W modernistycznym wnętrzu Muzeum Sztuki Nowoczesnej na Pańskiej w centrum Warszawy duży ruch. Przy dwóch długich stołach ponad 20 osób osób szykuje kanapki. Kolejne przygotowują składniki, myją sałatę, kroją ogórki i pomidory. Każdego dnia prawie trzy tysiące kanapek wysyłanych jest dla uchodźców na stołeczne dworce. Chleby przyjechały z lokalnych piekarni, warzywa dostarczyli właściciele sklepów albo mieszkańcy stolicy. Niegdyś dom sztuki, od ostatnich dni lutego pełnił funkcję centrum pomocy humanitarnej.
Taras Gembik, Ukrainiec mieszkający w Warszawie, pracuje w dziale edukacji MSN-u od 2018 roku, zajmuje się m.in. włączaniem imigrantów w tkankę miejską Warszawy. Od początku wojny wraz z kilkoma innymi osobami zamienili tę przestrzeń w centrum organizacyjne. Już w sobotę, 26 lutego, czyli dwa dni po rozpoczęcia wojny, wysłali do Kijowa 30 kartonów leków. W poniedziałek, gdy uchodźcy zaczęli wozić kanapki na dworce. - To był nasz front kanapkowy. Możemy otworzyć ekspresową kanapkownię w godzinę, a jak będzie trzeba, to i samolot załatwimy - mówi Taras.
Nieopodal kultowy bar Kulturalna w Pałacu Kultury od drugiego dnia wojny gotował zupy dla uchodźców. Tysiąc porcji dziennie. Zupa trafiała w dzień i w nocy na dworce kolejowe, do punktów recepcyjnych i informacyjnych oraz na granicę. - Obok nas miasto na kilka dni otworzyło punkt informacyjny. Mnóstwo głodnych przyjezdnych czekało tam godzinami. Nosiliśmy im zupę w wielkich garach, rękami opatulonymi w rękawiczki. Zaczęło się więc spontanicznie - mówi Agnieszka Łabuszewska, założycielka Kulturalnej. - Termosy dostaliśmy od ludzi, produkty na zupy w większości też. To jest suma energii wielu osób. U nas cała kuchnia to Ukrainki, więc czujemy się, jakbyśmy gotowali dla swoich - dodaje Łabuszewska.
Od 24 lutego do Polski z powodu wojny za naszą wschodnią granicą trafiło ok. 3 mln ludzi, szacuje się, że do Warszawy, w porównaniu z innymi polskimi miastami, przyjechało ich najwięcej. Do początku marca (3 marca) było to 100 tys. Ukraińców, głównie matek z dziećmi. Teraz szacuje się, że stolicę odwiedziło 650 tys. osób, z czego 330 tys. planuje zostać na dłużej. - Populacja Warszawy zwiększyła się o 10-15 proc. Osiągnęliśmy liczbę ludności, którą przewidywaliśmy, że osiągniemy dopiero w 2050 r. - mówi Włodzimierz Karpiński, sekretarz miasta.
Co kilka godzin na dworce przyjeżdżały kolejne wypełnione uchodźcami pociągi i autobusy. W szczytowym momencie (1-3 marca) każdej doby przez miejskie punkty przewijało się ok 6,5 tys. osób.
Warszawiacy zareagowali od razu. Wolontariusze rejestrowali się przez miejski system i byli przydzielani do różnych punktów informacyjnych oraz recepcyjnych. Wiele osób pomagało także poza systemem. Przyjeżdżali na dworce, zakładali żółte kamizelki i zabierali się do pracy. Do 8 marca ponad 8 tys. osób zarejestrowało się w miejskim systemie. - Tylko dzięki mieszkańcom stolicy w pierwszych dniach wojny udało nam się choć trochę zapanować nad przerastającą wszystkich sytuacją - mówi Gembik.
To też wielka zasługa Grupy Zasoby, oddolnej grupy wolontariuszy, którzy już w dniu wybuchu wojny skrzyknęli się, by przyjmować do domów uchodźców. Założycielka Zasobów na rzecz uchodźców działała już wcześniej. Jako inicjatorka akcji Refugees Welcome Polska najpierw samodzielnie, a potem wraz z Fundacją Ocalenie pomagała znaleźć mieszkania w Polsce uciekinierom z Syrii, Erytrei, Libanu, Konga. Członkowie Zasobów zainstalowali biura na dworcach i łączyli ludzi oferujących mieszkania i gości. Wolontariusze sprawdzali oferty noclegów, które spływały online. Dla bezpieczeństwa gości zaznaczali w systemie sprawdzonych gospodarzy. - Pomogliśmy znaleźć nocleg dla prawie 5 tys. uchodźców z Ukrainy - mówi Zofia Jaworowska, założycielka Grupy Zasoby. - Apogeum przyjazdów do Warszawy jest już za nami - zauważa. Z tego powodu Grupa Zasoby z końcem marca zamknęła działalność i pozostawiła pomaganie uchodźcom władzom miasta.
