Jej lekcje pamiętam do dziś. W szkole zasypywali nas czytankami i kserówkami, a pani Kasi wystarczyła kartka. Nie potrzebowała żadnego podręcznika.

Angielskiego uczyłam się od podstawówki, później kontynuowałam naukę w gimnazjum. Nauczyciele byli nieźli, ale ciągle było mi mało. Chciałam znać każde słówko, które słyszałam w ulubionych piosenkach czy serialach. Wtedy z koleżankami słuchałyśmy amerykańskich rockowych zespołów, próbowałyśmy robić własne tłumaczenia, lecz nie do końca nam to wychodziło. W internecie tłumaczenia nie były jeszcze tak powszechne jak dziś. To były też czasy bez translatora.

Angielski był wszędzie, a nam ciągle było mało. Na dodatkowe lekcje chcieli zapisać mnie rodzice. Zawsze powtarzali, że to przyda mi się to kiedyś, w przyszłości. Dla mnie nauka języka angielskiego była na drugim miejscu, po polskim. W tym samym czasie uczyłam się niemieckiego, ale nie brzmiał dla mnie ładnie, dźwięcznie czy zrozumiale.

Akademia Opowieści. Dodatkowe lekcje z angielskiego

Rodzice w podstawówce zapisywali mnie na dodatkowe lekcje. Żaden nauczyciel nie okazał się jednak skuteczny, a tym bardziej ciekawy. Pamiętam lekcje w mieszkaniu, gdzie zawsze było czuć zapach ryby. Nauczyciel wyciągał podręcznik, otwierał na czytance, np. o ratowaniu zagrożonych gatunków zwierząt typu tygrys. Oprócz czytania niczego się tam nie nauczyłam. Moi rodzice nie byli przekonani do szkół językowych, których także w tamtym czasie w Sanoku było mało. W końcu zapisali mnie jednak do jednej. Chodziłam tam przez jakiś czas na grupowe zajęcia, nauczyłam się trochę więcej. Nauczycielowi trudno jest poświęcić każdemu uczniowi tyle samo uwagi. A grupa ciągle się powiększała. Nie czułam się tam dobrze.

W pierwszej lub może w drugiej klasie gimnazjum moja koleżanka z klasy powiedziała: „Słuchaj, ja chodzę na angielski do pani Kasi. Nie dość, że fajnie i na luzie prowadzi lekcje, to jeszcze można się u niej wiele nauczyć”.

Rodzice się zgodzili, poszłam na pierwszą lekcję. Pani Kasia zapowiedziała przez telefon, że będzie mi potrzebny zeszyt. Drogę znałam. Okazało się, że mieszka w tym samym bloku, w którym mieszkał kiedyś mój wujek. Musiałam pokonać kilka górek i już byłam na miejscu.

Pani Kasia miała wtedy ok. 30 lat. Gdy z nią rozmawiałam, w ogóle nie czułam różnicy wieku. Była bardzo bezpośrednia, zawsze uśmiechnięta. Czułam się, jakbym rozmawiała z koleżanką, ale jednocześnie jej wiedza była imponująca. Czułam dla niej respekt. Miała dwupokojowe mieszkanie. W drzwiach witał mnie pies. Biegł do mnie z drugiego końca mieszkania. Za pierwszym razem się przeraziłam – ogromny, rozpędzony pitbull. Okazało się, że chciał tylko, żeby go głaskać. Ale pani Kasia go odciągała, bo ślinił się przy tym okrutnie.

Nauczycielka, która pobudzała wyobraźnię

Zawsze uczyłyśmy się w salonie. Nikt nie potrafił wytłumaczyć mi lepiej gramatyki. Słówka to jedno – można je wykuć na pamięć. Czasy, „frazele”, czyli frazeologizmy – jak je nazywała pani Kasia – były najtrudniejsze. Zawsze mi powtarzała, że muszę najpierw zrozumieć, co dane zdanie oznacza dokładnie po polsku. Wtedy dopasować je do odpowiedniej angielskiej formy: Present Continuous, Present Simple, Present Perfect itd. Na początku te nazwy mnie przerażały. Nie wiedziałam, czy będę w stanie je zapamiętać. A co dopiero zbudować zdanie po angielsku. Spotykałyśmy się raz, czasami dwa razy w tygodniu. Pani Kasia nie dawała mi żadnych kserówek, które dostawaliśmy w szkole i beznamiętnie uzupełnialiśmy w grupach. Do dyspozycji miała kartki A4, a ja – swój zeszyt. Na kartce rysowała strzałkę, która przedstawiała czas. Zaznaczała punkt, który oznaczał teraźniejszość, przeszłość i przyszłość. Kolejny punkcik oznaczał czas, którego się uczyłam. Później pokazywała mi, w jaki sposób konstruuje się zdanie. Hasło „podmiot, orzeczenie plus reszta zdania” pamiętam do dzisiaj.

Czasami miałam problem. Nie mogłam się skupić, a chciałam nauczyć się czegoś szybko. Byłam też bardzo nieśmiała. Głupio było mi się przyznać, że czegoś nie rozumiem. Bałam się krytyki. Pani Kasia to widziała. Nie była osobą, która krzyczy, poucza czy się denerwuje. Nawet jeśli nie zrobiłam zadania domowego. Brała mnie na rozmowę i tłumaczyła, że moi rodzice specjalnie wydają na to pieniądze, a ona poświęca mi czas i ja swój. Wtedy robiło mi się zwyczajnie głupio i od razu maksymalnie się skupiałam. Efekty było widać w szkole. Wyprzedzałam wiedzą podręczniki. Już myślałam nad tym, jak rozwiązać test czy kolejne zadanie. Miałam same piątki.

W gimnazjum od pani Kasi nauczyłam się więcej niż w liceum

Pani Kasia pobudzała wyobraźnię. Kiedy nie mogłam zapamiętać słówka czy odróżnić angielskich czasów present i perfect, tłumaczyła na zasadzie skojarzeń. Kultowe zdania: „Gdyby babcia miała wąsa, to byłaby dziadkiem”, przy nauce zdań warunkowych pamiętam do dzisiaj. Albo czasy przeszłe – jak odróżnić, czy czynność już jest dokonana, czy trwała dłużej. Podchodziła do wszystkiego z dystansem, dzięki temu pokonała moją barierę nieśmiałości.

Po kilku latach lekcji pani Kasia musiała zrezygnować. Uczyła w liceum, wyszła za mąż, spodziewała się dziecka. Po tym, jak urodziła, poszłyśmy odwiedzić ją z koleżanką. Zmieniła mieszkanie, musiała oddać psa. Dziś jej syn ma pewnie dziesięć lat.

Dzięki tym lekcjom udało mi się nauczyć więcej niż później w liceum. W klasie maturalnej mieliśmy nauczycielkę, która wszystko myliła, była nieporadna. Na szczęście wiele zapamiętałam z lekcji u pani Kasi. Przed samą maturą chodziłam też do szkoły językowej. Nie miałam jednak takiej motywacji. Do tej pory korzystam z zeszytu, który założyłam, zaczynając naukę u pani Kasi. Jest dla mnie kopalnią wiedzy. Zdawałam rozszerzoną maturę z angielskiego. Poszło mi świetnie. Dzisiaj angielski towarzyszy mi wszędzie. Wrósł we mnie tak jak język polski.

AKADEMIA OPOWIEŚCI

Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale również o innych ludziach, którzy byli dla was inspiracją na całe życie.

Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.

Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
 
ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:

za pierwsze miejsce - w wysokości 5556 zł brutto,
za drugie miejsce – 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce – 2000 zł brutto.

Komentarze