Szczera do bólu, porywająca książka o nieszablonowej relacji dwojga wybitnych artystów, którzy są także ojcem i córką. Zderza się w niej absurd i powaga, euforia i rozpacz, rzeczy święte i puszczanie bąków. Jest też o przyzwoitości w sztuce i w życiu. I o wolności.
Rozmawiają o najważniejszych sprawach: miłości, śmierci, seksie, Bogu, sztuce i sensie, z bezpardonową otwartością, która może wzbudzić zazdrość. Że można tak ze sobą rozmawiać. Że taka relacja, przekraczająca wszystko, do czego nas przyzwyczajono, jest możliwa. Bo może to, co wydaje się ekstremalne, tak naprawdę jest po prostu prawdziwe? Przecież tak właśnie rozmawiamy. A jeśli nawet nie, to może byśmy chcieli.
Wzruszający, śmieszni, tragiczni, bezpruderyjni i nieobliczalni.
Maria i Jan Peszek. Żywi ludzie.
"Tym razem nie używam zapałek. Nie wzniecam rewolucji. Nie krzyczę: „Róbmy dym". Zeszłam z barykad. Chcę się podzielić opowieścią o niełatwej, ale wspaniałej relacji z ojcem, i ogrzać nią serca. Chcę zabrać was w podróż do źródła mojej siły, a przy okazji sama zrozumieć, skąd się wzięłam, taka, a nie inna. To opowieść o sensie rozmowy i szansie na szczęście w każdych okolicznościach. O afirmacji życia. Jest trochę jak kompas, dzięki któremu łatwiej nawigować przez niespokojny czas."
Babcia Janeczka była jak stary indiański wódz. Wielka, mądra, gruba, z siwym tłustym warkoczem. Tęczówki jej oczu miały różny kolor. Prawe niebieski, a lewe żółty, dodatkowo z bielmem. Pachniała starą kobietą ze wsi i ciastem. Wszystko miała wielkie; ramiona, uda i brzuch. Ale największe miała serce. Uwielbiałam zasypiać, słuchając, jak dudni gdzieś pod wielkimi cycami. Opatulała mnie nimi jak pierzyną, a mój smutek się topił i skapywał babci na brzuch.
– Skąd się wzięła babcia Janeczka?
• Pojawiła się w sposób jakby oczywisty. Zawsze uważaliśmy, że potrzebna jest osoba, która będzie nianią, kimś domowym, kto wniesie ciepło, kawałek swojego domu. I na ogół nam się to bardzo udawało.
Tak jakoś zupełnie przypadkiem się złożyło, że raczej to ty miałaś nianie, a Błażej chodził do państwowych instytucji. Choć przecież zaczęliśmy we Wrocławiu od znalezienia kilku niań dla niego, ale niektóre po prostu przy nim nie wytrzymywały. Był szalenie pobudliwym dzieckiem. Na przykład umiał rozkręcić łóżeczko, choć zaledwie raczkował. Śrubki go interesowały. Albo potrafił się wdrapać na parapet i walić drewnianym klockiem w szybę na dziesiątym piętrze.
– Ile miał wtedy latek?
• No, ze dwa. Albo wysmarował kupą, rzecz jasna własną, wszystkie szczebelki, rozkręcił łóżeczko i wylazł.
– I tego niania nie zdzierżyła.
• Powiedziała, że niestety, ona nie jest w stanie sprostać. Wtedy znaleźliśmy panią Annę, byłą żonę fabrykanta z Gdyni, wspaniałą osobę, szaloną. Piekła cudowne ciasta. Podejrzewam, że przez własne roztargnienie wpadła pod auto, wracając z Błażejem z parku Południowego we Wrocławiu, gdzie chodzili na spacery, i w tym wypadku zginęła. Nie od razu. Już nie pamiętam, ale chyba to był piątek, a w czwartek w następnym tygodniu zmarła, nie odzyskawszy przytomności. I pamiętam zapach ciasta ze śliwkami, który się roznosił w domu, a myśmy szaleli, nie mogąc jej znaleźć. W ten sposób jakby urwała się opieka nad Błażejem. Potem, jak już Błażej chodził do żłobka, pojawiła się pani Irenka.
– Ta od kluseczek z jagodami? Serowych?
• Nie. Kluseczki z jagodami to była właśnie pani Anna. A te to były kluski na parze...
– Nie, serowe.
