prof. Konrad Zacharzewski: Sprawy frankowe są rozpoznawane mniej więcej od dwóch dekad. Początkowo sądy mocno wahały się przed przyznaniem racji frankowiczom, którzy powoływali się z jednej strony na niedostatek informacji o ryzyku zmiany kursów walut związanym z uzyskaniem kredytu w obcej walucie, a z drugiej strony na abuzywność niektórych klauzul umownych zawartych w umowach kredytowych, zwłaszcza tych dotyczących podstawy określania kursu sprzedaży waluty przez bank w trakcie trwania stosunku kredytowego.
– Sądy uznawały, że kredytobiorcy byli jednak prawidłowo poinformowani o ryzyku, czyli wiedzieli, co robią i wystawiali się na ryzyko zmian kursów świadomie, ze wszystkimi konsekwencjami. Czyli powinni płacić więcej, niż byli w stanie przewidzieć. W związku z tym sądy nie dopatrywały się naruszeń po stronie banków. Dokładniej, nie dostrzegały w umowach o kredyt we frankach ukształtowania praw i obowiązków w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami i z rażącym naruszeniem interesów jednej ze stron zobowiązania. Tak ujęte w kodeksie cywilnym klauzule niedozwolone nie były na tym etapie przedmiotem wnikliwego rozpoznania.
– Gdy polskie sądy dostrzegły jednak nieprawidłowości informacyjne po stronie banków związane z zawieraniem takich umów, a równocześnie klauzule bankowe dotyczące przeliczeń walutowych, za sprawą Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, trafiły do rejestru klauzul niedozwolonych. W tym momencie, a było to mniej więcej 15 lat temu, pojawiło się jeszcze delikatne zielone światło dla dochodzenia roszczeń.
Ja w tym czasie bardzo gruntownie analizowałem te zagadnienia jako młody naukowiec-cywilista specjalizujący się w dziedzinie bankowych stosunków obligacyjnych. Nie było wówczas jednego typu sprawy frankowej, lecz kilka typów, a każdy z nich miał kilka rozwinięć i scenariuszów. Dlatego, mimo wspomnianego zielonego światła, nie można było powiedzieć ponad wszelką wątpliwość, że jeśli ktoś ma kredyt we frankach i pójdzie do sądu, to na pewno tę sprawę wygra albo na pewno przegra. Rzecz za każdym razem była uzależniona od scenariusza faktycznego zawartej umowy.
W tamtym okresie, z fazy oddalania roszczeń frankowiczów przeszliśmy do fazy, kiedy wyroki były bardzo rozbieżne.
Natomiast zupełnie niedawno ten szeroki nurt rozbieżności został skanalizowany dzięki nie tyle aktywności sądów europejskich, ile recepcji orzeczeń sądów europejskich w prawie polskim. Dzisiaj mamy mniejszą liczbę typów spraw frankowych, a przez to też mniejszą liczbę potencjalnych rozstrzygnięć. Ukształtowała się bardzo przewidywalna linia orzekania, coś czego nie było nawet jeszcze 5 lat temu, nie mówiąc o sytuacji sprzed 20 lat.
– Wzrost kursu franka względem złotego. Kurs regularnie umacniał się do końca 2004 roku, kiedy nieco przekroczył 3 zł. Potem przez cztery lata zniżkował, osiągając granicę nieco poniżej 2 zł. Od 2008 roku nieustannie rośnie, z różną dynamiką. Na początku XXI wieku kredytów frankowych było jeszcze stosunkowo niewiele. Nie było to jeszcze szerokie zjawisko społeczne.
Sytuacja zmieniła się 15 stycznia 2015 roku, gdy szwajcarski Bank Centralny przestał bronić kursu franka i jego kurs poszybował do góry. W tamtym okresie kredytów we frankach było już bardzo dużo. I ciągle ich przybywało.
– Ten pogląd był bazą wnioskową dla sądów w tej pierwszej fazie oceniania spraw frankowych. Tutaj niestety pokutuje takie bardzo potoczne sformułowanie: „widziały gały, co brały". Uważano, że osoby, które wystawiają się na ryzyko kursowe, powinny ponosić wszystkie tego skutki. Nawet wówczas, gdy bank dopuścił się konkretnych i poważnych naruszeń.
Zmiana w postrzeganiu tej sytuacji wiązała się z pierwszym przełomem w orzekaniu w sprawach frankowych. Sądy doszły do przekonania, że instytucje bankowe powinny szerzej informować kredytobiorców o ryzyku. Tu nie wystarczyła wzmianka w umowie, że kursy się zmieniają, więc każdy powinien mieć świadomość pozytywnych albo negatywnych konsekwencji tego faktu. Rzecz w tym, że banki nie dość precyzyjnie informowały i symulowały potencjalne zmiany.
