Drzewo genealogiczne potomków Marka Ungeheuera jeszcze ma luki, wciąż brakuje informacji o niektórych członkach rodu, ale już wygląda imponująco. Szukanie przodków stało się wielką pasją Zbigniewa i Romana Ungeheuerów z Krosna. Zarazili nią swoich bliskich. Żona Romana wyszukuje informacji w internecie, archiwach na całym świecie, koresponduje z odnalezionymi potomkami Marka Ungeheuera. Zebrane przez nią dokumenty, kopie, skany i zdjęcia wypełniają gruby segregator. Syn Zbigniewa, Paweł, również fascynuje się historią rodu.
Szczycą się tym, że Ungeheuerowie mają herb od XII w., a ich przodek wywodził się ze szlachty. Wskazywałby na to przydomek Ritter (z niemieckiego - rycerz) przed nazwiskiem.
- Mark Ritter von Ungeheuer przybył na tereny Galicji i Lodomerii w ramach tzw. kolonizacji józefińskiej. Po I rozbiorze Polski cesarz austriacki Józef II podpisał dekret o zasiedlaniu tych terenów osadników, którzy mieli podnosić stan gospodarki. Mark Ungeheuer przybył z Austrii w 1790 r. Ożenił się w Łańcucie z Józefą Chodzińską. Mieli ośmioro dzieci. Mark Ungeheuer zakładał młyny, jego dzieci i wnuki rozwijały ten biznes. W rodzinie było 500 młynów rozrzuconych po całym województwie. Wnuk Marka, Adam, był naszym prapradziadkiem - opowiada Roman Ungeheuer.
Jego brat dodaje: - Adam miał 13 dzieci. Jednym z nich był Franciszek, który został odznaczony orderem Virtuti Militari. Franciszek urodził się w 1887 r. Był geodetą, skończył Politechnikę Lwowską. Skończył również szkołę oficerską w Tyrolu. Gdy wybuchła I wojna światowa, został powołany do 8. Pułku Artylerii Górskiej. Z pułkiem walczył najpierw na froncie rosyjskim, potem na włoskim. W 1919 r. zgłosił się do Armii Hallera. Został najpierw dowódcą oddziału, a potem dowódcą baterii artylerii. Z baterią wrócił do Polski i jesienią 1919 r. został wysłany z nią na front nad Zbrucz. Virtuti Militari dostał za działania pod Gajęczynem 26 maja 1920 r. Jako dowódca baterii odparł ataki kawalerii i piechoty. - Bateria była tak ustawiona, że pociski padały blisko. Nieprzyjaciel ponosił ogromne straty - opowiada Zbigniew Ungeheuer.
Franciszek Ungeheuer nie dotarł na Bitwę Warszawską. Leczył rany. Po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej powrócił do pracy w Izbie Skarbowej we Lwowie. Zmarł w 1953 r., został pochowany na cmentarzu w Rzeszowie. - Nie chwalił się, że był kawalerem Virtuti Militari. Po II wojnie światowej lepiej było się nie przyznawać do udziału w wojnie z bolszewikami - mówi Zbigniew Ungeheuer.
Z wojskiem był związany kuzyn Franciszka - Eugeniusz. - O jego ojcu, Janie, wiadomo, że był na liście więźniów w Starobielsku. Eugeniusz był zawodowym wojskowym. Skończył Szkołę Podchorążych Piechoty, a potem Oficerską Szkołę Kawalerii w Grudziądzu. Został przydzielony do 8. Pułku Ułanów księcia Józefa Poniatowskiego. Dosłużył się w nim stopnia rotmistrza, dowodził szwadronem - informuje Roman Ungeheuer. - O 8. Pułku Ułanów śpiewano: "Ósmy zdobi nam salony, same grafy i barony. Krzywa buzia, krzywa nózia, to ułani Księcia Józia" - dodaje Zbigniew. Na jednym ze zdjęć widać Eugeniusza stojącego obok Edwarda Rydza-Śmigłego.
W czasie kampanii wrześniowej przeszedł z 8. pułkiem szlak bojowy od Krakowa na Lubelszczyznę. Tam trafił do niemieckiej niewoli, w obozie spędził całą wojnę. Po wyzwoleniu wrócił do Polski. Mieszkał w Krakowie, tam zmarł w 1966 r.
Z Rzeszowem był natomiast związany Leopold Ungeheuer. Urodził się w Rzeszowie, w rodzinie przedsiębiorcy budowlanego. W czasie wojny polsko-bolszewickiej w1920 r. jako ochotnik zgłosił się do wojska razem z 17 kolegami z klasy. Miał wtedy 17 lat. W czasie walk z bolszewikami trafił do niewoli, wrócił z niej dopiero w czerwcu 1921 r.