• A może serowe. I na to był polewany mus z jagód, to pamiętam. Była też pani Jadzia, niezwykle wspaniała osoba, jako ostatnia już, bo pani Irence się chyba urodził wnuk. No w każdym razie przewijały się te nianie i zazwyczaj mieliśmy dużo szczęścia.
Kiedy się przeprowadziliśmy do Łodzi, też znaleźliśmy taką osobę, ale moja wewnętrzna czarownica od razu mi mówiła, że to nie jest ta osoba. Przede wszystkim była potwornie chuda, żylasta. Nawet nie pamiętam, jak miała na imię, ale któregoś dnia po prostu nie przyszła. Więc chodziłem po blokowisku i zaczepiałem jakieś pańcie, które wydawały mi się jako takie, siedziały na ławkach, nic nie robiły. A one mówiły: „Nie, nie, nie. Dziękuję". Aż jedna powiedziała, że tu obok jest dom starców i że tam się nudzą ci ludzie i proszę tam pójść, na pewno pan kogoś znajdzie.
Więc poszedłem do tego domu starców i tam się natknąłem na taką panią, która niosła pranie, bo w tym domu starców pracowała w maglu. To była Maryla. I ona mówi, że tu nie. „Ci starzy ludzie, oni nie. Oni tu się kłócą i mają swoje sprawy, na pewno to jest zły adres". Ale – mówi – mam teściową, która wprawdzie mieszka częściowo na wsi, ale bardzo lubi dzieci. I następnego dnia się umówiliśmy. No i przyprowadziła babcię Janeczkę, która wcale nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia na początku.
– Dlaczego?
• Wydawała mi się brudna.
– Chodzi ci o specyficzny zapach babci Janeczki?
• Miała jakiś sweter przepocony, czarne paznokcie z brudu. Nie za długie, ale niestety, niewyczyszczone, a do tego tłuste włosy. I bardzo się podejrzliwie patrzyła spod brwi jednym okiem w jednym kolorze, a drugim okiem w innym, co mi się wydawało dziwne, bo nigdy nie widziałem kogoś takiego. Miała też lekkiego zeza. I była okropnie gruba; ogromne piersi plaskate w tym nieświeżym swetrze.
Siadła, stęknąwszy przy tym, myślałem, że się załamie pod nią krzesło. A ty od razu do niej na kolana, palce w buzię, między cycki i bum. Dla Teresy to był sygnał oczywisty. A ja nie byłem przekonany: ona taka brudna, dziecko będzie zaniedbane, tego... Ale umówiliśmy się na okres próbny.
Okazało się, że ty nie mogłaś bez niej żyć. Była bardzo dowcipna. Wspaniale gotowała i prasowała. I nagle okazało się, że wy przede wszystkim byliście do niej szalenie przywiązani. Błażej też. I zdarzało się coraz częściej, że on szedł do przedszkola i tak tęsknie, jak ona to mówiła, się oglądał w stronę okna sypialenki naszej, w której stała babcia Janeczka z tobą na ręku, a jej się serce krajało. Więc otwierała okno i: „Błażyj! Wracaj!". I on leciał z powrotem z tym workiem z papciami, ciągnąc go po ziemi, gubiąc nogi, i był przeszczęśliwy.
– I zaczynały się nasze z babcią zabawy.
• My nie wiemy, co się działo, ale byliście dziećmi otwartymi. Na przykład z tą brzydulą w Poznaniu...
– Z jaką brzydulą?
• No, z Nikiforem...
– Krysią Feldman!
• Z Krysią Feldman żeście robili hece. W Indian się bawiliście. Związaliście ją i strzelaliście do niej z łuku, a ona to uwielbiała i się śmiała. Z kolei jak była Janeczka, ty byłaś fascynatką Czterech pancernych, więc oczywiście udawałaś Janka Kosa, a babcia Janeczka złego Niemca i pakowaliście ją pod kanapę, w garnku na głowie.
– To był hełm.
• No i nie mogła tam się wcisnąć w tym hełmie.
– Babci Janeczce uciekaliśmy też na naszą drabinkę gimnastyczną i nie mogła nas tam trafić ścierą.
• No, ścierki były osobliwie brudne, rzeczywiście. Myśmy je prali często, ale nie dało się nad tym zapanować.
Lubiliśmy siedzieć pod stołem, jak babcia Janeczka prasowała, i słuchać jej wsiowych piosenek. Zawsze było coś o zwłokach. Ktoś wywoził kogoś na łączki i tam łamał mu rączki. Podolanka truła brata wężem z wiśniowego sadu, a paluszki zaduszonych niemowlaków jak przebiśniegi wystawały z czarnej ziemi. Zawodziła i płakała. A my pod stołem, pobudzeni, zaglądaliśmy jej pod spódnicę, która jak wigwam skrywała wielkie majtasy.
