Wyjaśniamy, po co to robią i co z tego wynika dla kredytobiorców, którzy zdecydowali się wejść na drogę sądową. Po drugie, łatwiej dziś o tzw. tymczasową ochronę, czyli wstrzymanie obowiązku spłacania rat. Trzeci temat dotyczy możliwych rozwiązań systemowych.
– Europejski Trybunał, stanowczo i wprost wskazał, że poza kwotą wypłaconego przed laty kapitału, bank nie ma prawa do żadnego wynagrodzenia czy waloryzacji. Jest tak dlatego, że jednym z celów dyrektywy unijnej jest zniechęcenie przedsiębiorców, w tym banków, do nadużywania swojej pozycji, w relacjach z konsumentami. Również Sąd Najwyższy, w pełnym składzie Izby Cywilnej, podjął w kwietniu tego roku uchwałę, w której wyjaśnił, że bank nie ma prawa domagać się tego rodzaju wynagrodzenia – wyjaśnia adwokat Maciej Rodowicz, z kancelarii Szołajski Legal Group.
I dodaje: – Nadal jednak banki, zamiast realizować swoje prawo do odzyskania kapitału, w procesach wytoczonych przez kredytobiorców, wysyłają wezwania, a następnie – w odrębnym procesie – pozywają tych kredytobiorców, którzy odważyli się zakwestionować umowę i wejść na drogę sądową.
Jego zdaniem, taka postawa banków prowadzi do jeszcze większego obciążenia sądów, które i bez tego są przecież przeciążone, na niespotykaną dotąd skalę.
– Z drugiej strony powoduje, że walczący o swoje prawa kredytobiorcy są narażeni na konieczność podejmowania obrony w odrębnych postępowaniach, a to wymaga zaangażowania i poniesienia kolejnych kosztów. Co prawda, ostatecznie koszty te zostaną pokryte przez banki, ale nastąpi to dopiero po zakończeniu sprawy sądowej – zaznacza.
Dlaczego banki tak postępują, skoro i tak narażają się ostatecznie na wyższe koszty?
– Może to być niestety celowa strategia, obliczona na zniechęcenie tych kredytobiorców, którzy nadal nie zdecydowali się na wszczęcie i sprawy sądowej – ocenia prawnik. – Warto zauważyć, że zarówno prawo jak i utrwalone już orzecznictwo sądów, jest po stronie kredytobiorców, których duża część nadal nie zdecydowała się walczyć o swoje prawa i pieniądze.
Inny problem to dezinformacja dotycząca sytuacji frankowiczów. Dotyczy to m.in. kwestii spłaconych kredytów, których obsługa została zakończona zgodnie z harmonogramem.
– Funkcjonuje powszechne przekonanie, że umowy zakończone już np. 10 lat temu nie mogą być kwestionowane z powodu przedawnienia. Zdarza się nawet, że bank odmawia udostępnienia podstawowych informacji o spłaconym kredycie – opowiada Marcin Szołajski, radca prawny, wspólnik zarządzający kancelarią. – Tymczasem w orzecznictwie TSUE jednoznacznie stwierdzono, że bieg przedawnienia zaczyna się z chwilą, w której kredytobiorca dowiedział się, że jego umowa, była nieuczciwa.
Co z tego wynika?
– Dopóki kredytobiorca nie miał tej wiedzy, nie mógł podjąć żadnych akcji prawnych, a tym samym jego roszczenia nie mogły się przedawnić – podkreśla prawnik.
Obserwujemy też niepokojące zjawisko: liczne reklamy podmiotów, oferujących skup roszczeń względem banków, kuszących natychmiastową zapłatą, bez potrzeby wytaczania procesu. Zdaniem mec. Szołajskiego jest to praktyka wątpliwa, a ponadto wcale nie uchroni kredytobiorcy od stawiennictwa w sądzie – tym razem w roli świadka. W ocenie prawnika, zdecydowanie lepiej dochodzić swoich roszczeń z pomocą wykwalifikowanego pełnomocnika – radcy prawnego lub adwokata, specjalizującego się w zagadnieniach kredytów hipotecznych.
Jeszcze jedna ważna sprawa. Nawet bardzo ważna z punktu widzenia frankowiczów.
