zależności od oferty na poziomie od 5 do 9 proc. (niektórzy deweloperzy reklamują zwrot nawet do 12 proc., ale tu zalecamy ostrożność). Właściciele nie muszą więc martwić się o bieżącą administrację swoimi apartamentami, poszukiwanie klientów, sprzątanie czy naprawy. Ponadto przysługują im pobyty właścicielskie o określonej długości – zwykle do 14 dni w roku. Jako minus condohoteli można postrzegać długi okres, na który zawiera się umowy – to minimum pięć lat, chociaż standardem są umowy 15-letnie.

Inwestycje. Rosną kolejne mieszkania

W Trójmieście w formie condohotelu wybudowano m.in. hotel Grano na Wyspie Spichrzów. Rosną kolejne inwestycje – to m.in. Motlava Hotel przy ul. Żabi Kruk. Deweloper tego pierwszego obiecuje roczny zwrot na poziomie 8 proc. zainwestowanej kwoty. Za 19,5-metrowy lokal trzeba zapłacić 472 tys. zł netto, co ma się przełożyć na miesięczne wypłaty na poziomie 2760 zł netto. Kilka obiektów w formie condohoteli funkcjonuje lub powstaje także na Półwyspie Helskim i nad otwartym morzem – we Władysławowie, Jastrzębiej Górze oraz Łebie. Za apartament w budowanym hotelu Lido w Juracie trzeba zapłacić co najmniej 603 tys. zł. Umowa podpisywana jest na 10 lat. Jak przewiduje firma Emmerson Evaluation, podaż condohoteli w miejscowościach nadmorskich będzie tylko większa – do roku 2025 wzrośnie o 17 proc. w stosunku do pierwszej połowy 2023 roku.

– Polscy inwestorzy zaczynają patrzeć na condohotele tak jak w Stanach Zjednoczonych. Postrzegają je jako instrument inwestycyjny, który zostaje w rodzinie. Kupuje się apartament, zarabia się na nim 10-15 lat, a potem przekazuje się go np. dzieciom – twierdzi Alex Kloszewski, partner zarządzający w spółce Hotel Professionals.

Condohotel. Czym się różni od aparthotelu

– To forma dająca większą elastyczność i większe zyski właścicielowi, który poza tym nie jest związany umową długoterminową. Ma również większą swobodę dysponowania apartamentem na pobyt właścicielski. Wystarczy, że zablokuje apartament w naszym systemie i może przyjeżdżać – obiekt zastaje posprzątany i przygotowany – tłumaczy Malina Panasewicz z firmy Ina, zarządzającej licznymi nieruchomościami, głównie aparthotelowymi, w Trójmieście, ale też w Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu.

– W Trójmieście nie ma sezonowości, właśnie dlatego jest tak chętnie wybierane przez inwestorów. Kupując w Gdyni, Sopocie czy Gdańsku, lokujemy pieniądze w aglomeracji, którą łącznie zamieszkuje ponad siedemset pięćdziesiąt tysięcy ludzi. To gwarantuje płynność inwestycji, bo to grono potencjalnych klientów na zakup nieruchomości, gdybyśmy postanowili ją sprzedać. Ponadto typowo turystyczna lokalizacja sprawia, że ofertami sprzedaży czy wynajmu interesują się nie tylko miejscowi, ale i przyjezdni. To daje większe bezpieczeństwo transakcji – mówi z Paweł Łączyński z Partners International.

Obserwując niepewną sytuację geopolityczną, ale też zmieniające się przyzwyczajenia (np. rozwój pracy zdalnej) i stale rosnące koszty podróży, można zakładać, że moda na drugi dom jest na wznoszącej. Tym bardziej że za popytem nadąża podaż. Wiedząc, że w tym wypadku kluczowa jest atrakcyjna lokalizacja, deweloperzy systematycznie rozwijają oferty w pasie nadmorskim. I ten kierunek w najbliższych latach raczej się nie zmieni.

Komentarze