Wykorzystują tzw. celowaną degradację białek. To zupełnie inny mechanizm niż ten, który jest stosowany w lekach obecnie dostępnych w terapii tego nowotworu.

Kiedy ten nowy lek może się pojawić? Niedługo powinna się rozpocząć pierwsza faza badań klinicznych. A to nie wszystko. Celowana degradacja białek otwiera też możliwości opracowania nowych leków na szereg nowotworów, jak m. in. białaczki, chłoniaki, szpiczaki, nowotwory piersi czy rak płuca. Mogą się okazać skuteczne również w leczeniu chorób autoimmunologicznych czy neurodegeneracyjnych.

Sławomir Szymański: Na czym polega celowana degradacja białek?

Michał Walczak, członek zarządu i dyrektor naukowy Captor Therapeutics: Zacznę od tego, że klasyczne leki blokują aktywność białek wywołujących chorobę i mają określony czas obecności w organizmie. Nie może być zbyt długi, żeby leki nie odkładały się w ciele pacjenta. W związku z tym, żeby osiągać pożądany efekt terapeutyczny, w wielu przypadkach lek musi być dosyć często podawany, 1-3 razy na dobę, żeby mógł stale blokować chorobotwórczą aktywność białka. To może powodować działania niepożądane, a także być niepraktyczne w użyciu.

Nasze związki nie odbiegają w swojej budowie od leków klasycznych czyli inhibitorów. Ale działają inaczej: powodują usuwanie białek chorobotwórczych, a nie tylko hamowanie ich aktywności. Co ważne, stymulują w tym celu wewnętrzne, naturalne procesy biologiczne. Taki lek może być też podawany pacjentom rzadziej.

Czy mówimy o całkiem nowej technologii?

– Pierwszy patent, opisujący w sposób świadomy celowaną degradację białek, to jest rok 1999. Technologia jest znana, ale mówi się, że jest nowa, bo do tej pory nie wprowadzono na rynek leków, które były zaprojektowane jako degradery białek. Co prawda, na rynku są już leki działające według tego mechanizmu, jednak zostały opracowane przypadkowo. Dopiero po latach okazało się, że są degraderami jak np. Revlimid czy Pomalyst.

W obecnym okresie w dużym stopniu wygasa ochrona patentowa takiego leku, Revlimidu, wykorzystywanego w leczeniu szpiczaka mnogiego. Jest jednym z najlepiej sprzedających się leków w historii. W szczycie sprzedaży generował przychody na poziomie ok. 13 mld dolarów rocznie.

W każdym razie, technologia jest sprawdzona. Pod tym względem nie ma żadnego ryzyka. Na świecie jest w tej chwili ok. 60 spółek o wielkości porównywalnej do nas, które się tym zajmują. Praktycznie cała Big Pharma zresztą też prowadzi nad tym badania.

Z lekiem na raka wątroby jesteście przed pierwszą fazą badań klinicznych. Kiedy wystartują?

– Na pewno w tym roku. Jesteśmy w tej chwili na końcowym etapie przygotowania odpowiedniej formy leku, najmniejszej mocy, czyli kapsułek, które będą podawane pacjentom. Gdy będą gotowe, możemy przystąpić do złożenia dokumentacji do regulatora, który dopuszcza opracowywane leki do badań klinicznych.

Dodam, że mediana przeżycia chorych na raka wątroby wynosi trochę poniżej dwóch lat. Istniejące leki wydłużają życie o kilka miesięcy. A jest to jeden z najszybciej rozwijających się nowotworów w Stanach Zjednoczonych i Europie. Dlatego potrzeba terapeutyczna jest duża.

Wyjaśnijmy, że to pierwszy z trzech podstawowych etapów badań klinicznych. I to ten najłatwiejszy.

– Pierwsza faza badań klinicznych obejmuje stosunkowo niewielką grupę pacjentów, w naszym przypadku do 140 osób, ale pewnie będzie ich mniej. Służy do oceny, czy lek nie jest nadmiernie toksyczny oraz jak rozprowadza się po organizmie, czyli sprawdza się właściwości farmakokinetyczne. Druga i trzecia faza badań obejmują już dużo większe grupy, od kilkuset nawet do kilku tysięcy osób. Na tych etapach bada się skuteczność leku, czyli m.in. czas przeżycia bez postępu choroby.

Pacjentów interesuje, kiedy taki lek może być zarejestrowany i dostępny w zwykłej terapii.

– Lek trafia do pacjentów zwykle w ciągu 7-8 lat od rozpoczęcia badań klinicznych.

Dla jasności: zamierzacie szukać partnera po stronie tzw. Big Pharmy, który wprowadzi lek na rynek?

