Miała twardy i niezłomny charakter, który pozwolił jej przetrwać komunę i śmierć ukochanego syna. W III RP poświęciła się swoim trzem wielkim miłościom - "Solidarności", rodzinnemu Jedlińskowi i wnukom. Nie zabiegała o honory i odznaczenia

Maria Bartula urodziła się 8 listopada 1928 r. w Jedlińsku jako Maria Musiałkówna. Mała Marysia przyjaźniła się z Tamarą, córką nieortodoksyjnych Żydów, zwaną „Muchą”. Razem chodziły do szkoły, gdzie lekcje rozpoczynały się modlitwą, w której nie uczestniczyły dzieci żydowskie. Ale gdy po modlitwie następowało wezwanie „Orle Polski, Tobie Cześć!”, wówczas to wezwanie było wypowiadane przez wszystkie dzieci, zarówno katolickie, jak i żydowskie.

Kiedy Marysia stała się Marią

Gdy wybuchła II wojna światowa, Marysia miała niespełna 11 lat. Z września 1939 r. zapamiętała szczególnie jedno wydarzenie – gdy uczniowie miejscowej szkoły zostali wyrzuceni z lekcji, a samą szkołę zamknięto. Od tej pory dzieci uczyły się m.in. w stodole. Później Marysia zaczęła kształcić się na tajnych kompletach, gdzie nauka języka polskiego czy historii groziła śmiercią. W 1943 r. Niemcy wysiedlili Żydów. Maria widziała, jak jej przyjaciółka Tamara „Mucha” szła na śmierć, trzymając za rękę swojego ojca.

Gdy w 1945 r. Armia Czerwona wkroczyła do Jedlińska, jej żołnierze wypytywali o partyzantów Armii Krajowej. Maria tak to wspominała: „… na nasze pytania skierowane do dowódcy czołgu o stosunek do żołnierzy Armii Krajowej, usłyszeliśmy: żołnierz sowiecki ma broń na AK-owców”. Maria mówiła, że w 1945 r. do głosu i władzy doszli ludzie z marginesu, którzy w czasie okupacji kradli i donosili na rodaków. Sama wraz z kolegami dołączyła do partyzantki antykomunistycznej. Była żołnierzem oddziału Wacława Biernackiego „Zawoja”, podległego Stefanowi Bembińskiemu „Harnasiowi”, który w tym czasie siedział w celi śmierci. Jej kolegą był Marian Skoczek, zamordowany przez reżim komunistyczny (1947).

Oficjalnie młodzi ludzie, żołnierze AK, NSZ, WiN i innych ugrupowań, mogli się ujawnić, czyli wyjść z partyzantki, złożyć broń i wieść normalne życie w realiach komunistycznej Polski. W rzeczywistości miejsca ujawnienia były obstawiane przez ubeków, a żołnierze podziemia byli aresztowani, torturowani i skazywani na śmierć. Maria ukrywała się m.in. w zniszczonych grobach na cmentarzu. Jednakże była „szczęściarą” – miała mądrą matkę, która wysłała pismo do kancelarii Bolesława Bieruta. W liście przedstawiła realia ujawniania się. Dzięki temu pismu Maria uzyskała „żelazny list” od Bieruta, zezwalający jej na bezpieczne ujawnienie się.

W 1947 r. wraz z kolegami stworzyła grupę opozycyjną, na ślad której trafił Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Jej kolegom groziły wysokie, podwójne wyroki. Maria – po ujawnieniu – brała na siebie całą winę. „Miałam więcej szczęścia, niż rozumu” – mówiła.

Kiedyś spędzała czas na nauce w rodzinnym domu. Nagle poczuła dziwny przymus: „Wstań, wyjdź stąd”. Być może – przez długi czas zaszczuta – wykształciła w sobie instynkt podobny do zwierzęcego. Posłuchała wewnętrznego głosu. Wyszła z domu. Na ulicy zobaczyła dwóch mężczyzn w długich płaszczach, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach. Ona naprzeciwko nich. Poczuła, że miękną jej nogi. „Jezu Chryste, idą po mnie”. I nagle po prawej stronie zobaczyła gwałtowny ruch. Dwaj funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa (bo faktycznie nimi byli) szybko odwrócili się i pobiegli w drugą stronę. Zostawili ją w spokoju. Poszła dalej. Spokojnie. Na nogach z waty. Dopiero po wielu miesiącach dowiedziała się, co się stało. Jeden z funkcjonariuszy powiedział jej, że faktycznie wtedy po nią przyszli. I już by z tego nie wyszła cało. A od sąsiadki dowiedziała się, jak to wyglądało. Ta sąsiadka prowadziła melinę. Zazwyczaj „chłopaki” przychodzili do niej na wódkę po południu. Tego dnia wyszła rano na ganek, ubrana „na roboczo”. Zobaczyła potencjalnych dwóch klientów. Przerażona uciekła, bo „chłopaki idą na wódkę, a jo nieubrana!!!”. Schowała się w domu, aby się przebrać. „Chłopaki”, czyli ubecy, myśleli, że ucieka przed nimi sama Maria. W ten sposób melina uratowała jej życie.

