AKADEMIA OPOWIEŚCI
Czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla Was inspiracją na całe życie.
Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Teksty najlepiej przysyłać za pośrednictwem naszej FORMATKI. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl.
Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.
ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:
za pierwsze miejsce – 5556 zł brutto,
za drugie miejsce – 3333 zł brutto,
za trzecie miejsce – 2000 zł brutto.
Rafał Mościcki: Moja nauka w szkole podstawowej przypadła na ciężkie czasy. To były jeszcze lata dawnego ustroju. Bójki na korytarzach, obowiązkowy rosyjski, pisanie listów do wyimaginowanych przyjaciół z Rosji. Jeżeli chodzi o liceum, to naukę odbywałem już w wolnej Polsce, chodziłem do III Liceum Ogólnokształcącego, bardzo dobrze wspominam nauczycieli z tej szkoły.
– Najlepszy na świecie wuefista, czyli pan Jerzy Żyżyk. Wtedy wydawało mi się, że to jest mało istotny przedmiot, a okazało się, że można go uczyć z pasją, charakterem. On nie czytał gazety na zajęciach, a uczniowie nie robili wszystkiego, co chcieli. To od niego nauczyłem się, że można mieć zasady, a także we wspaniały sposób przekazywać wiedzę.
Wiadomo, w sporcie każdy ma swojego konika. Jeden lubi grać w piłkę nożną, inny – chodzić na siłownię. Ja akurat zajmowałem się lekkoatletyką, więc było mi łatwiej w konkurencjach biegowych, ale siłownia była dla mnie odległa.
Natomiast podobało mi się to, że można być przyjacielem uczniów i jednocześnie zachowywać pewien dystans, czyli być autorytetem. To jest niesamowita sztuka u nauczycieli. To jest coś, czego życzyłbym każdemu nauczycielowi: żeby był lubiany przez uczniów, którzy z otwartą buzią podążaliby za nim, a jednocześnie też by nie była to relacja kumpelska. To jest bardzo trudny balans, który w szkole ciężko zachować.
Niektórzy młodzi nauczyciele myślą sobie, że jeżeli zostaną kumplami uczniów, to oni ich bardziej polubią. Nic bardziej mylnego. Tutaj potrzebne jest wypośrodkowanie tych relacji, to jest niesamowita sztuka, której uczyłem się od moich dobrych nauczycieli. Nie wyobrażam sobie, żeby te osoby musiały nas uspokajać na lekcjach. To cechuje nauczyciela z pasją – on wchodzi do klasy, słuchamy go i nawet do głowy nam nie przyjdzie, żeby robić coś innego.
– Myślę, że odpowiedzialności za drugiego człowieka, wrażliwości na drugą osobę zamiast jej wyśmiewania – mam tu na myśli osoby słabsze – i przede wszystkim pasji do tego, co się robi. Nie przypuszczałbym, że będę mówić o wuefiście, ale nie sztuka mówić o nauczycielach języka polskiego, matematyki. Choć jeżeli chodzi o matematykę, to uczył mnie niesamowity profesor Kazimierz Kopczak. Mam nadzieję, że dalej uczy w „trójce”.
Nauczył mnie otwartego, luźnego myślenia. O ironio, przez pana od matematyki jestem humanistą. Maturę napisałem na szóstkę, choć na świadectwie maturalnym z matematyki miałem czwórkę. To jest do dzisiaj chyba mój największy niehumanistyczny sukces.
Nauczyciel z pasją to również taki, który potrafi pobudzić szare komórki, otworzyć na świat, swobodne myślenie. Pamiętam, że moim sukcesem jako nauczyciela był fakt, że uczeń po 10 latach dziękował mi za to, że pomogłem mu zrozumieć parę rzeczy. Teraz gdy prowadzę zajęcia z dzieciakami, staram się, żeby nie pracowały na gotowcach, tylko były otwarte, próbowały różnych rozwiązań. To też sprawia, że jest się bardziej tolerancyjnym.
Dzisiaj ta nauka szerokiego spojrzenia, luźnego myślenia może być trudniejsza, są podstawy programowe, zatrute różnymi gotowcami, uczy się pod egzaminy, punkty. Przeraża mnie to, co się dzieje, jak edukacja idzie w złą stronę. Gdy dowiedziałem się, że szykuje się kontrmanifestacja dla Marszu Równości w Opolu, byłem bardzo zaskoczony. W takich momentach sprawdzam, czy są tam jacyś moi uczniowie. Jak można zabronić komuś głoszenia jego poglądów? Zawsze mi głupio, jeśli któryś z nich tam jest. Wtedy wydaje mi się, że zabrakło czasu, żeby nauczyć go otwartości, tolerancji.
Z jednej strony mówi się o prześladowaniu chrześcijan, a z drugiej – samemu jest się prześladowcą. Nie może tak być. Nie wszystko jest zero-jedynkowe.
– Szybko nauczyłem się tego, że trzeba pamiętać o jednej rzeczy – lekcja rozpoczyna się na korytarzu, a nie w momencie kiedy wejdę do klasy i położę dziennik na biurku. Trzeba rozmawiać z uczniami już na korytarzu, zapytać, jak się mają, zagadać do nich, by wchodząc do klasy, nie mieli czasu na myślenie, co to się zaraz będzie działo.
Byłem przyjacielem, ale dystans był bardzo ważny. Gdy zaczynałem pracę, byłem o cztery lata starszy od uczniów z klasy maturalnej, byłem na czwartym roku studiów. Z niektórymi przechodziłem na „ty”. Pamiętam, że to w zasadzie była tylko jedna klasa, na samym początku mojej pracy, a to tylko dlatego, że było widać, że jest w nich coś więcej, pasja do nauki. Z resztą trzymałem dystans.
– Tak, jest ofiarą pani Zalewskiej. Właśnie przechodzi z podstawówki do szkoły średniej.
– Mówił tak o pani z angielskiego, polskiego i chemii. Pasja w tym zawodzie nie ginie, sam mogę wymienić jeszcze mnóstwo dobrych nauczycieli, aczkolwiek obecna sytuacja powoduje, że nawet ci najlepsi mogą czuć się kiepsko, dlatego też brałem udział w protestach, solidaryzując się z nauczycielami, bo pasję bardzo szybko można zabić. Wcale nie chodzi o pieniądze, tylko o to, że obraża się nauczycieli. To jest najgorsze.
Wszystkie komentarze
Czyli w zasadzie nie odnosisz się do meritum bo Mościcki nie jest rusofilem ... argumentacja na poziomie ruskiego trolla
Chodziłeś o 10 lat za wcześnie. Przełom lat 70 i 80 przebiegał w szkole podstawowej w całkiem innej atmosferze: język rosyjski był językiem "okupanta", za pisanie listów dostawało się dodatkowe punkty podczas ocen semestralnych więc - zwłaszcza po stanie wojennym - wszyscy traktowali to jako zdradę narodu. Dzieciaki na korytarzu tłukły się zawsze (i nadal tłuką) więc proponuję odświeżyć pamięć.
Ja chodziłam do szkoły w latach 80. i szczególnie po stanie wojennym nauka rosyjskiego była odbierana jako niechciany przymus do tego, czego nienawidziliśmy. Bo w szczenięcych latach nie doceniało się pięknego języka wielkich rosyjskich pisarzy, tylko nienawidziło się język wrogich sowietów.