– Tak, to jest związane ze strategią biznesową spółki. Wykazanie, że lek nie jest toksyczny i działa na białko chorobotwórcze, będzie oznaczało bardzo duży wzrost wartości projektu. To będzie też moment do sprzedaży licencji lub nawiązania współpracy z większą firmą. W naszym otoczeniu rynkowym prowadzenie drugiej i trzeciej fazy badań klinicznych jest bardzo trudne i kosztowne. Mówimy tu o setkach milionów dolarów. Trudno znaleźć taki kapitał w Europie. A jeśli nawet się znajdzie, to niełatwo przeprowadzić badania w takiej skali i takiej jakości, jak to robi Big Pharma.

Przygotowujecie nie tylko ten jeden lek, ale, jak to ujmujecie, platformę ułatwiającą i usprawniającą opracowywanie nowych leków. Na czym to właściwie polega?

– Platforma to termin z żargonu biotechnologicznego. Oznacza zbiór narzędzi technologicznych – technik chemicznych czy biofizycznych, testów biologicznych, technik z zakresu modelowania komputerowego – pozwalających na selekcję kandydatów na leki. Kluczem jest koordynacja tych wszystkich dyscyplin oraz zbudowanie know-how i wytworzenie procesów, które prowadzą do identyfikacji i ulepszania pożądanych cząsteczek

Docelowo chcecie być usługodawcą dla Big Pharmy, czyli selekcjonować związki z potencjałem na leki i sprzedawać je wielkim koncernom?

– Modeli biznesowych jest kilka. Jeden z nich, horyzontalny, polega na ścisłej współpracy z Big Pharmą, która opłaca wczesne etapy opracowywania leków. My mamy jedną taką współpracę z japońską firmą Ono Pharmaceutical. Inny model, wertykalny, polega na tym, że start-up czy biotech stara się doprowadzić swoje projekty do pierwszej lub drugiej fazy badań klinicznych i wtedy je sprzedawać, licencjonować czy podejmować współpracę z większą firmą. Są też oczywiście modele mieszane. My jesteśmy przekonani, że model wertykalny przynosi największą wartość dla akcjonariuszy, chociaż jest też obarczony największym ryzykiem. Natomiast firmy działające w modelu horyzontalnym rzadko osiągają większe wartości, ale za to mają większą stabilność. Przynajmniej tak długo jak platforma jest konkurencyjna.

W co jeszcze celujecie, oprócz raka wątroby? Macie w planach opracowanie kolejnych leków?

– Tak, możliwości tej technologii są bardzo duże. Projekt, który jest najbliższy mojemu sercu, dotyczy usuwania białka odpowiedzialnego za „unieśmiertelnianie" komórek nowotworowych, MCL-1. Białko to jest badane już od kilkudziesięciu lat jako kluczowy czynnik w przypadku tego rodzaju chorób. Sama inhibicja, czyli blokowanie tego białka w klasyczny sposób, nie za dobrze działa, bo prowadzi do akumulacji tego białka w komórkach. A dodatkowo wywołuje kardiotoksyczność. Udało nam się opracować kandydata na lek, który niedługo wejdzie do fazy badań toksykologicznych, czyli tuż przed badaniami klinicznymi. Usuwa białko MCL-1, w badanych modelach, jak dotąd nie wywołuje kardiotoksyczności i bardzo skutecznie zabija komórki nowotworowe. Mówimy tu o olbrzymiej puli nowotworów, to są białaczki, chłoniaki, szpiczaki, nowotwory piersi, rak płuca oraz kilka innych.

Mamy też projekty związane z chorobami autoimmunologicznymi. Opracowujemy związki, które mogą pomóc w leczeniu np. reumatoidalnego zapalanie stawów, dny moczanowej czy nieswoistego zapalenia jelita grubego. Mamy też klasę związków, które bardzo dobrze pokonują barierę krew-mózg, czyli mogą mieć zastosowanie w leczeniu stwardnienia rozsianego czy stwardnienia bocznego zanikowego.

Istnieją doniesienia naukowe pokazujące, że usuwania złogów białkowych może wpływać pozytywnie na funkcje poznawcze w chorobach neurodegeneracyjnych, w tym w chorobie Alzheimera. Jest tu więc pole do popisu, ale też poprzeczka jest zawieszona wyżej. Leki wchodzące do mózgu to nietrywialny stopień trudności. W najbliższej przyszłości nie planujemy się koncentrować na tym obszarze, ale inne firmy zajmujące się celowaną degradacją białek np. Arvinas, już pracują nad chorobami neurodegeneracyjnymi.

Dodam, że wszystkie nasze projekty są „pierwsze w klasie". To znaczy, że nie ma jeszcze leków na te choroby, wykorzystujących ten konkretny mechanizm działania.

Komentarze