Jako 11-latek wstąpił do harcerstwa i był z nim związany przez całe życie. W czasie nauki w Rzeszowie kierował męską drużyną przy I Gimnazjum. Studiował na Politechnice Lwowskiej, tam również prowadził drużynę, kierował wydziałem kształcenia starszyzny w Komendy Lwowskiej Chorągwi. Był instruktorem Argonautów - grupy instruktorów harcerskich, pisał książki o kształceniu starszyzny drużyn harcerskich. Udział w kampanii wrześniowej zakończył 17 września. W czasie okupacji sowieckiej działał w konspiracji.
Aresztowano go w lipcu 1940 r. i osadzono w "Brygidkach", lwowskim więzieniu przy ul. Kazimierzowskiej. Był bity i torturowany. Gdy w 1941 r. do Lwowa zbliżali się Niemcy, sowieci likwidowali więzienia. Rozstrzeliwali więźniów.
Córka Leopolda Ungeheuera, Krystyna Metelska, opowiadała po latach: "Do celi, w której był mój ojciec, wtłoczono dużą liczbę więźniów, którzy ściśnięci leżeli pokotem na ziemi. Co jakiś czas wkraczał enkawudzista z listą - wiedziano, co to oznacza! Kilku więźniów wywołano po nazwisku i zabrano ich na rozstrzelanie. Powtórzyło się to kilka razy, kilkakrotnie też wywoływano mojego ojca - ale bezskutecznie, to można uważać za cud! Enkawudzista, Rosjanin bądź Ukrainiec, nie był w stanie przeczytać ani wymówić trudno brzmiącego nazwiska Ungeheuer. Przekręcał je nie do poznania! Gdy mój ojciec chciał się jednak podnieść, jego kolega leżący obok trącał go: Poldek, siedź cicho - to przecież nie twoje nazwisko! Jestem pewna, że gdyby ojciec usłyszał nazwisko prawidłowo odczytane, zgłosiłby się - był człowiekiem honoru. W tym jednak przypadku usłuchał kolegi i tak został ocalony... Bóg uratował mojego ojca od śmierci w więzieniu. Rosjanie nie mieli już czasu sprawdzać, czy więzień z trudnym nazwiskiem znajduje się w tej czy innej celi - musieli uciekać. Więźniowie po jakimś czasie zorientowali się w sytuacji - przez szpary w deskami zabitych oknach zobaczyli ucieczkę Rosjan. Żeliwnym piecykiem rozbili drzwi celi i niezatrzymywani przez nikogo opuścili więzienie, rozpierzchając się na wszystkie strony. Jednak nie wszystkim to się udało - po paru godzinach jakiś oddział wrócił, aby podpalić Brygidki z więźniami, którzy nie zdołali uciec".
Leopold Ungeheuer przeżył na wolności zaledwie pół roku. Zmarł z powodu gruźlicy nerek odbitych w czasie przesłuchań. "Po latach, już w dobie komputerów, jasny promień oświetlił pamięć mojego ojca Leopolda - tego nieuleczalnego romantyka, instruktora i wychowawcy, owładniętego ideą kształtowania charakterów młodych harcerzy. Okazało się, że książka pt. »Próby wodzów«, którą napisał w 1935 r., była przez lata kilkakrotnie wznawiana i służy młodzieży harcerskiej do dziś" - napisała Krystyna Metelska. Imię Leopolda Ungeheuera nosi jeden z krakowskich hufców ZHP.
Dramatyczne losy były również udziałem Juliana Ungeheuera. Był nauczycielem, pracował w Kołomyi, a potem w Niemrowie. W czasie kampanii wrześniowej walczył w 5. Pułku Piechoty Górskiej jako porucznik rezerwy. Do 1943 r. działał w AK. Aresztowany przez Niemców, trafił do obozu w Gross-Rosen. W lutym 1945 r. ewakuowano go razem z innymi więźniami do KL Flossenburg i Dachau. Został zastrzelony przez Niemców 29 kwietnia 1945 r., gdy pędzono więźniów w głąb Rzeszy. Julian nie miał siły iść.
- Wielu członków rodziny Ungeheuerów w czasie II wojny światowej dostawało propozycje i naciski, żeby podpisali volkslistę. Nikt się nie ugiął, wszyscy czuli się Polakami, patriotami - podkreślają Roman i Zbigniew Ungeheuerowie.
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Bez nieznanych bohaterów nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Przez kilka miesięcy trwał konkurs na wspomnienia o takich ludziach. Napłynęło na niego ponad 500 opowieści. Trzy najlepsze teksty zostaną opublikowane 5 listopada w "Ale Historia". Wybrane można przeczytać na wyborcza.pl/akademiaopowiesci.
Wszystkie komentarze