Nie była superbohaterką. Paliła jak smok. W torebce albo w ręku zawsze trzymała dyżurną paczkę papierosów. Za najprzystojniejszego człowieka na świecie uważała Steve'a McQueena, o czym przekonywała nas na każdym kroku.

Krótkie kasztanowe włosy, spódnica zamiatająca ziemię, schrypnięty głos, w ręku papieros.

– Dzień dobry, królewno – tak mnie przywitała.

Żaden nauczyciel w moim liceum w Szczecinie tak nie wyglądał. Ale nie byliśmy w szkole. Miałam szesnaście lat, nosiłam czarny melonik i po raz pierwszy przyjechałam na warsztaty dziennikarskie do Domu Harcerza w Gdańsku. Była zima 1991 roku. Razem ze mną zjawiła się tu grupa nastolatków z całej Polski. Dla większości z nich nie był to pierwszy wyjazd.

Naszą opiekunką była Ewa Kosińska, redaktorka z warszawskiej redakcji „Świata Młodych”. Wszyscy zwracali się do niej „Druhno”. Choć, jak się szybko okazało, żadną druhną nie była.

Druhna i duch anarchii

„Świat Młodych” kosztował w tym czasie 5 złotych, wychodził trzy razy w tygodniu w nakładzie około dwustu tysięcy egzemplarzy i formacie większym niż dzisiejsza „Wyborcza”. Na ostatniej stronie były komiksy, od których większość czytelników zaczynała lekturę numeru.

Pisaliśmy teksty, które ukazywały się raz w tygodniu w ogólnopolskim piśmie na kolumnie dla młodych korespondentów. To tak jakby dzisiaj nasze posty na Facebooku lajkowało tysiące osób tygodniowo! W dodatku po kilku opublikowanych artykułach można było otrzymać zaproszenie na warsztaty dziennikarskie, a później dostać prawdziwą legitymację prasową.

Ewa Kosińska (z wykształcenia rusycystka) w „Świecie Młodych” zajmowała się nie tylko pisaniem, ale też redagowaniem kolumny z naszymi tekstami i opieką nad młodymi dziennikarzami. Podróżowała z nami po całym kraju: od Gdańska, przez Szczytno, Kraków, Łódź, Szczecin, Białystok, Wdzydze, Hel i Nasiczne w Bieszczadach. Spaliśmy w namiotach, na podłodze w redakcji, w harcówkach, przedszkolach, internatach i namiotach. Szybko się okazało, że kilka wyjazdów w roku to za mało. Odwiedzaliśmy się w domach, narażaliśmy na straty Pocztę Polską, wysyłając do siebie tysiące listów ze znaczkami przystosowanymi do wielokrotnego użytku.

„Świat Młodych” był wciąż „harcerską gazetą nastolatków” (taka informacja widniała na winiecie), z ZHP niewiele nas jednak łączyło. Z dawniejszych czasów pozostał jedynie zwyczaj zwracania się do Ewy „Druhno”. Robiliśmy to z przekory, bo z mundurkiem nigdy nie miała nic wspólnego, a na naszych wspólnych wyjazdach panował raczej duch anarchii niż harcerskiego porządku.

Ewa Kosińska, redaktorka 'Świata Młodych'. Akademia Opowieści - nauczyciel na całe życie.
Ewa Kosińska, redaktorka 'Świata Młodych'. Akademia Opowieści - nauczyciel na całe życie. Fot. Wojtek Jakubowski

Pisanie to praca, a nie wzloty i natchnienia

Pozwalała pisać o rzeczach w naszym życiu najważniejszych: sposobach na uniknięcie klasówek, kłopotach w domu, zgubionych marzeniach, tęsknocie za przyjaciółmi, muzyce, uśmiercaniu karpia na święta i romskich dzieciach żebrzących na ulicy.

Nauczyła nas, że pisanie to praca, a nie wzloty i natchnienia. A wcześniej przygotowanie do tematu: poznanie rozmówcy, wymyślenie pytań, ułożenie materiału i zastanowienie się, o czym chcemy opowiedzieć czytelnikowi. Teksty, które jej przynosiliśmy, oddawała czasem czerwone od podkreśleń. Poprawialiśmy, aż była zadowolona.

