Kolejna odsłona Akademii Opowieści: "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości"
Cezary Łazarewicz radzi jak pisać [PORADNIK]
"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]
Teodor Dziabas był jedynym ze specjalistów, których ściągnął do Szczecina z Poznania inż. Piotr Zaremba. W 1945 r. „Szczecin jest polski!”, ale prezydentowi brakuje fachowców, którzy pomogliby przejąć miejską infrastrukturę, zabezpieczyć ją i naprawić. Niemcy nie chcą dzielić się wiedzą. A Rosjanie wywożą wszystko: od śrub, po fortepiany.
Dziabas, rocznik 1918, uczył się w technikum budowlanym i praktyczną wiedzę zdobywał przed wojną w wydziale kanalizacji Zarządu Miejskiego Poznania, gdzie przy budowie oczyszczalni poznał Zarembę.
Do Szczecina przyjechał w lipcu 1945 r.
Woda w powojennym Szczecinie jest potrzebna do życia i do gaszenia licznych pożarów. Pierwszym ujęciem jest stacja Pomorzany, którą pod nadzorem wojsk radzieckich udaje się uruchomić w maju 1945 r. Jednak rurociąg w wielu miejscach jest poważnie uszkodzony, co uniemożliwia przesyłanie dostatecznej ilości wody do centrum miasta (80 proc. wody wycieka z nieszczelnej sieci w gruzy).
Pracujący w wodociągach chodzą po Szczecinie i zakręcają krany w opuszczonych mieszkaniach, zaślepiają dziury w rurach.
Sytuację poprawiłoby korzystanie z ujęcia wody w Pilchowie, ale zajęła je Armia Czerwona. W ostatnim dniu czerwca radziecki komendant miasta zgadza się na uruchomienie dopływu wody w okolice dzisiejszego pl. Armii Krajowej, bo w pobliskich willach są kwatery radzieckich oficerów.
Przejęcie sieci wodociągowej i kanalizacji od Niemców następuje 6 lipca, dzień po przejęciu Szczecina przez polskie władze. Rok później Rosjanie przekażą Polakom zakład wodny w Pilchowie.
Prezydent Szczecina powołuje najpierw dwie instytucje: Wodociągi Miejskie oraz Kanalizację Miejską. Dyrektorem tej drugiej mianuje Teodora Dziabasa.
Na ulicach widać coraz więcej domów z biało-czerwoną flagą. To znak, że mieszkają tam Polacy. Ale wciąż są mniejszością. Na początku lipca 1945 w Szczecinie żyje blisko 84 tys. Niemców (czekają, co dalej będzie, chcieliby, żeby Szczecin miał status wolnego miasta, jak Gdańsk przed wojną) oraz 1600 Polaków.
Ale to Polacy rządzą. Zrzucają np. na ziemię konny pomnik cesarza Wilhelma I na głównej alei miasta.
Od pierwszych dni w Szczecinie Teodor Dziabas pisze listy do Poznania, gdzie została ukochana żona Zosia. 30 lipca 1945 r. informuje żonę, że objął stanowisko:
„Cały personel jest niemiecki, począwszy od byłego kierownika. Zupełnie tak samo jak oni obejmowali urzędy u nas w Poznaniu w 1939 r. Zapoznałem się już z pracownikami oraz z kierownictwem, które zostawiłem na swoim miejscu i które dalej pracuje. Zwiedziłem warsztaty i jedną z czterech oczyszczalni.
Nigdzie nic się nie robi. Wszystko poniszczone, a jeszcze bobrują tam gdzie mogą przyjaciele”.
„Bobrują”, czyli szabrują. „Przyjaciele”, czyli Sowieci. Polacy się do tego dokładają. „Wielką bolączką Szczecina są szabrujący, którzy zamiast się osiedlić przyjeżdżają tu na jeden lub kilka dni, wywożą zabierają, co mogą i wyjeżdżają” – ubolewa Teodor.
Miesiąc po przejęciu przez polskie władze miasta, 5 sierpnia, pisze do żony o licznych aresztowaniach w zarządzie miejskim i urzędzie. „Był wielki bałagan w wydawaniu sklepów, warsztatów pracy i w mieszkalnictwie, była po prostu zorganizowana klika, która za łapówki wydawała nominacje. Wszystko wyszło na światło dzienne. [Prezydent] Zaremba rządzi tak jak może, ma bardzo wiele wrogów, najczęściej wśród Warszawiaków”.
Dziabas przyjechał do Szczecina w szczycie kryzysu aprowizacyjnego. Magazyny żywnościowe są puste.
Polski urzędnik i tak ma nie najgorzej. Przysługuje mu zupa w stołówce, gdzie można zakombinować i dostać dwa talerze grochówki.
„Bieda u Niemców okropna. Ludzie chodzą żółci i chudzi. Najgorsze jest to, że wymagamy od nich jeszcze pracy, nie dając im w zamian dosłownie nic. Każdy na własną rękę musi się starać o żywność” – pisze.
On sam wybiera się z kolegami do dzielnicy willowej na jabłka, które będzie można sobie ugotować.
– Na początku nie był w euforycznym nastroju – mówi córka Teodora Dziabasa, Małgorzata Zielińska.
Czyta jego list z 29 lipca 1945 r.: „W wypadku, gdybym nie miał możliwości tego tematu poruszyć w Poznaniu, to powiedz Mieci, żeby siedziała, tam gdzie siedzi i się nie wybierała tutaj, bo zginie. Tak samo też powiedz woźnicy Błaszczykowi, że tam ma lepsze warunki, a tutaj dla siebie nic ciekawego nie znajdzie”.
