Rozmowa z Bogusławem Półtorakiem, profesorem Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, autorem książki "Hipoteczny pieniądz bankowy".

Sławomir Szymański: Skąd właściwie popularność kredytów we frankach?

Prof. Bogusław Półtorak: Kredyty denominowane w walutach obcych stały się popularne w pierwszej dekadzie XX wieku najpierw jako kredyty na zakup samochodów, a kolejno kredyty mieszkaniowe. Ich celem było połączenie korzyści z niskiego oprocentowania w walutach obcych – dolarach, euro, a nawet w jenach japońskich – z umacniającym się wraz z rozwijającą się gospodarką polską złotym jako walutą zarobków.

Problematyczna okazała się jednak wysoka zmienność kursu walutowego i jego wpływ na nieprzewidywalny wzrost kosztów kredytów. Klienci i część doradców bankowych czy firm pośrednictwa kredytowego traktowali kredyty denominowane jako rodzaj promocji kosztowej, a jak wiadomo – w ekonomii „nie ma darmowych obiadów".

Część klientów, którzy niższą ratę traktowali jako formę gromadzenia dodatkowych oszczędności i nadpłacania kredytów, korzystała aktywnie z przewalutowania, gdy złoty był mocny, nie miała kłopotów ze spłatą, a kredyty denominowane w większości okazały się dla tej grupy bardzo dobrym i tanim sposobem finansowania własnego mieszkania.

Dlaczego dopiero po wielu latach okazało się, że jest z nimi jakiś problem?

– Przyczyna była pierwotnie znana już na samym etapie udzielania kredytów. Kłopoty pojawiły się szczególnie w portfelu z 2008 roku, gdy kredyty denominowane zyskały tak dużą popularność, że kurs złotego do franka szwajcarskiego sięgnął 2 zł. Ceny mieszkań z uwagi na wysoki popyt osiągnęły swoje apogeum. To najgorszy możliwy scenariusz, kupowano drogo i za pomocą kredytów, które były bardzo tanie. Kuriozalnie była reakcja klientów na próbę wprowadzenia w 2006 roku za pomocą Rekomendacji S zakazu kredytów denominowanych. Protesty klientów, mediów i polityków doprowadziły do wycofania się przez nadzór bankowy z tego pomysłu, ale już wtedy wprowadzono wyższe wymagania dla kredytów denominowanych.

Bezpośrednią przyczyną kłopotów kredytobiorców i banków w Polsce z kredytami denominowanymi były jednak przyczyny zewnętrzne w postaci kryzysu finansowego i gwałtownego osłabienia złotego. Formalnie zakaz udzielania kredytów denominowanych wreszcie wprowadziła nowelizacja Rekomendacji S z 2014 roku. W 2015 roku Bank Szwajcarii odszedł od polityki osłabiania franka szwajcarskiego i to wywindowało kurs do 5 zł.

Czy ten problem dotyczy każdego kredytu frankowego?

– W sensie ekonomicznym każdy kredytobiorca powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, jaki byłby koszt alternatywny kredytu złotowego i braku zakupu mieszkania, domu przy wykorzystaniu kredyty walutowego. W praktyce większość kredytobiorców, po przeanalizowaniu poziomu oprocentowania, które we frankach szwajcarskich, ale i w euro było w ostatnich dekadach istotnie niższe niż w złotych, a także wzrostu wartości nieruchomości i tym samym relacji długu do majątku, powinna być zadowolona i ich sytuacja nie będzie gorsza niż kredytobiorców złotowych.

Warto pokreślić, że część kredytów nadal jest spłacana, a w 2023 roku kredyty złotowe stały się bardzo drogie ze względu na wzrost stóp procentowych. Kłopoty oczywiście dotyczą przede wszystkim osób, które zaciągały takie kredyty po szczególnie niekorzystnym kursie, głównie z 2008 roku, przy jednocześnie drogich nieruchomościach.

Czy wyroki TSUE zamykają temat? Teraz trzeba po prostu poczekać, aż fala spraw frankowych przetoczy się przez sądy?