Drugiego dnia wojny ratusz informował o otwarciu punktu informacyjnego w Pałacu Kultury i Nauki. W kolejnych dniach otwierały się inne punkty informacyjne: na dworcu wschodnim i zachodnim. Od trzeciego dnia wojny, osoby legitymujące się ukraińskim dowodem mogły podróżować bezpłatnie komunikacją miejską w Warszawie.
1 marca ratusz musiał zamknąć punkt informacyjny w Pałacu Kultury. - Skala nas przerosła. Ludzie się tu nie mieścili, nie można było przyjmować ich w takich warunkach - mówiła wtedy wiceprezydentka Aldona Machnowska-Góra.
- Całe swe siły skupiliśmy na punktach, które już prowadziliśmy: na Dworcach Wschodnim i Zachodnim oraz w Arenie Ursynów. Nie jesteśmy w stanie obsłużyć kolejnego punktu, nie mamy do tego ludzi i zasobów – tłumaczyła rzeczniczka ratusza Monika Beuth-Lutyk. Wtedy sytuacja na Centralnym była najpoważniejsza. Ratować ją próbowali ochotnicy z Warszawy. Przez kilka dni zdezorientowanym i przemęczonym uchodźcom pomagali spontanicznie wolontariusze.
Na warszawskim dworcu centralnym oddolnie zawiązała się Grupa Centrum, skupiająca prawie 8 tys. członków. Codziennie szkolili nowych wolontariuszy. - Przyszliśmy ze znajomymi na dworzec w nocy i zobaczyliśmy, jak wiele rzeczy nie działa. Postanowiliśmy przychodzić codziennie, i tak powstała grupa pomocowa – mówi Julia, wolontariuszka Grupy Centrum. Zorganizowali przestrzeń tak, że znalazło się tam miejsce dla matek z małymi dziećmi, poczekalnie dla rodziców z dziećmi do 12 lat, osób starszych i niepełnosprawnych. Gdy na centralnym zarządzanie przejął wojewoda, Grupa Centrum oficjalnie weszła z nim we współpracę. Zakończyła działalność 14 kwietnia.
Dopiero 3 marca wojewoda otworzył punkt informacyjny na centralnym. Tego samego dnia urząd wojewódzki otworzył centrum recepcyjne na Torwarze przy Łazienkowskiej. Na płycie boiska ustawiono 500 polowych łóżek w dziesięciu rzędach. 8 marca wojewoda dołączył jeszcze 10 tys. miejsc noclegowych w centrum targowym Ptak Warsaw Expo w Nadarzynie pod Warszawą. - Cały obiekt potraktowaliśmy jako wielki humanitarny hub do relokacji uciekinierów - mówił Tomasz Szypuła, prezes PTAK. Stamtąd autokarami kierowane były transporty do innych miast.
Równolegle ratusz szukał miejsc noclegowych. W sumie były to 33 punkty w różnych dzielnicach Warszawy. Powstały w hotelach, ośrodkach sportowych i innych nieruchomościach samorządu. Pierwszy taki punkt, w sportowej hali Arena Ursynów, zaczął działać 3 marca, czyli ósmego dnia wojny. Hala kojarzona z koszykarskimi emocjami zmieniła się nie do poznania. W cichym i przyciemnionym wnętrzu na 230 ustawionych równo obok siebie łóżkach polowych odpoczywali uchodźcy. - Przyjeżdżali ranni, z obrzękami kości i licznymi otarciami, zmęczeni wielogodzinnym marszem, oczekiwaniem na mrozie. Byli odwodnieni i przemęczeni. Dzieci wyziębione, z infekcjami - mówi lekarka, która wolontaryjnie udzielała pomocy medycznej w Arenie Ursynów.
Takich miejsc organizowanych przez miasto było więcej. - Pierwszej pomocy, najbardziej doraźnej, na pobyt nawet kilkugodzinny, dwu - maksymalnie trzydniowy udzielaliśmy w punkcie na dworcu wschodnim - mówi Aldona Machnowska-Góra. - Taką samą rolę pełniły miejsca recepcyjne, w szczególności hale sportowe w dzielnicach: na Ursynowie, Bielanach, Pradze Południe i Północ. W najbardziej kryzysowych momentach uruchamialiśmy po kilkadziesiąt miejsc w szkołach, montowaliśmy tam na szybko łóżka lub materace, a następnego dnia próbowaliśmy zorganizować im pobyt w innych miejscach, także poza Warszawą. Z punktów recepcyjnych uchodźcy byli kierowani do mieszkań oferowanych przez mieszkańców, czasami wynajmowali sobie coś na własną rękę. Miejskie punkty przy Wołoskiej, Kasprzaka, Górskiego czy na Długiej to miejsca, w których uchodźcy mogą w komfortowych warunkach mieszkać kilka tygodni, a nawet miesięcy. Włączamy ich w rynek pracy, dzieci mogą stamtąd chodzić do szkół, przedszkoli. Obecnie miasto nocuje 1700 uchodźców we wszystkich miejscach długoterminowych - dodaje.