• Janeczka szybko się stała nieodzowna. Ale też jakby opanowywała swój teren, nasz dom, i o wielu rzeczach potrafiła decydować. Jak wyjeżdżaliśmy z mamą, to się przeprowadzała do nas i spała z wami, na przykład jak pojechaliśmy na pogrzeb mojego ojca. Wróciliśmy bardzo późno w nocy, właściwie nad ranem. W tę zimę stulecia nie wszędzie grzali, na Teofilowie nie. Cała Łódź, pamiętam, ciemna. Szwagier mój z latarką szedł przed maluchem, a my jechaliśmy za nim, żeby nie wpaść gdzieś, bo nic nie było widać. I wchodzimy do domu na Traktorowej, też ciemno. Świeczka się tylko pali, a wy szczęśliwi, rumiani w łóżku z babcią Janeczką. No ale ona wam dała sok malinowy ze spirytusem, więc wyście byli po prostu upici. Ale przeżyliście tę zimę w zdrowiu i babcia też razem z wami.
– Babcia miała męża Szprucha...
• To był jej drugi mąż. Wyszła za niego z czystego wyrachowania. On był jej ojczymem. I jak umarła mama Janeczki, to ktoś się musiał nim zająć. A że miał emeryturę wysoką, kolejową, i mieszkanko na Tuwima...
– Myśmy tam dużo czasu spędzali z Błażejem.
• Szpruch był cichym człowiekiem, wycofanym. Nigdy nie wchodził w żadną paradę i sprawiał wrażenie całkowicie opanowanego przez nią. Nie żeby ona nim jakoś pomiatała, ale była między nimi dziwna tajemnica.
– Pomiatała. Babciu, weź patelnię i walnij dziadka w głowę. Błażej tak mówił i babcia brała patelnię, tak się zamierzała i myśmy się śmiali. Dziadek Szpruch miał szuflady z orderami, bo on walczył w wojnie rosyjsko-japońskiej. Miał też demencję i mamrotał rozkazy do siebie. Ale tak naprawdę matecznik babci Janeczki to była wieś.
• Węgrzynowice. Jechało się na Brzeziny, potem na Budziszewice i na Jeżów, gdzie się cud zdarzył z Matką Boską. Na szybie...
Cuda się działy w białej kapliczce w polach, za wsią. W maju przychodziły baby na majówki. Śpiewały „Po górach, dolinach", paliły szałwię, przebierały zioła, karmiły dzieci cyckami, zadzierały spódnice i pokazywały sobie brzuchy i resztę. Śmiały się, płakały, skarżyły na swoich chłopów, opowiadały o duchach i o tym, że Staszka dała dupy którejś mężowi. Potem kielicha i znowu „Po górach, dolinach". Śpiewałam i świeczki Matce Boskiej paliłam z nimi. A ona patrzyła gipsowymi oczami na to wszystko.
• Węgrzynowice się pojawiły w sposób naturalny. Nie że my was gdzieś zsyłamy, tylko babcia zaproponowała, żebyście przyjechali na wieś. Ja miałem malucha, więc jechaliśmy...
Tęskniliśmy tam bardzo za wami. Zbieraliśmy dla was skarby, żeby były, jak przyjedziecie. Ze smoły lepiliśmy mamie pierścionki z brylantem z rozbitej butelki. Wisieliśmy całymi dniami na bramie, z której było widać asfaltową drogę, hen. I jak się w końcu daleko pojawiał maluch, to lecieliśmy naprzeciw z bukietami.
• Też pamiętam, że później mieliśmy rudego kota, który był okropny, złośliwy. Ja go wziąłem z teatru, bo nikt inny nie chciał. Poniszczył meble, podarł firanki, srał w kable pod kanapą. To było trudne kocisko, więc wywieźliśmy go na wieś i on tam się doskonale poczuł, zaanektował dom.
– Rozumiem, że myśmy tam spędzali dużo czasu?
• Dużo. To oczywiście była propozycja babci, my byśmy nigdy na to nie wpadli. I to się chyba zaczęło w wakacje albo ferie. Nie było wtedy takich możliwości jak obecnie. Albo były żniwa i ona musiała pojechać. Gotowała. No bo jednak oni mieli pole, a same kobiety. Bo tam mieszkała jej córka Halina.