Drugi element wiązał się z tym, że sądy dostrzegły w określonym ukształtowaniu treści klauzul umownych ich abuzywność, czyli niedozwolony charakter takich postanowień. To było mentalne przekroczenie Rubikonu, bo okazało się, że sprawę z bankiem można wygrać i że sprawa w sądzie może potoczyć się w możliwie przewidywalnym kierunku.
– Zespoły analityczne banków są jednymi z najlepszych zespołów zajmujących się przewidywaniem przyszłości. Takich mocy i kompetencji nie mają poszczególni kredytobiorcy. Założenie jest ogólnie trafne: banki wiedziały, że do zmian kursu dojdzie, znały kierunek, były przygotowane na zmiany kierunku i potrafiły obliczyć konsekwencje, czyli własne zyski. Teraz tymi zyskami muszą się trochę podzielić.
– To w ogóle jest bardzo ciekawe pytanie. Zawsze mówię, że w miarę narastania poziomu wiedzy wzrasta poziom kompetencji, czyli im więcej wiemy o jakimś zagadnieniu, tym lepiej potrafimy nim operować. Gdy sprawy frankowe były nowością, sądy nie były jeszcze doskonale obeznane z tymi zagadnieniami, zresztą podobnie jak i pełnomocnicy klientów. Inaczej mówiąc, wynik konkretnej sprawy zależał nie tylko od oceny prawnej dokonywanej przez sąd, ale także od sposobu jej prowadzenia.
Natomiast w obecnym stanie wiedzy specjalistów kompetentnych w prowadzeniu spraw frankowych mamy bardzo wielu. Poziom wiedzy wzrasta nie tylko wśród prawników i w jednostkach wymiaru sprawiedliwości, ale także wśród osób, które takie kredyty zaciągnęły.
Ta fala moim zdaniem nie jest skutkiem wzmożonego marketingu (a mamy ostatnio do czynienia z dostrzegalnym zjawiskiem „reklamowania się" przedstawicieli zawodów prawniczych), ponieważ za zmianą w postrzeganiu spraw idą głębokie argumenty wynikające z prawniczej analizy konkretnych spraw, również tych, które toczą się przed TSUE. Te rozstrzygnięcia muszą być uwzględniane także przez sądy polskie.
– Ostatnie rozstrzygnięcie TSUE, przemawiające za tym, że bank nie ma prawa do roszczeń w stosunku do kredytobiorców z tytułu bezprawnego wzbogacenia, jest znaczącym krokiem w utrwaleniu tej tendencji. Wyroki TSUE są jednoznaczne i w zakresie argumentacji akceptowane przez sądy polskie.
– To zależy od mechanizmu, który był podstawą wypłaty kredytu. Jak wiadomo, ten mechanizm był dwuczęściowy. Bank ustalał dyskrecjonalnie wysokość kredytu w walucie obcej, przeliczając ją ze złotych, a dopiero w drugim etapie, gdy nadchodziły terminy spłaty poszczególnych rat, dokonywał operacji odwrotnej. Kredytobiorca może żądać wykasowania tej różnicy wynikającej z przeliczeń kursowych.
– Jeżeli umowa opiewa na złote, a rata miała być spłacona we frankach albo w złotych w wysokości obliczonej stosownie do wartości kredytu przeliczonego na franki po przeliczeniu raty kredytowej na złote po narzuconym przez bank kursie, to dochodzi do wykasowania tej klauzuli przeliczeniowej, zwanej klauzulą indeksacyjną. Kredytobiorca powinien spłacić kredyt w złotówkach w nominale. Może żądać zwrotu nadpłaty wynikającej z uznanego za bezprawne przeliczenia nominału kredytu wyrażonego w złotych na poszczególne raty kredytu, których wysokość została ustalona przy użyciu klauzuli indeksacyjnej. Tak wygląda podstawowy kierunek roszczeń kredytobiorców.
– Tak, ale do tego celu prowadzi mechanizm kapitalizacji odsetek. Ogólnie rzecz biorąc, polega on na doliczeniu odsetek do nominału zaległości i od tej sumy liczenia odsetek za opóźnienie. W taki sposób niwelowane są skutki spadku wartości pieniądza w czasie. Wystąpienie z roszczeniem o zapłatę zaległych odsetek to jeden z elementów kunsztu prawniczego.
– Stawka WIBOR rządzi się innymi prawami niż kursy walut. Miała zostać zastąpiona przez inną stawkę po to, by utrudnić dyskrecjonalne ustalanie kursu. Ale to jest rynek. WIBOR odnosi się do procentu, na jakim polskie banki pożyczają sobie pieniądze. Trudno przyjąć, że ten rynek jest w jakiś sposób zmanipulowany. Wydaje mi się, że proces kwestionowania kredytów we franku szwajcarskim nie przeniesie się na kredyty złotówkowe.
Wszystkie komentarze