– Problematyczne są zapisy prawne umów kredytowych, które dziś są podważane w sądach ze względu na charakter abuzywny, natomiast warto podkreślić, że definicja ustawowa kredytu hipotecznego w Polsce pojawiła się dopiero w 2017 roku, stąd podważanie umów z wcześniejszych okresów może być opierane tylko na indywidualnym badaniu umów i ich zgodności z zasadami ogólnymi wcześniej obowiązującymi.

Oczywiście część banków naruszała prawa konsumentów i dziś ponoszą w związku z tym koszty, ale nie były to wszystkie banki i były nawet takie, które udzielania kredytów denominowanych odmawiały. Wyroki TSUE zwracają szczególną uwagę na sposób traktowania konsumenta, natomiast nie rozstrzygają co do zasady o warunkach ekonomicznych, odsyłając do ustawodawstwa krajowego. Faktem natomiast jest, że relacje pomiędzy kredytodawcą i kredytobiorcą powinny być zgodnie z polskim prawem ekwiwalentne, stąd żądania darmowych kredytów lub braku konieczności spłaty trudno uznać za uzasadnione w całości.

Jakie konsekwencje może mieć sytuacja z frankami: dla obecnych i przyszłych kredytobiorców, dla banków, dla gospodarki? Np. banki odnotowują przecież rekordowe zyski, więc obsługa „przegranych" kredytów nie powinna być dla nich problemem.

– Gwałtowny spadek dostępności kredytów w ślad za bardzo wysokimi kosztami ryzyka walutowego, szacowanego w Polsce dla kredytów denominowanych w walutach obcych nawet na łącznie 80 mld zł, to efekty wprost dla sektora bankowego i nowych klientów, którzy pośrednio płacą już za te dodatkowe koszty banków.

Koszty te potencjalnie przekraczają wielokrotnie wskazane, relatywnie wysokie zyski sektora, a co gorsza – nie rozkładają się równomiernie na wszystkie banki. Najlepszą systemową ścieżką, która nie zamknęłaby dostępności kredytów dla nowych konsumentów, byłaby kontynuacja ścieżki zawierania ugód, które uwzględniają „kurs sprawiedliwy" i adekwatne do kredytów złotowych rozliczenie kosztów. W przypadku kredytobiorców w kłopotach finansowych, bez względu na przyczyny i rodzaj kredytu, pozostaje Fundusz Wsparcia Kredytobiorców. Pozytywną informacją jest to, że kredytów denominowanych w Polsce było i tak mniej niż np. na Węgrzech i większość z nich jest już dziś w znacznej mierze spłacona lub przewalutowana na złote.

Czy kredyty złotówkowe też będą podważane?

– Próby wskazywania, że równie wadliwe są kredyty złotowe, oczywiście mogą być podejmowane i rozważane w ujęciu prawnym. W ujęciu ekonomicznym jednak podstawowym problemem jest ograniczona dostępność do kredytów hipotecznych o stałej stopie procentowej. Udzielanie kredytów mieszkaniowych o stałych stopach procentowych na cały okres kredytowania byłoby możliwe jedynie wtedy, gdyby Polska była dziś w strefie euro. Jednak w obecnych realiach krajowej polityki pieniężnej, wysokiej inflacji i zmienności stóp procentowych, dostępność kredytów mieszkaniowych będzie nadal limitowana, a programy typu „Bezpieczny kredyt 2 proc." będą jedynie chwilowym plastrem na brak dostępności finansowania o stałej stopie procentowej.

Ewentualne dalsze systemowe podważanie umów kredytów złotowych i systemu zmiennych stóp procentowych kwestionuje stan wiedzy znany przynajmniej od wprowadzenia Rekomendacji S w 2006 roku, trudno więc zgodzić się, że jest to uzasadnione. Dodatkowo, podważanie wstecz tego systemu kwestionuje w ogóle sens kredytowania mieszkalnictwa w Polsce przez kogokolwiek w przyszłości, bo umowa przestaje być wiążąca i cofa polski system finansowy do początków lat dwutysięcznych, poza warunki przyjęte za standard w Europie.

Komentarze