„Mały Einstein”, „Harvardzik” - inwencja właścicieli żłobków i przedszkoli nie zna granic. Każdy obiecuje, że odnajdzie w dziecku ukryty geniusz. Jak grzyby po deszczu powstają kursy - nawet dla niemowląt, które mają stymulować ich intelektualny rozwój.
Czy jednak naprawdę jest co stymulować? Czy możemy rozpoznać u niemowlaka zadatki na przyszłego naukowca?
Można się śmiać, ale małe dzieci są lepszymi mózgowcami, niż nam się wydaje.
Szczególnie w dziedzinach ścisłych. Okazuje się bowiem (czemu wielu z nas, przeczołganych latami szkolnej edukacji, nie może dać wiary), że już przychodząc na świat, mamy na wyposażeniu niezły zmysł matematyczny.
Jako dzieci wiemy też całkiem sporo o fizyce. Może nie tej w wydaniu Einsteina, ale tej od Newtona - a owszem.
- Mózg dziecka nie byłby w stanie nauczyć się niczego, gdyby nie wyszukiwał rytmów, powtórzeń, regularności, reguł - tłumaczy prof. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska, specjalistka edukacji matematycznej małych dzieci z Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. - Myślenie stosowane w nauce matematyki to naturalna cecha ludzkiego umysłu.
- Nastawiony na wyszukiwanie prawidłowości mózg tworzy reguły dotyczące funkcjonowania otaczającego go świata. Stawia hipotezy i je testuje w licznych doświadczeniach. Wystarczy popatrzeć, jak eksplorują świat niemowlęta.
- Starszym dzieciom należy tylko nie przeszkadzać, choć można im trochę wspomóc, a uzdolnienia matematyczne same się rozwiną.
Podobnego zdania jest prof. Karen Wynn, amerykańsko-kanadyjska psycholożka rozwojowa, profesor psychologii i kognitywistyki na Uniwersytecie Yale. Zajmuje się badaniem życia umysłowego niemowląt i małych dzieci. Prowadzone przez nią eksperymenty doprowadziły do przełomowych ustaleń dotyczących rozwoju poznania matematycznego, społecznego i moralnego.
Dzięki odkryciu, że niemowlęta chętniej i dłużej patrzą na rzeczy nowe lub sprzeczne z tym, co wcześniej zaobserwowały, zespół prof. Wynn odnotował, że maluchy mają pewną wiedzę na temat tego, czy czegoś jest więcej, czy mniej.
Umieją ocenić liczebność przedmiotów, gdy nie ma ich wielu - jest ich nie więcej niż trzy czy cztery.
Przychodzą więc na świat wyposażone w rodzaj matematycznych detektorów” Wiedzą, iż jeden dodać jeden to dwa - a nie trzy czy jeden. Są zaskoczone, kiedy widzą, że ktoś ma jedną rzecz, chowa ją za zasłoną, dodaje do niej drugą rzecz, a po zdjęciu zasłony widać trzy przedmioty. To niezgodne z dziecięcą intuicją matematyczną!
Wykorzystując swoją wiedzę, małe dzieci konstruują bardzo wiele doświadczeń, które pozwalają im lepiej poznawać świat.
Ciekawy eksperyment przeprowadzili badacze z Instytutu Nauk o Mózgu na Uniwersytecie Duke'a w USA. Stwierdzili, że te dzieci, które w niemowlęctwie zwracały większą uwagę na zbiory przedmiotów różniące się liczbą, w późniejszym wieku łatwiej uczą się matematyki.
Więc choć w edukacji wiele zależy od tego, w jaki sposób rozwija się wrodzone talenty, wygląda na to, że jedni rodzą się z wrażliwszym matematycznym instynktem niż inni. Pociecha: u tych drugich można wiele nadrobić odpowiednim treningiem.
Jak więc wyglądało tropienie małych Einsteinów?
W badaniu opisanym w tygodniku „PNAS” 48 sześciomiesięcznych bobasów sadzano (niejednocześnie!) przed ekranami, na których pokazywały się kropki. Na jednym kropek było zawsze tyle samo, ale zmieniały wielkość i układ, na drugim - w kolejnych odsłonach różniła się ich liczba. Okazało się, że niektóre dzieci potrafiły odróżnić dwie wartości liczbowe (np. osiem i 16) i zaintrygowane patrzyły dłużej na ekran ze zmieniającą się liczbą kropek.