Bezwzględnego przymusu pisania na warsztatach nie było (można było zajmować się innymi ważnymi rzeczami: śpiewaniem, graniem, rysowaniem, wymyślaniem układów tanecznych albo robieniem zdjęć). Druhna miała też jednak dla nas zadania specjalne: wywiad z Anną Radziwiłł, wiceminister edukacji w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, księdzem poetą Janem Twardowskim albo muzykiem Stanisławem Soyką. Uzbrojeni w legitymacje „Świata Młodych” mogliśmy wejść za kulisy musicalu „Metro” i porozmawiać z Januszem Józefowiczem, dostać akredytację na festiwal w Jarocinie, spotkać się ze Zbigniewem Zamachowskim albo Jackiem Wójcickim z Piwnicy pod Baranami.

Czasem nasze teksty szły na innych stronach, obok materiałów napisanych przez dorosłych dziennikarzy. Oznaczało to splendor i wierszówkę, co w naszym nastoletnim życiu było doniosłym wydarzeniem.

Nocne rozmowy

Wiedziała o nas więcej niż rodzice: komu grozi pała z fizyki, w kim się zakochaliśmy, a kogo porzuciliśmy, kiedy zapaliliśmy pierwszego papierosa i dlaczego uciekliśmy z domu.

Prowadziła z nami wielogodzinne nocne rozmowy. Kiedy nie podobało jej się to, co zrobiliśmy, mówiła prawdę. Nie podlizywała się. Jeśli według niej zrobiliśmy świństwo, oznajmiała to wprost. Wychowywała, ale nie nachalnie, bez moralizowania.

Czasem zjawialiśmy się u niej w domu, na Gubinowskiej w Warszawie, w środku tygodnia, po podróży na gapę pociągiem albo autostopem przez całą Polskę. Traktowaliśmy to jako rzecz naturalną. Nie mieliśmy pojęcia o zakulisowych negocjacjach, które toczyła z naszymi rodzicami. Niewielu z nas miało wzorowo poukładane życie domowe.

Z wdzięczności zostawialiśmy swoje podpisy i wiadomości na ceglanej ścianie przy wejściu do jej domu. Z czasem nauczyliśmy się dziękować mądrzej. Na przykład remontując pod jej nieobecność kuchnię.

Czuliśmy, że jesteśmy częścią jej życia, prawie tak samo ważną jak dwie nastoletnie córki (które brały udział we wszystkich naszych spotkaniach i na legitymacje dziennikarskie musiały zapracować tak samo jak reszta), koty oraz psy.

Ewa Kosińska, redaktorka 'Świata Młodych', 1993 rok
Ewa Kosińska, redaktorka 'Świata Młodych', 1993 rok Fot. Wojtek Jakubowski

Voyager i maszyna do pisania

Ostatni numer „Świata Młodych” ukazał się latem 1993 roku, ale nie przestaliśmy się spotykać. Z jej pomocą założyliśmy stowarzyszenie „Inkubator” i przez jakiś czas wydawaliśmy własną gazetę. Magazyn „O wszem” wygrał konkurs szkolnych gazetek – w nagrodę dostaliśmy elektryczną maszynę do pisania, na której nie powstał chyba żaden tekst, długopisy i kasetę zespołu Voyager zatytułowaną „Polskie dziewczyny”.

W sierpniu 1994 roku jechaliśmy na warsztaty do Becvy w Czechach. Na zbiórkę w Cieszynie z grupą przyjaciół dotarłam spóźniona (podróż autostopem z Gdańska na południe kraju trwała dwa razy dłużej niż zaplanowaliśmy). Reszta pojechała bez nas, u celu zjawiliśmy się kilkunastogodzinnym poślizgiem. Nie było komórek, Druhna musiała umierać ze strachu, co się z nami dzieje. Kiedy w końcu się zjawiliśmy, nic po sobie nie pokazała. Jej wiara w nas była pewna jak lokata w szwajcarskim banku. Choć czasem musiała ją sporo kosztować.

