Największym wyzwaniem najbliższych lat będzie po prostu przetrwanie samorządów - mówi Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku i prezes Unii Metropolii Polskich.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Andrzej Kłopotowski: Z jakimi problemami polskie samorządy będą musiały się zmierzyć w najbliższych latach?

Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku, prezes Unii Metropolii Polskich: - Największym wyzwaniem będzie po prostu przetrwanie samorządów w takim kształcie, w jakim je znamy. Żeby słowo "samorząd" nadal oznaczało samodzielność i niezależność. Od kilku lat systematycznie jesteśmy pozbawiani przede wszystkim stabilnych źródeł finansowania, ale także kompetencji.

Budżety na kolejne lata są niższe. Pozwalają przeżyć, jednak wiele rzeczy trzeba w nich okrajać. Naszym głównym zmartwieniem jest to, że jako samorządy stajemy się petentami rządu. Mogę powiedzieć, że z jednej strony rządzący robią dobrze - obniżają podatki. Ale jeżeli rząd podejmuje taką decyzję, niech robi to na koszt budżetu państwa, a nie w 50 proc. na nasz koszt. Protesty samorządowców spowodowały, że dostaniemy rekompensatę na następny rok w wysokości 8 mld zł na wszystkie samorządy. Trudno jednak zrozumieć, że pieniądze na następny rok dostaniemy w tym. Zostaną przelane w grudniu! Nie mogą więc znaleźć się w budżetach roku następnego!

Możecie więc jedynie de facto wykorzystać je na pokrycie tegorocznego deficytu?

- No właśnie. Deficyty będą małe lub ich nie będzie wcale. W przypadku Białegostoku rekompensata ma wynieść ponad 70 mln zł. Gdybyśmy otrzymali te pieniądze w przyszłym roku, mielibyśmy nadwyżkę operacyjną w wysokości około 80 mln zł. A tak – mamy 6 mln zł i trudności z płatnościami na przyszły rok.

To sposób na okradanie samorządu?

- To nie jest okradanie. To pozbawianie kompetencji i możliwości podejmowania decyzji. Gdyby nas zapytano, kiedy te pieniądze mają wpłynąć, powiedzielibyśmy, że w roku następnym. Albo żeby przynajmniej połowa wpłynęła w następnym roku, wtedy mielibyśmy większą elastyczność. Z kolei pieniądze dzielone na szumnie nazywane inwestycje strategiczne – choć to koncert życzeń poszczególnych samorządów i nikt nie weryfikuje, czy rzeczywiście są strategiczne – to wielka niewiadoma. Gdybyśmy wiedzieli, że otrzymamy jakąś kwotę, to moglibyśmy się do danej inwestycji przygotowywać. Niestety, nie wiemy. Brakuje w tym przewidywalności, ale rząd działa tak specjalnie.

Dlaczego? Jako samorządy narzekaliśmy, że tegoroczny budżet jest ciężki. Dzięki tym 8 mld, jakie wpłyną do samorządów, wykonanie budżetów za 2021 rok będzie bardzo dobre. I w czerwcu rząd powie: tak płakaliście, a zobaczcie – nie macie deficytu, a może nawet są nadwyżki. To się przebije jako element propagandy. Będą mogli mówić, że samorządy są przecież bogate. To jest zabieg księgowy.

Gdybyśmy wiedzieli, że pieniądze za rok 2023 wpłyną w roku 2022, moglibyśmy ujmować je teraz w budżetach. Ale kiedy wpłyną i czy wpłyną w ogóle... To jest największa bolączka. Uczono nas strategii. Jako nauczyciel akademicki też uczyłem strategii, programowania, stawiania celów spójnych z celami ogólnokrajowymi. To wszystko okazało się nieważne. Ważna jest arbitralna decyzja rządu.

Strategia ogranicza się więc do tego, że trzeba być w PiS i w odpowiednim momencie mieć w szafie projekt do wyjęcia, który przez PiS zostanie zaakceptowany?

- Dokładnie tak. Tylko nie wiadomo, na jaką kwotę i z jakiej dziedziny.

