Teraz jestem już na emeryturze, wybrano mnie na sekretarza stowarzyszenia, a przed "Jerzy Kalinowski" stawiam czasem (choć nie zawsze) literki dr.
Ale wtedy, na początku lat 50. ubiegłego wieku (czy być może?), byłem uczniem klasy, której wychowawczynią była Jadzia, aż do XI C w roku maturalnym 1954.
Uczyła nas fizyki, ale choć nie wszyscy to pamiętają, jeszcze w klasie X także chemii. Może to dzięki niej praca naukowa w tej dziedzinie w Polsce i w USA dała mi później tyle satysfakcji!?
O Jadzi nie ma historyjek złośliwych, nie ma prześmiewanek, którymi tak chętnie obdarzaliśmy innych profesorów. Należała do pokolenia profesorów młodych i wyraźnie się wśród nich wyróżniała. Andrzej Schuch, kolega z XI B, powiedział mi ostatnio: „Jadzia miała po prostu klasę!”.
Nie miała też przezwiska, ksywki mniej lub bardziej śmiesznej, a przecież była i Horpyna, byli Miętus i Bycze Jajo. Nazywaliśmy ją jej zdrobniałym imieniem, bo była nam bliska, tak jak nierozerwalnie ze szkołą i z młodzieżą związany był, nazywany też po imieniu, wieloletni profesor matematyki i dyrektor Jaś Wysocki. I na pewno nie przypadkiem właśnie tych dwoje zapisało się na stałe nie tylko w historii Mickiewicza, ale też w historii Warszawy.
Myliłby się jednak ten, kto by powiedział, że byliśmy z Jadzią „za pan brat”. Janusz Brodowski z XI B podkreśla, że była bardzo wymagająca i niejednemu dała się we znaki, nadrabiając w roku maturalnym duże zapóźnienia, jakie miała cała klasa z fizyki. A jednak w swoich wspomnieniach maturzysty Janusz pisze o niej „Ukochana Profesor Jadzia Wasilewska”.
Jadzia świetnie nas wszystkich znała. Wacek Erlich z XI C wspomina, że już na drugiej lekcji bez pomocy dziennika nazywała nas bezbłędnie po imieniu.
Ale znała nie tylko imiona. Potrafiła w każdym dostrzec specjalne zainteresowania. Włodek Witakowski mówi: „Dzięki Jadzi wiem dzisiaj, co to Orion czy Kasjopeja – zobaczyłem je po raz pierwszy z okna szkoły na prowadzonych przez Jadzię obserwacjach astronomicznych”. W roku 1953 Włodek był w czołówce zorganizowanej z okazji Roku Kopernikowskiego olimpiady astronomicznej.
Wszyscy pamiętamy doskonale zorganizowany przez Jadzię wyjazd do Sejn, skąd latem 1954 roku można było obserwować całkowite zaćmienie słońca. Jechaliśmy samochodem ciężarowym, okopcone szkiełka produkowaliśmy sami nad ogniskiem nad jeziorem, a nocowaliśmy w stodole w gospodarstwie rodziców naszego nowego i bardzo młodego polonisty, profesora Szczęsnego. Bardzo szczęśliwi i nieco umorusani sadzą słuchaliśmy w drodze powrotnej transmisji z meczu piłkarskiego RFN – Węgry w ramach piłkarskich mistrzostw świata.
Znała nas Jadzia dobrze i chyba lubiła. Wspomina Andrzej Czerwiński z XI C: „Niełatwe to były czasy te lata pięćdziesiąte. Niektórzy czuli się zagubieni, otaczająca nas rzeczywistość stwarzała pytania, na które sami nie potrafiliśmy znaleźć odpowiedzi”. I właśnie Jadzia, nasza wychowawczyni, potrafiła i chciała nam pomagać. Mieliśmy zresztą szczęście. W czasie gdy oficjalna propaganda starała się pozbawić nas wielu tradycyjnie polskich, wyniesionych z domu wartości, wśród profesorów byli tacy ludzie jak W. Szczepankiewicz, w czasie wojny jeden z wysokich rangą oficerów AK, czy walczący pod komendą gen. Maczka i zawsze w szkole ubrany w brytyjski battle-dress Ładno.
Jeśli dobrze pamiętam, to jedynym członkiem partii w szkole był woźny Walczyński, który był z tego powodu zapraszany na rady pedagogiczne.
Tacy byli nasi wychowawcy w Mickiewiczu, taka była nasza Jadzia. Jeszcze w latach 90. niektórzy z wychowanków, nawet z lat 50., odwiedzali ją w jej mieszkaniu na Waszyngtona, składali życzenia imieninowe i… wspólnie słuchali transmisji meczów piłkarskich. Kiedyś w rozmowie syn Jadzi powiedział mi, że bardzo lubiła ten sport.
Swoją klasę XI C rocznika maturalnego 1954 Jadzia upamiętniła w wierszu, który przechował Wacek Erlich. O każdym z nas była w nim osobna zwrotka. Posłuchajmy:
Był sobie kiedyś, dawno, w książkach to czytacie,
Bajkopisarz Krasicki, bajki jego znacie.
Ale jest jeszcze jedna niedawno odkryta,
Która na szkolnym murze gdzieś była wyryta.
Była raz jedna klasa, tak się to zaczyna,
W której wszyscy uczniowie, nienaganni w czynach,
Byli nadzwyczaj pilni, same ideały,
Żyjące pośród ludzi, na podziw niemały.
I dalej np.:
Był Wacek, który nie uciekł z masówki,
Zawsze chodził do szkoły, zwłaszcza na klasówki.
Był jeszcze drugi Jurek, o nim wieści mamy,
że nie musiał wyjść nigdy z klasy wywołany
na zebranie zarządu i tym się radował,
że dopiero po lekcjach aktyw obradował.
A na koniec:
Koniec opowieści. Wszystko to być może,
Jednakże ja to raczej między bajki włożę.
Wszystkie komentarze