Popyt na mieszkania wyraźnie wzrósł ze względu na spadające oprocentowanie kredytów, rosnące pensje i ułatwienia przy badaniu zdolności kredytowej, zaordynowane przez Komisję Nadzoru Finansowego. Swoje dołożył też „Bezpieczny Kredyt 2%", którego popularność przekroczyła rządowe plany. Już bowiem 24 lipca Ministerstwo Rozwoju i Technologii poinformowało, że złożonych zostało aż 11,5 tys. wniosków o preferencyjny kredyt. Warto więc przypomnieć, że pierwotnie spodziewano się udzielić do końca roku 10 tys. kredytów z dopłatą.
Na efekty wyższego popytu na mieszkania nie trzeba było długo czekać. Biorąc pod uwagę dane Otodom Analytics, można postawić tezę, że już wiosną 2023 roku oferta mieszkań na sprzedaż na siedmiu największych rynkach zaczęła być niewystarczająca wobec popytu. Tak było i wciąż jest w wielu miastach. Sytuację pogorszył start programu „Bezpieczny Kredyt 2%", który przyniósł gwałtowny wzrost sprzedaży, a nowych inwestycji wciąż jeszcze nie przybywa w wystarczającym tempie.
Nie jest to jednak fenomen jedynie rynku pierwotnego. Trzeba bowiem wiedzieć, że rynek wtórny i pierwotny to system naczyń połączonych. W przypadku mieszkań z „drugiej ręki" też widzimy już niepokojące sygnały sugerujące, że impet kupujących zaburzył homeostazę również na rynku wtórnym.
Co prawda rynek mieszkań „z drugiej ręki" nie jest aż tak dobrze zbadany jak ten tworzony przez deweloperów, ale i tak możemy pobieżnie choć sprawdzić, jak rozwija się tu sytuacja. I tak na przykład dane Unirepo sugerują, że w ostatnich tygodniach podaż unikalnych ofert mieszkań na sprzedaż zaczęła wyraźnie topnieć. W 18 miastach wojewódzkich na początku czerwca 2023 roku na nowych właścicieli czekało prawie 77 tys. mieszkań. W ciągu 7 tygodni liczba ta bardzo wyraźnie topniała i 24 lipca była już o około 10 tys. niższa.
Przy tym należy dodać, że dane te są szacunkami, a nie wyliczeniami poczynionymi z aptekarską dokładnością. Unirepo zbiera bowiem informacje z ogłoszeń o chęci sprzedaży mieszkań i dzięki algorytmom odsiewa zdublowane oferty. Nie zmienia to jednak faktu, że tak duży spadek liczby unikalnych ofert mieszkań na sprzedaż sugeruje, że możemy mieć do czynienia z efektami gwałtownego wzrostu popytu na mieszkania.
Szczególnie mocne zmiany dotyczą największych rynków. W Warszawie na przykład jeszcze na początku czerwca liczba unikalnych ofert mieszkań na sprzedaż była szacowana przez Unirepo na ponad 19 tys. W ciągu zaledwie 7 tygodni (do 24 lipca) liczba ta stopniała do trochę ponad 14 tys., czyli o jedną czwartą.
Podobnie sytuacja rozwija się też w Krakowie, w którym jeszcze na początku czerwca liczba unikalnych ofert szacowana była na prawie 10 tys., a teraz 8 tys. Co najmniej 10-procentowy spadek liczby unikalnych ofert zanotowaliśmy też w badanym okresie w Białymstoku, Bydgoszczy, Gdańsku, Łodzi i Toruniu, a o ten próg otarły się również Gorzów Wielkopolski i Zielona Góra.
Tak dynamiczny spadek liczby ofert wywołany jest wykupieniem relatywnie tańszych mieszkań. Te z ceną ofertową do pół miliona w Warszawie stanowią dziś 13 proc. lokali dostępnych do kupienia, a jeszcze na początku roku było ich 19 proc. W Krakowie w tym samym czasie udział ofert z ceną do pół miliona stopniał z 34 proc. do 24 proc., a w Poznaniu z 60 proc. do 47 proc. – sugerują dane zebrane przez HREIT.
Efekty tych zmian widzimy też w postaci wzrostu średnich cen ofertowych na największych rynkach, które szacowane są ostatnio na kilka-kilkanaście procent w porównaniu z sytuacją przed rokiem. Nie należy jednak wyciągać z tego wniosku, że w ciągu roku mieszkania w największych miastach zdrożały o kilkanaście procent. Tylko za część wzrostu średnich stawek ofertowych odpowiadają właściciele, którzy faktycznie podnieśli ceny swoich mieszkań. W praktyce jest to też efekt tego, że z oferty szczególnie szybko znikały najtańsze propozycje. Jeśli więc coraz mniej jest w ofercie mieszkań do remontu, tych w gorszych lokalizacjach lub PRL-owskich blokach, to trudno się dziwić, że średnia cena ofertowa poszła w górę. Ta zawyżana jest przecież przez zalegające dłużej w ofercie mieszkania z wyższej półki.
I choć dostępne dziś dane potwierdzają, że ceny mieszkań idą w górę, to uzasadniona wydaje się hipoteza, że te wzrosty nie są wcale aż tak dynamiczne. Za część rosnącej ceny ofertowej odpowiada fakt, że tańsze mieszkania zostały bardziej „przetrzebione" niż te droższe.
Zaraz zadziałać powinny też naturalne mechanizmy rynkowe, które pomogą rynkowi dojść do stanu równowagi. Chodzi o to, że jeśli ceny mieszkań faktycznie wzrosły, to ożywić powinna się też strona podażowa. Na rynku pierwotnym o ofertę powinni zadbać deweloperzy, którzy powszechnie deklarują chęć rozpoczynania większej liczby inwestycji. Podobnie zadziałać to też powinno na rynku wtórnym, gdzie wyższe ceny mogą skusić właścicieli do wystawienia mieszkań na sprzedaż. Decyzję taką oprócz wyższych cen mieszkań bez wątpienia ułatwić mogłaby spadająca inflacja, która przestanie blokować właścicieli przed sprzedażą z obawy o utratę siły nabywczej majątku. Podobnie zadziałać powinien powiew normalności na rynku najmu, na którym stawki czynszów przestały piąć się gwałtownie w górę, co może skusić część właścicieli do wyjścia z posiadanej inwestycji – szczególnie jeśli chcą zrealizować zysk wynikający ze wzrostu wartości nieruchomości lub mieli nieszczęście trafić na nierzetelnych najemców. Ostatecznie łatwiejszy dostęp do kredytów został ponownie ułatwiony, co sprzyja zamianie posiadanych mieszkań na większe lub w inny sposób lepiej przystające do aktualnych potrzeb. W takich sytuacjach dotychczasowe lokale mogą być wystawianie na sprzedaż.
Wszystkie komentarze