A pieniądze na te inwestycje w ogóle są? Wydaje mi się, że to trochę czek bez pokrycia?

- Musimy spełnić odpowiednie kryteria. Być gotowi do inwestycji, w ciągu pół roku być po przetargu i wtedy najprawdopodobniej one wpłyną. Ale pewności nie mam.

Czytaj także: "Polski ład". 1,2 miliarda na 180 inwestycji. Prezydent Białegostoku: Te pieniądze mają nam osłodzić straty

I chyba te pieniądze trochę zależą od Krajowego Planu Odbudowy, który ciągle nie jest zatwierdzony?

- No właśnie. Ten KPO to zupełnie inna sprawa. Pieniądze, które są dzielone, pochodzą z kredytów, obligacji rządowych. Rząd chce pokazać, że bez pieniędzy unijnych sobie poradzi. Czytałem, że w ciągu kilku następnych lat - pięciu czy sześciu - ta kwota do podziału przez rząd będzie wynosiła około 600 mld zł. Bez żadnych konkursów, na zasadzie uznania. Niedawno wszystkie miasta coś dostały. Słyszałem, że naciskał na to minister Paweł Szefernaker [sekretarz stanu w MSWiA]. W ten sposób chcą odebrać nam argument, że samorządy tzw. opozycyjne nic nie dostają. Oni oczekują, że jak rzucą pieniądze, my mamy się kłaniać, dziękować. A to nie są pieniądze jednego czy drugiego ministra, tylko podatników.

Gdyby 23 mld zł z ostatniego rozdania podzielić pogłównie, na mieszkańca, Białemustokowi powinno przypaść 180 mln zł. Dostaliśmy 43 mln zł. W przypadku całej Unii Metropolii Polskich przy podziale na głowę mieszkańca powinno to być 4,140 mld zł. A jest 970 mln zł. Rząd chwali się czekami, które przekazuje niektórym samorządom. A czy ktoś będzie dociekał, że tych pieniędzy i tak będzie mniej, niż gdybyśmy mieli zwiększony udział w PIT? My chcieliśmy tylko tego, żeby utracone dochody wróciły do samorządów. W PIT nominalnie wrócić nie mogą, bo są zwolnienia, kwota wolna itd. Chcieliśmy przekazania ich w inny sposób.

To jedyny problem?

- Kolejnym problemem jest okrajanie kompetencji. Przykład –„lex Czarnek" w oświacie. To kolejny krok pozbawiający nas wpływu na wybór dyrektorów. My nie chcemy wybierać dyrektorów jako takich, tylko dyrektorów z konkursu. Mało tego, w pierwszych zapowiedziach była możliwość odwołania dyrektora, jeżeli nie spełni wymogów kuratora. To cios w samorządy.

Kolejnym krokiem osłabiającym nasze budżety i możliwość przygotowania Wieloletniej Prognozy Finansowej jest 500 plus. My tych pieniędzy nie wydawaliśmy na swoje potrzeby, one były transferowane do mieszkańców. Ale do wskaźników były nam potrzebne. Rząd jednak uznał, że zabierze samorządom obsługę programu 500 plus. Zrobi nam kuku i będzie trudniej zrealizować budżet. Z drugiej strony – chodzi o propagandę. Ucięto skojarzenie, że skoro te pieniądze są z MOPR, to znaczy, że od miasta. Teraz będą z ZUS. Czy jednak mieszkańcy będą zadowoleni z usług ZUS tak samo jak z obsługi MOPR? Przekonamy się.

Powiedział pan o dodrukowywaniu pieniędzy. To z kolei przekłada się na inflację. Na ile skoki inflacji utrudniają wam życie?

- Skoro nasz budżet nominalnie jest mniejszy o 2 proc., czyli 46 mln zł, realnie trzeba jeszcze uwzględnić wskaźnik inflacji. Biorąc nawet 6 proc., dochodzi jeszcze 120 mln mniej. Budżet topnieje nam w bardzo dużym stopniu. Ceny materiałów rosną, nasze Wieloletnie Prognozy Finansowe stają się nieaktualne.