Kiedyś miała ochotę to wszystko skończyć. Jechała rowerem do Radomia, miała przy sobie broń. Zobaczyła obławę. Pomyślała, że może wreszcie nadszedł czas, że wystarczy wyciągnąć broń i zacząć strzelać, a wtedy załatwią ją na miejscu. I wreszcie będzie mieć spokój. Już szykowała się do akcji, gdy nagle uwagę funkcjonariuszy przykuł jakiś inny przechodzień. Uszła cało.

Trudne lata i promyk nadziei

Czasami zamykano ją profilaktycznie na dwa tygodnie. Na śniadanie dostawała kawę lurę z muchami. Nie wolno jej było wychodzić do toalety. Mocz oddawała do pantofla. Potem, próbując się pozbyć zawartości buta, wylewała ją za okno. Mocz lał się po ścianach celi, w której siedziała. W 1948 r. została zatrudniona jako nauczyciel w Woli Taczowskiej. Ze względu na swoją przeszłość i stosunek do władzy ludowej musiała opuścić tę posadę, ale znalazła nową, w Złotej Pińczowskiej.

Potem pracowała w Lasach Państwowych. Leśniczy otoczyli ją opieką. Jednak i tam dosięgła ją władza ludowa – dostała ultimatum: albo zapisze się do partii (PZPR), albo straci pracę. Nigdy nie zgodziła się wstąpić do partii, więc pracę straciła. Pewnego dnia poznała Olka – chłopaka z gór, z Podkarpacia. Pracował w gazownictwie, wywarł na niej duże wrażenie, gdyż był uczciwy i pracowity (oraz przystojny). Gdzieś w okolicach Białobrzegów, podczas instalowania sieci gazociągowej, doszło do wypadku, w wyniku którego Olek trafił do szpitala.

Nie miał tu żadnej rodziny, więc Maria poszła kilkanaście kilometrów, aby się nim zaopiekować. Bardzo mu tym zaimponowała. Zostali więc razem, jako małżeństwo, przez ponad 50 lat. W 1952 r. urodziła syna i zaczęła naukę w Liceum Korespondencyjnym w Radomiu, a następnie studia na Uniwersytecie Łódzkim (Wydział Polonistyczny). Uczelnię ukończyła w 1970 r. W 1971 r. zaczęła pracować jako nauczycielka języka polskiego w Zasadniczej Szkole Zawodowej nr 1 w Radomiu, a następnie w Zespole Szkół Zawodowych im. mjra Henryka Dobrzańskiego „Hubala”. W 1980 r. tworzyła radomską „Solidarność”.

Po wprowadzeniu stanu wojennego była redaktorem podziemnego pisma nauczycielskiego „Rzecz Sumienia”, a od 1986 współredagowała „Wolnego Robotnika”. Pod jej wpływem uczniowie i wychowankowie nie uczestniczyli w pochodach pierwszomajowych. W tym czasie funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa wielokrotnie zabierali ją z lekcji do domu, gdzie przeprowadzali rewizję, wywracając dom do góry nogami. Tu pomocą służył Olek, który potrafił schować „bibułę” tak, że esbekom nigdy nie udało się nic znaleźć. Pewnego dnia na lekcję w „Hubalu” weszli pracownicy Służby Bezpieczeństwa, a Maria miała przy sobie zakazane ulotki. Funkcjonariusze chcieli z nią porozmawiać. Zapytała, czy może dokończyć lekcję. Zgodzili się. Wtedy Maria – w obecności uczniów – zaczęła ukrywać ulotki w rajstopach. Gdy wyszła na przerwę, esbecy już na nią czekali.

Poprosiła o możliwość skorzystania z ubikacji – chcieli za nią wejść do toalety, ale uczniowie otoczyli ją jak ochroniarze i zablokowali wejście. W spokoju pozbyła się „bibuły”. Za swoją działalność i poglądy została zwolniona z pracy. Komunistyczna bezpieka nigdy nie dała jej spokoju – do 8 sierpnia 1988 r. Maria była rozpracowywana przez Wydział III Wojewódzkiego Urzędu Służby Wewnętrznej w Radomiu. W latach 90. była współtwórcą Komitetu Obywatelskiego Ziemi Radomskiej i założycielem KO Ziemi Jedlińskiej. Została wyróżniona Medalem Wojska Polskiego (nadanym w 1948 w Londynie, wręczonym w 1990), odznaką Weterana Walk o Niepodległość (1995), Medalem Komisji Edukacji Narodowej (2000), odznaką Zasłużonego Działacza Kultury (2001). Miała twardy i niezłomny charakter, który pozwolił jej przetrwać komunę i śmierć ukochanego syna. W III RP poświęciła się swoim trzem wielkim miłościom – „Solidarności”, rodzinnemu Jedlińskowi i wnukom. Nie zabiegała o honory i odznaczenia. Nie chciała startować w pierwszych wolnych wyborach do Senatu – wolała pomagać w kampanii wyborczej swoim kolegom. Dopóki była sprawna, jeździła na dyżury do „Solidarności”. Zmarła 5 sierpnia 2015 r.

Komentarze