– Halina Duczek, też już wdowa. Z zębami złotymi z przodu. Pracowała w zlewni.
Raz w nocy się tam zakradliśmy z Błażejem, do zlewni. Ona były w dawnym dworku. Podchodzimy, a tam śmiechy jakieś. I podpatrzyliśmy Halinę i cztery inne kobiety, jak w tych kadziach z mlekiem się kąpią. Gołe, tłuste, rumiane. Kleopatry.
• W każdym bądź razie myśmy byli przekonani, że jedziecie w bardzo dobre powietrze, zdrowe, na piaski, w mazowieckie. No, nie mazowieckie, tylko... No właściwie już mazowieckie. I mleko zdrowe, prosto od krowy. Na sianie się spało, bo nie było miejsca w domu, jak wszyscyśmy zjechali, prawda.
– Tak, bo to był dwuizbowy dom. Była kuchnia i izba. Tyle.
A obok obora dla zwierząt. I one grzały swoim ciepłem tę izbę. Na początku nie było też prądu. I sowa mieszkała na strychu. I jak się zasypiało, to słychać było zza ściany odgłosy zwierząt i sowę, jak huczał ogień z pieca i jeszcze różne ludzkie odgłosy, jakieś westchnienia, jęki, czyjeś drapanie się w piętę, a czasem też pierdy nocne.
• Pamiętam, że raz spałem, bo nie było miejsca, ze Szpruchem, i to było okropne przeżycie.
– Błażej też spał ze Szpruchem!
• Pod pierzyną. Specyficzne zapachy, ale jak już się z tym człowiek pogodził, no, to jakoś było. W każdym razie w tych lasach było cudownie. Te wędliny, po które się jeździło. Myśmy mieli poczucie, że wy jedziecie tam po samo zdrowie.
– Do raju.
• Do raju. I babcia zawsze nas, że tak powiem, gościła jakoś niezwykle serdecznie, zawsze rosół czy tam coś. I myśmy po prostu w każdej wolnej chwili do was przyjeżdżali. Nie znaliśmy drugiej strony medalu, czyli co się po latach okazało, jakie wyście mieli gry z tymi kurami zdechłymi, jakie po lasach zabawy i tak dalej...
Dzieciaki nam pokazały, że jak się taką zdechłą kurę znajdzie, ale świeżą, w sensie parodniową, to jak się na nią skoczy, to ona jeszcze gdacze. Powietrze się chyba w kurze zbierało i póki nie stężała, to była zabawa. Inna rzecz była taka, że jak babcia ucinała kurze łeb, takiej właśnie na rosół, to często ta kura jeszcze biegała po podwórku, już bez głowy, bluzgając krwią na boki.
• Ja tylko mam nadzieję, że to jakoś się nie odłożyło źle w waszych psychikach.
– We mnie na pewno nie.
Ale jak kablem z prądem zabijali Reksa, żałuję, że widziałam. Bo nijak nie chciał umrzeć i wył, a pijani faceci się śmiali, bo śmiesznie wierzgał. W końcu jeden wziął siekierę i obuchem rozwalił Reksowi głowę. Ale po pijaku źle wycelował i Reks z rozpołowionym łbem jeszcze skowyczał i jednym okiem patrzył na mnie.
Książka ukazała się 12 października nakładem Wydawnictwa Marginesy
Maria Peszek – wokalistka, aktorka, autorka tekstów, performerka. Przez dziesięć lat aktywności aktorskiej grała u najważniejszych reżyserów teatralnych i filmowych, tworząc wiele nagradzanych ról. Współpracowała między innymi z Jerzym Grzegorzewskim, Piotrem Łazarkiewiczem, Agnieszką Holland, Piotrem Szulkinem, Kazimierzem Kutzem, Krystianem Lupą. Od 2005 roku koncentruje się głównie na twórczości muzycznej, która okazała się jej prawdziwą pasją. Wydała pięć albumów solowych – miasto mania (2005), maria Awaria (2008), Jezus Maria Peszek (2012), Karabin (2016), Ave Maria (2021). Laureatka prestiżowych nagród: Paszportu „Polityki", Fryderyków, „Człowieka Roku" w plebiscycie Wdechy „Gazety Wyborczej" i Fenomenu „Przekroju". Wywołuje skrajne emocje, jasno i otwarcie wyraża swoje poglądy i jest jedną z najbardziej wyrazistych postaci w przestrzeni publicznej. W 2022 roku zagrała główną rolę kobiecą w miniserialu Netflixa Królowa.