Naukowcy odczekali ponad trzy lata i powrócili do badanych dzieciaków.
Tym razem pokazywano im dwie różne tablice z prośbą o wybranie tej, która ma więcej kropek, ale bez liczenia ich. Dzieci przystąpiły też do standardowego testu matematycznego skalowanego dla przedszkolaków, a także testu na iloraz inteligencji.
Okazało się, że po trzech latach te dzieci, które jako niemowlęta bardziej intrygowała liczba kropek, wypadały lepiej w matematycznych zadaniach i testach. I nie miało to związku z ich IQ.
- Nasze badanie pokazuje, że matematyczny instynkt niemowląt jest czynnikiem, który pozwala przewidywać ich późniejsze uzdolnienia w zakresie matematyki symbolicznej - komentowała prowadząca badania neurobiolożka prof. Elizabeth Brannon.
- Kiedy dzieci uczą się znaczenia liczb i słów oznaczających liczby, prawdopodobnie wykorzystują do tego przedwerbalne reprezentacje liczb, które mają już wcześniej w niemowlęctwie.
Naturalnie trudno, badając niemowlęta, przewidzieć wynik matury. Jednak okazuje się, że od urodzenia jedni z nas mogą być wrażliwsi matematycznie od innych. Wiedząc to, należy od najwcześniejszych lat dobrze kierować edukacją matematyczną - by wrażliwców nie stracić, a u tych mniej wrażliwych rozbudzić zainteresowania matematyczne.
Bo, jak się okazuje, na matematykę nigdy nie jest za wcześnie.
Wszystkie komentarze
A tak już na serio: na początku podstawówki rachunki wydawały mi się nawet przyjemne, ale już parę klas dalej, im dalej tym bardziej matematyka była coraz większą czarną magią.
Gość na pierwszej lekcji w szkole średniej powiedział, że będzie nas uczył matematyki przez 5 lat, co w praktyce oznacza, że będzie nas gnębił przez 5 lat - bardzo motywujący start to był. Matematyka była i jest po prostu źle uczona - matematycy chcieli swojego przedmiotu na maturze i go mają - gdy on jest taki prosty i przyjemny i na dodatek, jak wynika z tego artykułu, mamy instynkt do liczenia, dlaczego odsetek niezdawalności jest dużo wyższy niż np. z j. polskiego? Otóż dlatego, że po prostu za wielu nauczycieli matematyki jest nadal lepszych w zastraszaniu niż nauczaniu.
Nauczanie młodych osób przedmiotów ścisłych jest bardzo trudne. Szczególnie jak jest tych osób wiele. Niektóre osoby mogą mieć zaległości, więc coś nowego mówione przez nauczyciela już do nich nie dociera. Są już poza. Nauczanie j. polskiego jest dla ucznia, przepraszam za określenie, ale pewnym fruwaniem, dowolnością, bo tak podpowiada mi wyobraźnia.
Spotykam się z uczniami pojedynczo. Jak nie rozumiesz rozwiązania próbujemy zrobić to w inny sposób. Na jedno zadanie możemy poświęcić i godzinę. Będziemy rozmawiać tak długo aż zrozumiesz.
Nauczyciel w szkole nie ma takiej możliwości.
Nie do końca -znam sprawę też od drugiej strony - pracowałem jako nauczyciel w szkole wystarczająco długo.
Niby ktoś, kto nie ma bladego pojęcia o historii starożytnej, może doskonale być zorientowany w historii najnowszej - to rodzaj tego fruwania.
Można lubić jednego autora i być w nim oczytanym, ale mieć awersje do innego i nie znać ani jednego z jego utworów. Jednak w literaturze i w historii też bardzo wiele się zazębia i luki w wiedzy z innych obszarów bardzo często wychodzą i stanowią problem.
Jeśli ktoś ma jeszcze do tego braki w ortografii i w ogóle w pisaniu jako takim, to też jako uczeń jest i będzie problematyczny - wszystko to powstaje na wczesnych etapach edukacyjnych.
Przy językach obcych np. jest zupełnie inaczej - jeśli ktoś się nie nauczył określonego słownictwa i gramatyki, jest do tyłu i wielkich postępów nie zrobi.