– O tym, że kredytobiorcy frankowi, wygrywają w 99 proc. spraw, wiadomo już od kilku lat. Dotąd, inaczej było natomiast w kwestii uzyskania tzw. tymczasowej ochrony, czyli sądowego zabezpieczenia roszczenia, o które może się ubiegać każdy, kto wytoczył sprawę sądową.
W czym rzecz?
W sprawach dotyczących kredytów frankowych, które nadal są spłacane, chodzi o wstrzymanie obowiązku spłacania rat, gdy suma spłat przekracza już sumę wypłaconego kapitału. Pod tym względem dużo się ostatnio zmieniło.
– Jeszcze do czerwca 2023, w blisko połowie przypadków sądy odmawiały uwzględnienia wniosków o takie zabezpieczenie. Wynikało to w dużej mierze z dotychczasowej praktyki w sprawach zabezpieczenia, w których potrzebę takiej ochrony wiązano z prawdopodobieństwem trudności w późniejszym wykonaniu wyroku, czyli np. z ryzykiem niewypłacalności banku. Jednak w znakomitej większości, banki w Polsce są w dobrej albo bardzo dobrej sytuacji finansowej i to pomimo obciążenia ich wyników dużymi rezerwami utworzonymi z powodu licznych procesów sądowych – wyjaśnia mec. Marcin Szołajski.
Co właściwie się zmieniło? Z pomocą kredytobiorcom przyszły orzeczenia TSUE. Trybunał stwierdził, że dyrektywa wprowadzona w UE dla ochrony kredytobiorców wymaga, aby takiej ochrony udzielić, niezależnie od kondycji finansowej banku.
– Oznacza to odejście od tradycyjnego pojmowania potrzeby zabezpieczenia roszczenia, bo konsumenci powinni uzyskać ochronę tymczasową nawet wówczas, gdy bank jest w dobrej kondycji finansowej i nie ma podstaw przypuszczać, że ta sytuacja może się zmienić – podkreśla prawnik.
I dodaje: – Od tego czasu obserwujemy, że kredytobiorcy znacznie częściej uzyskują takie zabezpieczenie, a tym samym długi czas oczekiwania na zakończenie procesu sądowego, nie jest już tak dla nich dotkliwy. Warto wystąpić o udzielenie ochrony tymczasowej, gdy kredytobiorca, który zaciągnął kredyt, wadliwie powiązany z CHF lub inną obcą walutą, jest w stanie wykazać, że spłacił więcej niż pożyczył.
Po gwałtownym wybuchu problemu kredytów indeksowanych i denominowanych, czyli waloryzowanych kursami walut obcych, zwłaszcza CHF, co miało miejsce już 10 lat temu, wiele było protestów, a za nimi dyskusji, pomysłów i projektów systemowego rozwiązania problemów kredytobiorców, ale i całego sektora bankowego w Polsce.
– Frankowicze stanęli w obliczu, po pierwsze, nawet ponad dwukrotnego zwiększenia rat kredytów hipotecznych, ale też, co gorsze, znaczącego wzrostu zadłużenia, pomimo regularnego spłacania rat – opowiada Marcin Szołajski. – Żadne, z proponowanych przez różne środowiska rozwiązań, nie zostało przyjęte i ostatecznie, pozostała tylko możliwość indywidualnego dochodzenia roszczeń przed sądami.
Jeśli ktoś nie zdecyduje się na ugodę z bankiem, to pozostaje tylko proces sądowy, który jest długotrwały i wiąże się z koniecznością zaangażowania oraz wyłożenia środków na opłaty sądowe i honoraria prawników.
– Droga sądowa jednak najpełniej realizuje prawa konsumenta, dotkniętego przez nadużywający prawa bank. Wielu kredytobiorców, uwolniło się już od toksycznych kredytów, odzyskało możliwość np. zmiany mieszkania na większe, wielu również odzyskało nadpłacone pieniądze – zaznacza prawnik.
Jego zdaniem, mimo że trzeba uzbroić się w cierpliwość, droga ta jest ostatecznie korzystniejsza i lepsza dla konsumenta niż systemowe rozwiązanie, jakie np. wprowadziły Węgry, czyli powszechne przewalutowanie po urzędowo określonym kursie CHF.
– I u nas co jakiś czas powracają pomysły różnych rozwiązań systemowych. Warto jednak analizować konkretne projekty i ustalać, czy aby największym ich beneficjentem nie został ostatecznie sektor bankowy, zamiast konsumentów – podsumowuje.