Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla was inspiracją na całe życie.
Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.
Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:
za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
za drugie miejsce – 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce – 2000 zł brutto.
Kazimiera Zapałowa uważa się za szczęściarę, że miała takich nauczycieli, Andrzej Bętkowski bardzo ceni nauczyciela od geografii.
Na każdy etapie mojej edukacji miałam nauczyciela, z którym kontakt mnie ubogacił. W Szkole Podstawowej nr 2 im. Marii Konopnickiej w Kielcach w pierwszych klasach uczyła mnie pani Zofia Zwolska. Do dziś pamiętam, ile zadawała sobie trudu, żeby jak najlepiej przygotować dla nas lekcje. Nasza pani – jak o niej mówiliśmy – pięknie rysowała. Na dużych kartach brystolu przerysowywała ilustracje z „Elementarza” Falskiego i wieszała w klasie.
Świetnie również recytowała i uczyła wyraźnego czytania. Prowadziła też kółko recytatorskie. Kiedy już pracowałam w muzeum, przychodziła na imprezy, które organizowałam. Zawsze dziękowała za zaproszenie.
Z liceum Żeromskiego najwięcej zawdzięczam pani profesor Karolinie Pojawskiej. To była niezwykła nauczycielka, polonistka i humanistka. Uczyła nas też dobrych obyczajów, zawsze estetycznie ubrana i uczesana. Stosowny strój na każdą okazję to coś, czego nauczyłam się od niej. Z jej klas bardzo dużo osób wybierało potem studia na kierunkach humanistycznych. Pamiętam, że zainteresowanych uczniów zabierała na wykłady czy do teatru. To było bardzo spontaniczne i bardzo piękne. Do końca jej dni miałam z nią kontakt. To ona namawiała mnie, kiedy już kończyłam studia, do pracy w Muzeum Lat Szkolnych Stefana Żeromskiego.
Studiowałam filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Byłam na seminarium magisterskim u prof. Henryka Markiewicza. Zawsze podchodził z powagą i przygotowany do zajęć, poważnie traktował studentów, wysłuchując też ich osobistych problemów. Niezwykle skromny człowiek. Mówił nam, żeby nie narażać się na koszty i nie oprawiać prac magisterskich, bo ważna jest treść, a nie opakowanie. Mam różne książki z jego dedykacjami, utrzymywaliśmy później korespondencję. Zawsze mogłam liczyć na list ze wskazówkami. Kiedy Instytut Badań Literackich PAN zaproponował mi opracowanie wydania „Urody życia” Żeromskiego, byłam pełna obaw, bo edytorstwem wcześniej niewiele się zajmowałam. Pan profesor przysłał mi pakiet książek z tej dziedziny i napisał, że jest dumny, że byłam jego studentką. Trudno o większy komplement.
Skromność, obowiązkowość, szacunek dla człowieka – to łączyło tych moich nauczycieli. Nigdy nie odmawiali pomocy. Pewnie dlatego ja też staram się pomagać innym. Jestem szczęściarą, że miałam takich nauczycieli.
Kazimiera Zapałowa, wieloletnia kustosz Muzeum Lat Szkolnych Stefana Żeromskiego w Kielcach, kustosz honorowy Dworku Stefana Żeromskiego w Ciekotach
Chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 5 w Skarżysku-Kamiennej, bardzo ceniłem nauczyciela Janusza Wojnarowskiego. Szczególnie zapadł mi w pamięci. Uczył geografii. Jego sposób podawania wiedzy powodował, że klasa tym przedmiotem się interesowała. Pana od geografii aż się chciało słuchać. Ilustrował to wszystko opowieściami i ciekawymi historiami. Dzięki niemu opanowałem mapę świata, kraje, stolice, rzeki, jeziora. A ja do tej pory tę geografię lubię.
Pan Wojnarowski był bardzo spokojnym człowiekiem, wyważonym. Jego dobroć do ucznia była widoczna na co dzień. Ale wymagał od nas i oceniał za wiedzę.
Jeśli chodzi o moich nauczycieli WF-u, zapamiętałem pana Klemensa Cabaja. Miał przedwojenną przeszłość, był żołnierzem Armii Krajowej. Kiedy mnie uczył, był w poważnym wieku, miał koło sześćdziesiątki. Imponował mi sprawnością fizyczną, pokazywał nam różne ćwiczenia akrobatyczne na drążkach. I robił to bez problemu.
Historia Szkoły Podstawowej nr 18 w Kielcach nierozerwalnie związana jest historią osiedla Czarnów. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku osiedle to nie cieszyło się sławą miejsca szczególnie spokojnego. Zapewne trochę demonizowano zagrożenie, ale rzeczywiście zdarzały się różnego rodzaju incydenty.
W nieco innych warunkach niż w tak zwanych „nowych osiedlach” działała „osiemnastka”. Szkoła, do której sporo uczniów miało „pod górkę”. W jej ponad 50-letniej historii było wielu nauczycieli, których uczniowie zapamiętali na zawsze.
Jednym z nich był Henryk Rylski. Znakomity nauczyciel chemii, znany ze swojego autorskiego pomysłu wychowania uczniów, którzy niekoniecznie naukę traktowali jako cel nadrzędny, a dodatkowo sprawiali spore kłopoty wychowawcze.
Na zapleczu pracowni chemicznej w rogu stała tzw. gazeta, czyli cienka deska owinięta w prasę, służąca do wytłuczenia problemów życia w szkole. Szczególnie bezczelni uczniowie zapraszani byli do czytelni na zapoznanie się z „aktualnymi gazetami”. Zawsze po tym pęd do nauki był zdecydowanie większy, a w klasie panował względny spokój.
Pan profesor Henryk Rylski cieszył się wśród wszystkich uczniów wielkim szacunkiem. Świetnie tłumaczył zagadnienie chemiczne, ale także potrafił rozmawiać z każdym podopiecznym. Dla bezpieczeństwa parkował jednak swoja żółtą syrenkę kilkaset metrów od szkoły. Po wielu latach wszyscy wychowankowie wspominają profesora Rylskiego z wielkim sentymentem. Co ciekawe, w szkole licealnej trafiłem pod skrzydła kolegi pana Henryka, czyli profesora Włodzimierza Talika. Nie miałem z chemią żadnych kłopotów, bo „oczytany” w pracowni chemicznej wzory chemiczne miałem w jednym palcu.
Jacek Kowalczyk, specjalista od turystyki
Wszystkie komentarze
Kogoś w GW chyba kompletnie powaliło, żeby takie rzeczy z nostalgią promować. U nas też taki jeden był, ale potem w kiblu wp...l zebrał od drugoroczniaków i mu się odechciało. Bo bicie jest fajne, póki ofiara nie zechce się odwinąć.
Syndrom sztokholmski podany czytelnikom na tacy. Czy dobrze, że bez komentarza od redakcji?
Gorzej że ofiary takiego "wychowania" mają potem ciągotki by tak traktować innych.
Dla mnie zasada jest prosta - podnosisz rękę na dziecko - wypad z zawodu.
Dzisiaj..? „Ja cię ku... pozwę....! Ty mnie zapamiętasz na całe życie ! „
I rodzice....i kościół....i zwolnienie....
No tak, bicie dzieci takie fajne, kiedyś to było a nie...
A tak na serio, to nauczyciel który jest zdolny w tych czasach podnieść rękę na ucznia zasługuje co najmniej na usunięcie z zawodu.
zastanawiam się czy agresywny wyrostek i bezczelni jego rodzice nadają się do usunięcia ze szkoły?