Praca łączniczki wymagała zwinności, szybkości, sprytu i znajomości miasta od jego podwórkowo-piwnicznej strony. Niełatwą drogę, którą wybrała, wskazało jej harcerstwo.

Co dostaję od swojego kraju? Czy daje mi on powód do dumy? Pytania te zadawali sobie dawniej Polacy, zadawali je jednak od drugiej strony, pytając przede wszystkim o swoją rolę w tworzeniu polskiej rzeczywistości. Pytali siebie i żyli według odpowiedzi na pytania: co ja daję swojemu krajowi, co robię dla niego i jego mieszkańców, by byli z niego dumni? Tak wychowywano całe pokolenia. Jedną z dorastających w tym duchu dziewcząt była pani Irena Leszczyńska. Żołnierka Warszawskiego Okręgu AK II, w czasie powstania warszawskiego łączniczka-telefonistka. Jej postawa w czasie okupacji stanowi dowód mądrego wychowania i głębokiego zakorzenienia w niej pewnych wartości. Lata okupacji odcisnęły na pani Irenie swoje piętno, ale znacznie wcześniej dokonali tego (w pozytywnym znaczeniu) jej rodzice i harcerstwo. Państwo Niżyńscy uczyli, że patriotyzm zaczyna się już na płaszczyźnie relacji międzyludzkich. Tworzą go dobro, życzliwość i szacunek wobec każdego człowieka.

***

Mając dziewięć lat, mała Irenka wstąpiła do gromady zuchowej, a w wieku 11 lat stała się pełnoprawną harcerką. Harcerstwo kształtowało osobowość Irenki, z niego wyrosła dojrzała Irena. Dlatego wszelkie jej późniejsze poczynania nie były postrzegane przez nią jako niezwykłe, wyrastające ponad codzienną powinność. Niełatwą drogę, którą wybrała, wskazało jej harcerstwo. Nie było w tym żadnego przymusu.

Pod koniec sierpnia 1939 r. 13-letnia Irenka wróciła z wakacji. Codzienność przerwała informacja o powszechnej mobilizacji. Niemcy złamały pakt o nieagresji. Tatuś Irenki wrześniowe oblężenie stolicy spędził, włączając się w obronę kraju. Pani Niżyńska i jej córki walczyły o przetrwanie w rodzinnym domu na Żoliborzu. Nieludzka rzeczywistość, z którą wówczas się zetknęły, zapisała się w ich pamięci brutalnie wyraźnie. Żadne oczy, żadne serce, żaden człowiek nie powinien tego doświadczyć.

Tymczasem naloty i bombardowania nie ustawały. Paniczny strach szerzył się z każdym dniem. A więc to tak wygląda wojna

Nie przerwała ona jednak działalności drużyny harcerskiej, do której należała Irenka. "Knieje" musiały natomiast przybrać charakter konspiracyjny. Żeńskie drużyny harcerskie opiekowały się dziećmi, ludźmi starszymi i samotnymi. Każdej z dziewcząt przydzielono podopiecznego. Irence trafił się czteroletni chłopiec, nieco opóźniony w rozwoju i pełen lęku. Mówiła na niego Tadziulek. Dziewczyna miała go pod swoją opieką przez całą okupację.

Równolegle z działalnością harcerską dziewczęta współpracowały z Wojskową Służbą Kobiet AK, która organizowała dla nich specjalne szkolenia. Miały one na celu przygotowanie ich do wojskowej służby sanitarnej i łączności w planowanym powstaniu. 1 sierpnia 1944 r. o godz. 17 wybuchło powstanie. Ostatni tydzień lipca pani Irena zapamiętała jako czas narodzin nowego niepokoju i nerwowości połączonych z ekscytacją i nadzieją. Pluton łączności nr 201, do którego została przydzielona, zebrał się na koncentrację. Wówczas jej przełożony - porucznik "Gama" - powierzył jej meldunek, który miała dostarczyć do dowództwa regionu. Niestety w drodze trafiła na patrol niemieckich żołnierzy, lecz dzięki pomocy koleżanki udało jej się umknąć Niemcom. Pobiegła na plebanię, gdzie dowiedziała się o aktualnej sytuacji powstańczej i wymarszu dowództwa do Puszczy Kampinoskiej. Meldunek stracił zatem swoją ważność. Aby "coś robić", pani Irena zgłosiła się do punktu kontaktowego, w którym pomagała powielać "Biuletyn Informacyjny”. Gdy 4 sierpnia oddziały AK wróciły z Kampinosu, dziewczyna znowu trafiła do swojego plutonu przy zgrupowaniu "Żaglowiec". Tam obsługiwała centralę telefoniczną i roznosiła meldunki. Miała pseudonim "Kubuś". Praca łączniczki wymagała zwinności, szybkości, sprytu i znajomości miasta od jego podwórkowo-piwnicznej strony. Każde zadanie wiązało się z koniecznością bezpośredniego narażenia się na serie pocisków z tzw. krów lub szaf.

***

Najgorszym okresem powstania były w odczuciu pani Ireny jego ostatnie dni. Wtedy uzbrojono ją w piątkę Walthera. Broń jednak nie dawała poczucia bezpieczeństwa, budziła niepokój, stykając się co krok z ciałem.