Na warsztaty jeździli czasem z nami inni dorośli.

Maciej Grycendler, nauczyciel muzyki, przyjaciel Ewy: – Dla mnie to był fenomen. W tak piękny sposób zawładnąć umysłami młodych ludzi, nie wywierając żadnej presji i zostawiając im swobodę myślenia. Liczyła się atmosfera, swoboda wypowiedzi, ścieranie poglądów i gustów. Tolerancja, tak ważna dla młodych ludzi wkraczających w dorosłość. Żadnych nakazów i tekstów typu „za moich czasów...”.

Najprzystojniejszy człowiek na świecie

Nie była superbohaterką. Paliła jak smok (w torebce albo w ręku zawsze trzymała dyżurną paczkę papierosów). Próbowaliśmy ją od tego odzwyczaić, na ścianach wieszaliśmy karteczki: „Druhna kopci, w kulki leci, już nie będzie miała dzieci”, „Nikotyna zdrowiu szkodzi, czy to Druhny nie obchodzi?”.

Ciągle czegoś szukała: okularów, długopisu, zapalniczki.

Na spotkaniach w kółko kazała nam śpiewać „Polsko-ruską madonnę” albo „Czarnego bluesa o czwartej nad ranem”.

Za najprzystojniejszego człowieka na świecie uważała Steve’a McQueena, o czym przekonywała nas na każdym kroku.

Kochała broszki i ozdoby z sowami.

Za bardzo przejmowała się polityką. Ulubionych artystów i postacie życia publicznego idealizowała. Nas też uważała za najmądrzejsze i najzdolniejsze dzieci pod słońcem. W kółko opowiadała o tym swoim znajomym.

Chciała, żebyśmy uczyli się od najlepszych. Raz na warsztaty zaprosiła telewizyjnego celebrytę, prowadzącego popularny talk-show w Polsacie. Dziennikarz, który tłukł się do nas z Warszawy na Podlasie, nazywał się Mariusz Szczygieł.

Szła krok z tyłu

Uczyła nas tego, co dla nastolatków najtrudniejsze: wiary w siebie. A przy okazji szacunku i tolerancji dla innych.

Ilona (dzisiaj antropolożka): – Miała cudowny instynkt ostrzeżenia nas przed tym, co pozornie fajne. Przed rywalizacją i ambicją, która niszczy, a nie buduje. Umiała tak towarzyszyć, że człowiek czuł się od niej mądrzejszy i nie widział, że ona szła krok z tyłu, pilnując, żeby się nie potknął.

Magda (headhunterka): – Była szczerze zaciekawiona ludźmi, niezależnie od tego, jak się zachowywali i jacy byli. Nigdy tego nie doświadczyłam u nauczycieli w szkole. Zwracała uwagę na naprawdę ważne rzeczy – system wartości, potrzeby, ale też moje wybory. Pokazała mi, że można żyć pasją.

Ewa (menadżerka): – Spotkałam ją, kiedy miałam 12 lat. Była trochę jak mama, która daje poczucie opieki i bezpieczeństwo, a trochę jak najlepsza koleżanka, która rozumie potrzeby i problemy. Chciałabym umieć tak zachwycać się światem jak ona.

Darek (profesor, teoretyk zarządzania): – Była dorosłą osobą, która traktowała mnie poważnie, dawała odpowiedzialne zadania i wierzyła, że będę lepszą wersją siebie.

Pomogła nam zbudować fundament pod przyjaźnie, które trwają ponad dwadzieścia lat. Spotykamy się do dziś, tylko teraz na wspólne wyjazdy zabieramy dzieci. I Druhnę, która wciąż nie rzuciła palenia.

Jeszcze jedno: przez nią zakochałam się i przeprowadziłam ze Szczecina do Gdańska. Nigdy tego nie żałowałam.

AKADEMIA OPOWIEŚCI. NAUCZYCIEL NA CAŁE ŻYCIE

Do 30 września czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla was inspiracją na całe życie.

Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.

Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.

ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:

za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto
za drugie miejsce – 3333 zł brutto
za trzecie miejsce – 2000 zł brutto

Komentarze