Dziś walentynki i jak pewnie wielu z was zastanawiam się, czy nie nadeszła już pora na ślub. Tylko skąd mam wiedzieć, czy mój obecny chłopak to ten jedyny i czy właśnie z nim chcę spędzić resztę życia? Pomaga matematyczna "zasada 37 proc."

_______________

Autorka jest doktorantką na wydziale matematyki na Imperial College London, popularyzatorką nauki, finalistką konkursu FameLab. Prowadzi własnego bloga, publikuje m.in. w serwisie Crazy Nauka, magazynie studenckim "Felix"

_______________

Czasami chciałabym mieć magiczną kulę, w której zobaczyłabym wszystkich potencjalnych partnerów, jakich spotkam w życiu. Zarówno nudnych, gburowatych i nieatrakcyjnych, jak i inteligentnych, przystojnych i szarmanckich. Wtedy mogłabym na chłodno ocenić ich potencjał i po prostu wyjść za szczęśliwca z najwyższą liczbą punktów.

Niestety, w praktyce wygląda to trochę inaczej. Nie, nie mogę narzekać na obecny związek, ale może tuż za progiem czeka ktoś lepszy? Jeśli zdecyduję się na ślub zbyt wcześnie, mogę nigdy nie poznać mojej prawdziwej drugiej połowy. Z drugiej strony, jeśli będę nadmierne wybrzydzać i oczekiwać księcia na białym koniu, zapewne spędzę resztę życia w towarzystwie kotów.

Kiedy mam przestać się rozglądać i wreszcie się ustatkować? Można zaufać  matematyce i zasadzie 37 procent.

Dobra rada na Walentynki

Z matematycznego punktu widzenia życie uczuciowe sprowadza się do tak zwanego problemu optymalnego zatrzymania.

Załóżmy, że na pierwszą randkę poszłam w wieku 18 lat, a przed ołtarzem chciałabym stanąć przed czterdziestką. Potencjalni partnerzy pojawiają się jeden po drugim, bo oczywiście jako przyzwoita osoba nie umawiam się z kilkoma mężczyznami jednocześnie. Załóżmy też, że gdy odrzucam partnera, wszystko przepadło, żadne prośby i groźby nie przekonają go do powrotu.

Okazuje się, że przez pierwsze 37 proc. czasu zaplanowanego na poszukiwanie partnera powinnam wybić sobie z głowy zakochiwanie się: to moment na zbieranie danych i poznanie rynku.

Po tym etapie, czyli w wieku około 26 lat, muszę wyjść za pierwszą osobę lepszą od wszystkich spotkanych wcześniej. Można udowodnić matematycznie, że w ten sposób zmaksymalizuję swoją szansę na idealnego męża.

Dokładniej, matematycznie można udowodnić, że szansa ta wyniesie 37 proc. (zbieżność liczb nieprzypadkowa!).

Takie prawdopodobieństwo sukcesu nie powala na kolana, ale gdybym wybierała męża na chybił trafił, przy dziesięciu partnerach szansa ta wynosiłaby jedynie dziesięć procent, przy stu – jeden procent.

Co może pójść nie tak?

Pamiętajcie, że metoda 37 procent nie gwarantuje szczęśliwego małżeństwa, chociaż zdecydowanie zwiększa jego prawdopodobieństwo.

Może się bowiem zdarzyć, że spotkam (albo już spotkałam?) idealnego partnera podczas tych pierwszych 37 proc. czasu, a wtedy, niestety, muszę odrzucić nie tylko jego, ale wszystkich potencjalnych mężów i spędzić życie samotnie (przeklinając swoje zaufanie do matematyki).

A co jeśli na etapie pierwszych 37 proc. spotkam jedynie nudnych, nieatrakcyjnych i nieuprzejmych partnerów? Wprawdzie na szczęście i tak muszę ich wszystkich odrzucić, ale potem wyjdę za pierwszego, choćby minimalnie lepszego od nich, który wcale nie musi być tym księciem na białym koniu.

Do tanga trzeba dwojga

Skoro już rozmawiamy o niesprzyjających okolicznościach, może się też zdarzyć, że to ja trafię na listę odrzuconych mojego wybranka. Wprawdzie nasz algorytm nie przewiduje takiej opcji, ale matematykom udało się go nieco zmodyfikować.

Jeżeli ocenimy ryzyko odrzucenia na 50 proc., wystarczy ograniczyć etap rozglądania się do 25 proc. całego czasu przeznaczonego na randkowanie. O dziwo, wtedy nasza szansa na poślubienie najlepszego możliwego kandydata również wyniesie 25 proc. – nie tak źle, biorąc pod uwagę, ile rzeczy może pójść nie tak.

Zasada 37 proc. sprawdza się w wielu sytuacjach wymagających początkowej obserwacji i podjęcia decyzji bez odwrotu. Przykładem są: poszukiwania nowego pracownika, miejsca parkingowego czy mieszkania do wynajęcia na błyskawicznie zmieniającym się rynku.

Wstrzymajcie się jednak raczej z wyznaniem podczas kolacji walentynkowej: „Kochanie, jesteś lepszy niż pierwsze 37 proc. moich partnerów. Wyjedziesz za mnie?”. Liczby pomagają nam podejmować decyzje, ale czasem warto dać się porwać uczuciom. Nie tylko miłości do matematyki.

Komentarze