Zaległości z wcześniejszych klas czy etapów nauczania skutkują problemami w starszych klasach - chyba tak samo jak przy matematyce.
Przy ścisłych przedmiotach dochodzi fakt, że zaległości z matematyki odciskają piętno na nauce fizyki i chemii - znam to z autopsji - do tych przedmiotów awersji nie miałem, ale od pewnego momentu przestałem nadążać właśnie z tego powodu.
Nie zmienia to faktu, że matematyka jest w Polsce fatalnie nauczana i zwalanie winy na uczniów, o ile zawsze proste, nie jest właściwą diagnozą problemu - uczyć trzeba umieć - a z tym niestety większy problem mają matematycy na wcześniejszych etapach edukacyjnych niż nauczyciele j. polskiego.
Na to, że matematyki w Polsce się źle nauczana, wskazuje też np. raport NIK-u z tego roku.
W sytuacji, gdy uczniowie obowiązkowo zdają ten przedmiot na maturze, o co skutecznie zabiegało lobby matematyków, sprawa jest naprawdę poważna.
W czasie wakacji przygotowywałem dwie maturzystki do powtórkowego egzaminu. Każda z innej szkoły. Jedna, bardzo ładna, bez kalkulatora nie potrafiła pomnożyć 3x4. Tak. Nie pomyliłem się. 3x4. I maturzystka. Nazywałem ją blondynką. Z drugą maturzystką, której natura urody trochę poskąpiła mogliśmy dyskutować i rozwiązywać zadania. Logiczna, ale z pewnymi zaległościami.
Spotykanie z obydwiema przez dwa miesiące pozwala na wyciąganie wniosków. Szanse blondyny na zdanie - 10%, drugiej - 80%
Kto zdał maturę poprawkową? Blondyna. A ta druga nie. Nie rozumiem.
Wglądu w arkusze poprawkowe nie mam. Uczeń też nie. Drugi raz powiem - nie rozumiem dlaczego.
z jednej strony masz rację. Z drugiej strony nie mówimy o matematyce tylko o rachunkach. każdy może się ich nauczyć. to samo jest ze sportem, rysowaniem i muzyką. Podstawowy poziom może osiągnąć każdy, chyba ze są jakieś czysto fizyczne ograniczenia.
Właśnie przed chwilą dostałem pisemko od dyrektor szkoły podstawowej w mojej malutkiej miejscowości:
cytuję:
>>> ... Zgodnie z art. ... bla, bla, bla ...
Proszę o pisemną informację, gdzie uczęszcza do szkoły Państwa córka Pola .... urodzona dnia 25.01.2013 roku w K... oraz pisemne potwierdzenie pobierania nauki w tej szkole.<<<
Córka ma sześć lat, co da się ustalić wykonując odpowiednie działanie na poziomie tejże szkoły podstawowej. Faktem jest, że chodzi już do pierwszej klasy w pobliskim mieście, ale to była nasza decyzja i szkoła nie może (chyba nie może?) zmuszać nas do posyłania 6-latki do szkoły?
Obowiązek nauki będzie dopiero za rok? Chyba, że nie nadążam za przepisami...
Art. 31 ust. 4 ustawy - Prawo oświatowe:
"4. Dziecko w wieku 6 lat jest obowiązane odbyć roczne przygotowanie przedszkolne w przedszkolu, oddziale przedszkolnym w szkole podstawowej lub w innej formie wychowania przedszkolnego."
Szkoła podstawowa ma OBOWIĄZEK kontrolować, czy dzieci mieszkające w jej obwodzie spełniając obowiązek szkolny. Więc proszę się nie dziwić, że pyta. I nie zwalać na nauczycieli.
> Chyba, że nie nadążam za przepisami...
No właśnie...
Z jaką łatwością przyszło ci odniesienie się do umiejętności i kompetencji tej pani dyrektor z wyższością i odrobina pogardy. Czy innych nauczycieli też tak nisko oceniasz czy tylko tę jedną panią dyrektor?
No tak, bo przecież wszyscy wiedzą, że nauczyciele i dyrektorzy to niekompetentne, leniwe, nieuki, które przez 18 godzin w tygodniu siorbią kawkę...