Jeśli sądzicie, że ta historia nie może być prawdziwa, macie rację. Grisza nie odebrał telefonu, bo rzadko to robi, mając po dziurki w nosie wścibskich dziennikarzy. Dwa tygodnie temu sam napisał do Instytutu Matematycznego Claya w Cambridge (USA), że nie przyjmuje przyznanej mu w marcu milionowej nagrody za rozwiązanie jednego z problemów milenijnych.
Te problemy to siedem największych zagadek matematyki, których pokonanie - zdaniem Instytutu Claya - ma pchnąć królową nauk na nowe tory. Jedną z nich była hipoteza postawiona blisko 100 lat temu przez francuskiego matematyka Henry Poincarégo, dotycząca m.in. kształtu i własności przestrzeni naszego Wszechświata (patrz ramka). Dzieje XX-wiecznej matematyki są wprost usłane nieudanymi próbami jej udowodnienia.
Ale poradził sobie z nią młody rosyjski matematyk - ledwie dwa lata po ogłoszeniu listy problemów milenijnych. Nie posłał swego dowodu do recenzji, nie opublikował go w periodyku matematycznym, tylko wywiesił na ogólnodostępnej stronie w internecie, niczym ogłoszenie o sprzedaży samochodu. - Ta hipoteza zdominowała moje całe życie jako matematyka. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek zobaczę rozwiązanie. Nie myślałem nawet, że ktokolwiek się do niego zbliży - mówił zaszokowany John Morgan z Uniwersytetu Columbia, którego zespół przez dwa lata sprawdzał dowód Perelmana i nie znalazł w nim luki.
Grisza Perelman jest typowym wychowankiem radzieckich kuźni talentów matematycznych. Rodzice - ojciec, inżynier elektryk; matka, nauczycielka matematyki - wcześnie dostrzegli jego zdolności i posłali go na zajęcia w miejskim pałacu pionierów. Uczył go Siergiej Rukszyn, którego wychowankowie tuzinami zdobywali medale na matematycznych olimpiadach. Perelman też wygrał jedną z nich - międzynarodową w Budapeszcie w 1982 r. z kompletem punktów. Dzięki temu bez egzaminów przyjęto go na Uniwersytet w Leningradzie, na który w tamtych czasach uczniom żydowskiego pochodzenia było nadzwyczaj trudno się dostać.
Po studiach bez trudu znajduje pracę w Instytucie Matematycznym im. Stiekłowa. Zeszło się to z pierestrojką, rozpadem ZSRR i otwarciem na Zachód. Perelman, jak wielu młodych uczonych, korzysta z okazji i na początku lat 90. jedzie na wykłady do USA - spędza po jednym semestrze na Uniwersytecie Nowojorskim, Uniwersytecie Stony Brook i w Berkeley.
Wtedy po raz pierwszy daje się zauważyć jego odmienność na tle środowiska matematyków, które przecież samo w sobie bywa dość osobliwe. I nie chodzi przy tym o jego ascetyczny tryb życia, dietę opartą na chlebie, mleku i serze (już w szkole przezywano go serożercą), długie na ponad 10 cm i zakręcone paznokcie, których nigdy nie ścina ("Jeśli rosną, dlaczego im na to nie pozwolić?" - mówił), czy też brodę i grube krzaczaste brwi nadające mu wgląd Rasputina.
Perelman lekką ręką odrzuca oferty słynnych amerykańskich uczelni, które biją się o to, by go u siebie zatrzymać - pracę proponowano mu m.in. w Princeton i na Uniwersytecie Stanforda. Ale on skarży się, że go proszą o CV ("Jeśli znają moje prace, to niepotrzebne im moje CV"). I wraca do Petersburga.
Od tej pory dystansuje się od oficjalnych matematycznych instytucji, ich werdyktów i zasad. W 1996 r. odmawia przyjęcia nagrody Europejskiego Towarzystwa Matematycznego, bo ponoć uważa, że nagrodzona praca nie jest jeszcze zakończona, a poza tym jury nie miało kwalifikacji, by ją docenić. Słowem, że to on sam, nikt inny, powinien decydować o tym, kiedy ma dostać nagrodę, a kiedy nie.
Już po publikacji dowodu hipotezy Poincarégo składa wymówienie z Instytutu Stiekłowa i odtąd nigdzie nie pracuje, mieszka tylko z matką (nie ma żony, przyjaciół, ojciec nie żyje, siostra wyjechała do Szwecji). Pytany o powody rzucenia pracy mówi coś o nieuczciwym zdarzeniu sprzed trzech lat, kiedy to bez jego wiedzy zapisano go do wydziałowego grantu, w którym nie brał udziału, a mimo to dostał z tego tytułu pieniądze.