3 października dowódca Ireny wziął ją ze sobą na odprawę. W jej trakcie dowiedziała się o podpisaniu aktu kapitulacji Warszawy i konieczności przekazania tej informacji do plutonu. Kierując się ku swoim, nie mogła pogodzić się z myślą, że już za chwilę będzie musiała odebrać ostatnią nadzieję tym wszystkim chłopcom. Widok zmęczonych twarzy i odmalowane na nich rozpacz i złość na wieść o kapitulacji były dla Ireny jak cios w serce. Poza tym dręczył ją ciągły niepokój o przebywającego na Żoliborzu ojca oraz o narzeczonego - Wojtka Czernego "Zawiszę". Ostatni raz widzieli się w przeddzień wybuchu powstania.

Nie żegnali się jak przed długą rozłąką, w końcu za kilka dni miało być po wszystkim. Pierwszą informację o ukochanym otrzymała dopiero w październiku. Wojtek nie żył.

Zginął w płonącym budynku na Nowym Świecie. Żadna powstańcza tragedia nie mogła równać się z tą. Śmierć narzeczonego była najboleśniejszą raną pozostałą jej po powstaniu. Ale wciąż tliła się w niej naiwna nadzieja, że może w tych gruzach to nie on, może to przywidzenie, przecież ci chłopcy wyglądali prawie tak samo... Rok 1946 pozbawił ją jednak złudzeń. Znaleziono wtedy bowiem portfel Wojtka z jej zdjęciem w środku, medalik i napisany do Ireny list - ostatnie pamiątki po ukochanym.

Kapitulacja Warszawy oznaczała dla Ireny wyjście do niewoli wraz z wojskiem. Nie buntowała się przeciwko temu wyrokowi, jednak "Gama" nie dopuścił, by potraktowano ją jak resztę żołnierzy. Kazał jej schronić się w piwnicy z siostrą i mamą i poodpruwać biało-czerwone dowody przynależności do AK. Wraz z ludnością cywilną wypędzono je do obozu przejściowego w Pruszkowie, jednak po drodze zostały wyciągnięte z niestrzeżonego odcinka kolumny przez miejscowe kobiety. Stamtąd udały się do Żyrardowa, by potem przedrzeć się do Krakowa - ich rodzinnej "skrzynki kontaktowej”. Niestety i tam nie cieszyły się długo spokojem. Niemcy zorganizowali obławę mającą na celu wyłonienie spośród mieszkańców Krakowa warszawiaków i zgromadzenie ich w obozie na Prądniku.

***

Irenę z mamą przetransportowano z Krakowa do bombardowanego Drezna. Niczym były te bombardowania w porównaniu z warszawskimi. Prawdziwym piekłem okazały się naloty dywanowe lotnictwa angielskiego i amerykańskiego połączone z nieustającym bombardowaniem. Irena była ich świadkiem w czasie pobytu w obozie pracy, w którym niedługo potem wybuchł pożar. Dzięki temu mogła z niego uciec i przebić się do Polski, do Krakowa.

Tymczasem pan Niżyński wrócił z oflagu i został skierowany do Wrocławia, by wraz z grupą pionierów i prezydentem Drobnerem tworzyć tamtejszą administrację. Wrocław był wówczas w gruzach, nie tylko w przenośni, ale i dosłownie. Niezniszczone stały pojedyncze dzielnice, pozostała część miasta zrównana została z ziemią.

Ojciec zapowiedział, że idą "nowe czasy”, prosił, by się nie narażały, by nie musiały przechodzić z jednej konspiracji w drugą, by w końcu zadbały o siebie.

We Wrocławiu dorosła Irena ukończyła liceum spółdzielcze, zdała maturę, a potem podjęła pracę w księgowości. Wrocławia już nie opuściła.Opowiadała tu swoją historię, ale tylko tym, którzy chcieli jej słuchać. Nie chciała się z nią nikomu narzucać, nie chciała wymuszonego hołubienia, wolała zostać zapamiętana jako zwykła osoba wypełniająca zadania stawiane przez codzienność. Cicho pragnęła jednak, byśmy pamiętali. Nie o niej samej, lecz o całej Warszawie, nieustępliwej w zmaganiach w budowaniu codzienności. Bo najlepsze, co możemy dla takich ludzi zrobić, to uczyć się od nich. Myślę, że nic nie jest w stanie ucieszyć tych, którzy pozostali, bardziej niż świadomość, że ich historia stała się nauczycielką. Musimy zatem zmienić naszą perspektywę i zacząć wymagać od siebie. Zmiana nastąpi, gdy spojrzymy na Polskę przez pryzmat tego, co możemy zrobić dla niej i jej mieszkańców, by byli z niej dumni.

ZAKOŃCZYLIŚMY PRZYJMOWANIE WSPOMNIEŃ

30 września napłynęły do nas ostatnie teksty wspomnień nadesłanych na konkurs czytelników „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”. Przysłaliście pół tysiąca tekstów, spośród których opublikowaliśmy dotychczas kilkadziesiąt – w tygodniku „Ale Historia” oraz na stronie internetowej akcji. Dziś rozpoczyna pracę jury, które wyłoni zwycięzców. Konkurs rozstrzygniemy 5 listopada.

Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne: 1. miejsce – 5556 zł brutto, 2. miejsce – 3333 zł, 3. miejsce – 2000 zł brutto.

Komentarze