Jak to jest z bałtyckimi rybami: śledziem, szprotem, flądrą, łososiem, gładzicą, turbotem czy sandaczem: jeść, a może jednak lepiej unikać. O mitach na ten temat można poczytać gdzie indziej. My pytamy, co wynika z badań.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Wiele osób zadałoby pytanie z tytułu, nie owijając w bawełnę: czy w ogóle można jeść bałtyckie ryby? Informacje o zanieczyszczeniach różnego rodzaju, wpływających na zdrowie ryb, znajdziemy bez trudu. To miejskie legendy, czy może jednak coś w tym jest? – Badania jednoznacznie wykazują, że ryby i przetwory rybne pochodzące z Bałtyku zawierają niewielkie w stosunku do obowiązujących limitów zawartości zanieczyszczeń i nie zagrażają konsumentom – mówi dr hab. inż. Joanna Szlinder-Richert, prof. w Morskim Instytucie Rybackim-Państwowym Instytucie Badawczym.

Niewielkie, czyli jakie? – Związki te mogłyby być niebezpieczne dla zdrowia przy spożyciu kilkudziesięciu kilogramów ryby tygodniowo przez dorosłego człowieka, co z oczywistych względów jest niemożliwe – podkreśla.

Prof. Szlinder-Richert wyjaśnia też, że zawartość zanieczyszczeń w rybach bałtyckich jest w Polsce monitorowana w ramach Państwowego Monitoringu Środowiska, w ramach programu monitoringowego dotyczącego żywności i pasz. Sami producenci również kontrolują jakość surowca, z jakiego korzystają.

Dlaczego w ogóle ustalane są limity zawartości zanieczyszczeń?

– Nie da się ukryć, że przyszło nam żyć w otoczeniu, które nie jest krystalicznie czyste. Różnorakie zanieczyszczenia znaleźć możemy we wszystkich elementach środowiska naturalnego – w glebie, wodzie, powietrzu. Obecność w żywności związków chemicznych, które dostają się do niej ze środowiska, jest zatem nieunikniona – mówi prof. Joanna Szlinder-Richert. – Aby zapewnić bezpieczeństwo w kwestii obecności substancji szkodliwych dla ludzkiego zdrowia w żywności, w tym także ryb, wprowadza się limity ich zawartości, które nie mogą być przekroczone w żywności obecnej na rynku europejskim oraz mechanizmy kontrolne pozwalające na weryfikację, czy na rynek trafiają produkty bezpieczne dla konsumentów.

Podkreśla, że ryby zawierają szereg korzystnych dla zdrowia składników i eliminowanie ich z diety ze względu na możliwość występowania zanieczyszczeń nie jest uzasadnione. – Wysoce uzasadnione natomiast jest dbanie o środowisko i ograniczanie emisji zanieczyszczeń, bo tylko takie postępowanie może doprowadzić do zmniejszenia wpływu zanieczyszczeń na nasze zdrowie – zauważa.

Ryby bałtyckie – jak śledź, szprot, flądra, łosoś, gładzica, turbot czy sandacz są źródłem cennych dla naszego organizmu składników, dlatego warto je włączać do jadłospisu. Oprócz wielonienasyconych kwasów tłuszczowych omega-3, białka i witamin zawierają dodatkowo fosfor, siarkę, chlor, potas, sód, wapń, żelazo, cynk, miedź, mangan oraz selen. To także źródło jodu – pierwiastka, którego niedobór powoduje m.in. niedoczynność tarczycy. Na jego niedobory narażeni są szczególnie mieszkańcy rejonów odległych od morza.

Na koniec jeszcze trochę statystyki. Jak na kraj z dostępem do morza, jemy raczej niewiele ryb, chociaż w ostatnich latach poprawiliśmy nieco statystyki. Polak zjada dziś średnio 14,5 kg ryb rocznie (dane EUMOFA, Europejskiego Obserwatorium Rynku dla Rybołówstwa i Akwakultury). To jednak trzy razy mniej np. od mieszkańców Hiszpanii.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Komentarze