Kilka miesięcy później, w 2006 r., znowu odmawia - jak zwykle spokojnie i bardzo uprzejmie - przyjęcia Medalu Fieldsa, matematycznego Nobla, choć do Petersburga specjalnie przyjeżdża prezes Międzynarodowej Unii Matematycznej i przez dwa dni go namawia. Tu powodem niezgody mogła być nieufność Perelmana do "sekretnych komitetów" (skład jury tego medalu jest utrzymywany w tajemnicy aż do czasu ogłoszenia werdyktu).
Ale najgłośniejszym echem odbiła się ostatnia rezygnacja z miliona dolarów nagrody, choć Instytut Claya wiele miesięcy czekał na odpowiedź. Ostatecznie Perelman wyjaśnił, że jego zdaniem przyznano ją niesprawiedliwie, gdyż co najmniej taki sam wkład w rozwiązanie hipotezy Poincarégo wniósł znakomity amerykański matematyk Richard Hamilton i jemu też należą się honory.
W to ostatnie wyznanie łatwo uwierzyć, bo Perelman zawsze uważał się za ucznia Hamiltona, choć ten - charakterologicznie na przeciwległym biegunie, bon vivant i ekstrawertyk - zapewne nie miał o tym pojęcia. Faktem jest też, że to Hamilton zaproponował właściwy sposób udowodnienia nie tylko hipotezy Poincarégo, ale bardziej ogólnej, która wylicza wszystkie możliwe geometrie trójwymiarowych powierzchni. W skrócie - porządkuje i klasyfikuje wszystkie możliwe wszechświaty. - To rodzaj XX-wiecznego twierdzenia Pitagorasa, które całkowicie zmienia krajobraz tej branży matematyki - mówi Barry Mazur, matematyk z Harvardu.
Hamilton trafnie wskazał narzędzie, za pomocą którego można było tę hipotezę udowodnić, ale nie potrafił sobie poradzić z piętrzącymi się przeszkodami. W 1993 r. Perelman wysłuchał cyklu jego wykładów w Berkeley i domyślił się, jak można pokonać problemy. Zaproponował Hamiltonowi współpracę, ale ten chyba w ogóle nie zrozumiał, o co chodził nieznajomemu Rosjaninowi. Kiedy Perelman wrócił do Petersburga i na osiem lat całkowicie zniknął ze światowej matematyki, to właśnie nad tym samotnie pracował aż do udanego finału w końcu 2002 r.
Co teraz począć z oryginalnym i nieobliczalnym geniuszem? Wszyscy liczą na to, że w końcu zmieni zdanie. Instytut Claya do jesieni ma wstrzymać się z decyzją, co robić z milionem. Rosyjskie gazety namawiają matematyka, by przyjął nagrodę i wsparł biedne dzieci. A w Instytucie Stiekłowa wciąż czeka na niego biurko do pracy.
Rosyjski akademik Ludwig Fadiejew mówi, że jego zachowanie można oceniać dwuznacznie: jako protest przeciwko oficjalnemu establishmentowi albo przeciwnie - jako przejaw całkowitej obojętności wobec zainteresowania i uznania ze strony świata.
Masza Gessen, autorka tegorocznej biografii Perelmana zatytułowanej "Perfect rigor" (idealna dyscyplina), uważa, że może cierpieć on na zespół Aspergera (łagodna forma autyzmu). Wskazuje na to jego samotny tryb życia, brak przyjaciół i dziewczyn, mieszkanie z matką. Inni szukają śladów traumy w jego przeżyciach z początku lat 90., kiedy jego ojciec, z którym był bardzo związany, opuścił rodzinę i wyemigrował do Izraela.
Kiedy dziennikarze pytają go, z czego żyje (jedna z ekip telewizyjnych obcesowo wtargnęła do mieszkania siłą, odpychając jego matkę), spokojnie odpowiada, że ma dostatecznie dużo oszczędności, a potrzeby niewielkie. Raz mówi, że stracił zainteresowanie matematyką, innym razem, że teraz pracuje nad całkiem innymi problemami.
Jak jest naprawdę, długo może pozostać tajemnicą. Bo - jak mówi promotor jego pracy doktorskiej Jurij Burago - "Grisza nigdy nie był szybki. Ale matematyka nie polega na myśleniu szybkim, lecz głębokim".
Hipoteza Poincarégo
Jeśli trójwymiarowa rozmaitość - czyli taka sama przestrzeń, z jaką mamy do czynienia wokół nas - jest ograniczona (matematycy dodają: zwarta) oraz nie ma żadnych "dziur" (tj. jednospójna), to topologicznie jest tożsama z trójwymiarową sferą. To w uproszczeniu oznacza, że gdyby była z gumy, można byłoby ją tak ukształtować - rozciągnąć, skurczyć lub zagiąć (ale bez rozcinania) - żeby zrobić z niej idealną sferę.
Wszystkie komentarze