Czy niezaakceptowanie Krajowego Planu Odbudowy przez Unię Europejską jest przeszkodą?

- W 2022 roku jeszcze nie będzie to mocno przeszkadzało. Za chwilę jednak może się okazać, że z Unii Europejskiej mamy zero. Rząd, a szczególnie ziobryści, nie chcą ustąpić w sporze z Unią Europejską. Robią to ze strachu. Jeśli nie podporządkują sobie całego wymiaru sprawiedliwości, w pewnym momencie mogą przed tymi sądami stanąć. Dla nich ważniejsze jest poczucie własnego bezpieczeństwa niż rozwój Polski i pieniądze unijne.

A Unia ma związane ręce. Z jednej strony chciałaby, żeby Polska była praworządna. Z drugiej – tak wynika z traktatu lizbońskiego - partnerem w rozmowach o środki unijne jest rząd danego kraju. Nie da się przerzucić pieniędzy bezpośrednio do samorządów.

I nie da się tego ominąć?

- Zabiegamy o to, rozmawiamy. Być może Unia Europejska powie: rządowi nie damy, damy samorządom wojewódzkim. Ale to też musiałoby się odbyć na zasadzie porozumienia z rządem. Czy do tego dojdzie? Trudno powiedzieć. Na 50 proc. jest to prawdopodobne, bo 50 proc. samorządów wojewódzkich jest w rękach PiS. My jako Białystok pozyskaliśmy dotychczas około 4 mld zł z Unii Europejskiej. W tej chwili chce się nas pozbawić możliwości ubiegania się o fundusze na rzecz incydentalnych inwestycji.

Na koniec chciałem zapytać o kryzys migracyjny. Czy pana zdaniem wpuszczenie migrantów do Polski mogłoby wpłynąć pozytywnie na naszą gospodarkę?

- Nie mamy w tej dziedzinie za dużych doświadczeń. Najpierw pojawiali się u nas Ormianie, później Czeczeni. Nie są to jednak grupy zauważalne pod względem rynku pracy. Trzeba by zapytać migrantów, czy w ogóle chcieliby u nas zostać. Oczywiście nikt nie będzie mówić o tym, by otworzyć granicę. To byłoby poddanie się Łukaszence i Putinowi. Absolutnie. Granicy należy strzec, nasza granica jest przecież granicą unijną. Migranci mogliby do nas przyjeżdżać poprzez nasze placówki migracyjne, które by ich weryfikowały. Natomiast czymś zupełnie innym jest kryzys humanitarny. Jeżeli ktoś już przeszedł do Polski, nie można wywozić go z powrotem do lasu.

To jest skandaliczne. Jednak pokazuje także, że granica jest nieszczelna. Jeżeli w ciągu kilku tygodni złapano 300 przemytników ludzi, to znak, że nielegalny proceder kwitnie. Uszczelnienie granicy jest więc konieczne. Dlatego nie tylko wspieramy działania zapobiegające kryzysowi humanitarnemu, ale też będziemy wykonywać określone gesty w kierunku Straży Granicznej. Na ostatniej sesji przekazaliśmy funkcjonariuszom 25 tys. zł na zakup okularów balistycznych chroniących przed światłem laserowym. Chcemy pomagać realnie, a nie przez wieszanie banerów.

Supermiasta
CZYTAJ WIĘCEJ
icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Komentarze
W sumie Uniwersytet ma nowy kampus, to może w Domu Partii przywrócona zostanie pierwotna funkcja?
Znowu będzie tam mieścił się gabinet, do którego po umówieniu się będzie można przyjść i ładnie poprosić o załatwienie sprawy. Wtedy Wojewódzki Sekretarz Partii zadzwoni gdzie trzeba i już. Jest pozwolenie na budowę, dotacja, kontrakt z firmą państwową.
Pan Truskolaski też będzie mógł tam przyjść i poprosić - na pewno, jeżeli to będzie uzasadniona potrzeba, Partia pomoże. Niech nie dramatyzuje.
już oceniałe(a)ś
0
1