Miasto zaczęło też koordynować system udostępniania prywatnych mieszkań dla uchodźców. Od 28 lutego chętni mogli się włączyć do miejskiego programu pomocy, udostępniając lokal przybyłym do Warszawy uchodźcom. W ciągu zaledwie doby od ogłoszenia programu do ugoszczenia uchodźców zgłosiło się aż 2879 osób. - W marcu do systemu zostało zgłoszonych 5 tys. mieszkań - mówi Wojciech Staszewski z urzędu miasta. - Jak się okazało po weryfikacji, 1500 zostało już zasiedlonych bądź jest nieaktualnych. Około 1400 zostało fizycznie zweryfikowanych przez pracowników ośrodków pomocy społecznej w dzielnicach. Ponad 300 mieszkań zostało już zasiedlonych. Jako miasto staraliśmy się ostrożnie podchodzić do proponowania mieszkań. Weryfikowaliśmy każde zgłoszenie i zapoznawaliśmy obie strony ze sobą. Stawialiśmy na maksymalne bezpieczeństwo obu stron - dodaje Staszewski.
Granicy polsko-ukraińskiej nie przekraczały wyłącznie kobiety i dzieci. Wśród uciekających przed rosyjskimi wojskami byli też nie-biali uchodźcy, Kameruńczycy, Nepalczycy, Afgańczycy, Marokańczycy i inni, nierzadko dyskryminowani w punktach informacyjnych i recepcyjnych. Na potrzebę natychmiastowego udzielenia im pomocy odpowiedziało Biennale Warszawa. Jeszcze dwa miesiące temu to była siedziba jednej z najciekawszych i najbardziej rozpoznawanych w Europie polskich instytucji kultury, teraz lokal przy Marszałkowskiej sprawdza się jako noclegownia dla uchodźców nie-Ukraińskich. Jak do tego doszło? Część załogi Biennale współpracuje z Fundacją Ocalenie na granicy polsko-białoruskiej. Te dwie organizacje mają za sobą bogatą historię działań na rzecz uchodźców. Więc już w trzecim dniu wojny Biennale przyjęło 50 osób, którym Fundacja Ocalenie zorganizowała przyjazd z granicy do Warszawy. Z założenia miał to być krótki pobyt, pomoc w organizacji pobytu na stałe albo podróży do innych miast czy krajów. - Zorganizowaliśmy zbiórkę śpiworów, karimat, jedzenia i kosmetyków. Nawiązaliśmy współpracę z restauracjami, które dowoziły nam catering. Z instytucji zajmującej się sztuką przekształciliśmy się w organizację, która zajmowała się pomocą humanitarną. Uznaliśmy, że ten moment historyczny wymaga tego od nas - mówi Bartek Frąckowiak z Biennale. - Biennale zawsze było zaangażowane społecznie i politycznie. Dla nas sztuka jest sprzężona z działalnością polityczną. To wynika z wartości - dodaje.
Początkowo wszyscy pracownicy Biennale zaangażowali się w uruchomienie punktu. To była kolektywna praca. - Każdy zajmował się wszystkim - przyznaje Bartek Frąckowiak. Z każdym dniem ich organizacja poprawiała się. Teraz w pracę pomocową angażuje się 50-60 osób, również na nocne dyżury. Frąckowiak z Ewą Kozik opracowali system pracy wolontariackiej, procedury, zasady działania punktu. Wolontariusze zbudowali w piwnicy prysznice, zorganizowali magazyn. I jako jedna z niewielu oddolnych grup wciąż działają i przyjmują niebiałych uchodźców, choć coraz częściej są to też Ukraińcy. - Łącznie pomogliśmy 300-400 osobom - wylicza Frąckowiak.
Miejscy urzędnicy podliczają, że od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę przez Warszawę przewinęło się w sumie 615 tys. uchodźców (część tylko na kilka godzin, przesiadając się z jednego pociągu na drugi). Z miejskich punktów pobytowych skorzystało ponad 60 tys. osób. Od początku funkcjonowania punktu recepcyjnego na Torwarze schronienie i pomoc uzyskało tam ponad 5,3 tys. osób. Dziesięć razy tyle przewinęło się przez centrum recepcyjne urządzone w hali Ptak Warsaw Expo w Nadarzynie.
Wydaje się, że krytyczny moment, gdy do stolicy każdego dnia przyjeżdżało kilkadziesiąt tysięcy uchodźców, Warszawa ma już za sobą. Zamykają się kolejne punkty recepcyjne, zarówno miejskie, jak i marszałkowskie. 8 kwietnia wojewoda zamknął ośrodek na Torwarze. Działanie niektórych punktów recepcyjnych zawiesił także ratusz. Z końcem marca pracę zakończyła Grupa Zasoby, a w połowie kwietnia Grupa Centrum przekazała obowiązki osobom zajmującym się wolontariatem na co dzień. Jeżeli zaszłaby taka potrzeba, wrócą. - Teraz nastał czas integracji. Wdrażamy uchodźców w normalne życie w mieście, zapewniamy im nowy start w Warszawie. Gdyby sytuacja znów miała się zaostrzyć, możemy natychmiastowo na powrót uruchomić ok. 4 tys. miejsc - zapewnia Aldona Machnowska-Góra, wiceprezydentka Warszawy.
Wszystkie komentarze