CZYTAJ TEŻ: Piekło Dzikiego Zachodu. Tak 70 lat temu rodził się polski Szczecin
Jednak już tydzień później, 3 sierpnia, przyznaje: „Czym dłużej tutaj przebywam, tym bardziej się do miasta przywiązuję. Przedwczoraj byłem w dzielnicy willowej. Jak wyobrażasz sobie raj, w którym ludzie mieszkają, to tak wygląda ta dzielnica. Jest to cudowny, piękny ogród, cały w zieleni, piękne domy, tylko niestety noszą piętno wojny. I nie tylko wojny. Wszędzie jest bałagan, powyrzucane meble. A najważniejsze jest to, że przebywanie w tych mieszkaniach jest niebezpieczne ze względu na naszych »przyjaciół” i nie tylko”.
A już 9 września myśli o ściągnięciu żony z Poznania: „Tutaj jest tak pięknie, gdy słońce świeci, że czuje się piękno życia. Słońce tutaj inaczej świeci, ma inne kolory, dosłownie, ma czysty blask. Powietrze jest czyste, zupełnie inaczej niż w naszym starym Poznaniu. Mnie się tu bardzo podoba, mimo tych ogromnych zniszczeń. Za duże pieniądze nie opuściłbym teraz Szczecina. Malkontenci są, ale oni są wszędzie. Mnie nie zraża zupka na obiad czy brak jarzyn. Chleba na razie mam, dosyć tłuszczu również, starczy mi chyba tak na dwa tygodnie. Z wyjątkiem ciebie Zosieńko, niczego mi nie brak. Tylko mi ciebie brakuje i nie mogę wyobrazić sobie tej chwili, jak będziemy tutaj razem w Szczecinie”.
Młoda mężatka, która mieszka w Poznaniu z teściową i pluskwami za tapetą, szybko decyduje się na przyjazd.
Już w 1946 r. rodzi się im w Szczecinie pierwsza córka Jaga, a trzy lata później druga Małgosia.
Teodor idzie do pracy w Instalu (Przedsiębiorstwo Instalacji Przemysłowych), a dom prowadzi babcia po przedwojennej szkole zakonnej, gdzie uczono dziewczęta gospodarstwa. Po wizycie Chruszczowa, I sekretarza Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego w lipcu 1959 r. powie:
– Zosiu, my się możemy już rozpakować, my tu już zostaniemy.
Widok małych wózków akumulatorowych, które czyszczą studzienki ściekowe, daje szczecinianom poczucie nadchodzącej stabilizacji. Tylko latem 46 r. oczyszczonych zostało 7 km kanałów i 3230 studzienek.
Zaremba pamiętać będzie Teodora Dziabasa jako specjalistę z prawdziwego zdarzenia i młodego człowieka o wielkiej energii i walorach moralnych:
„Jego osoba była bardzo niewygodna dla wielu ustosunkowanych kombinatorów i nieuków. Broniąc go wielokrotnie się narażałem…” – wspominał.
We wrześniu 1947 r. Zaremba łączy dwa samodzielne zakłady w jeden o nazwie Miejskie Zakłady Wodociągów i Kanalizacji w Szczecinie. Dyrekcję powierza Teodorowi Dziabasowi, co „radykalnie, i o dziwo bardzo szybko nie tylko naprawiło stosunki międzyludzkie, ale i postawiło na nogi opłakane finanse wodociągów miejskich…” – odnotował Zaremba. – „Taryfy były wówczas jeszcze bardzo niskie, ale jeszcze trudniej (niż od ludności) należności te egzekwowało się od instytucji i urzędów państwowych przyzwyczajonych do okresu powojennego, gdy prąd, woda, gaz były im dostarczane najczęściej darmowo. Właśnie Dziabas dokonał tego, że zmusił personel w nowo przejętym przez siebie przedsiębiorstwie najpierw do obliczania należności i wystawienia rachunków, a później do jeszcze bardziej ryzykownego kroku: do udania się do wprost do jaskini lwa i zmuszenia go do zapłaty zaległości”.
W 1949 r. na blisko 11 tys. nieruchomości już 9 tys. jest podłączonych do sieci. Dział wodociągów ma siedem stacji pomp, dziewięć przepompowni, cztery zbiorniki wyrównawcze, a sieć wodociągów dzieliła się na siedem rejonów. Z kolei dział kanalizacji składa się z pięciu oczyszczalni, trzech przepompowni, sieci kanalizacyjnej i ustępów publicznych.
Cały czas była obawa sabotażu. Dziabas od początku ma ochronę cywila, który wszędzie mu towarzyszy.
Rodzina rzadko widuje go w domu.
– W niedzielę też pracował. Wodociągi mieściły się w Urzędzie Miejskim, przy Szymanowskiego. Stał w oknie i patrzył, kiedy my z mamą szłyśmy do niego przez Jasne Błonia.
Mówił: „Zaraz wyjdę”. O godz. 12-13 wychodził i szliśmy do cukierni Kamieńskiego, róg Jagiellońskiej i Piastów. Mieli tam ekspres, pachniało kawą. I jedliśmy wspaniały deser: kogel-mogel zaprawiany żelatyną z orzeszkiem włoskim na środku – pamiętają córki Małgorzata Zielińska i Maria Jaga Sygit.
W 1946 r. wprowadzili się do willi przy ul. Malinowej. Ulicy pilnowało Wojsko Polskie, bo naprzeciwko była radiostacja i nadajniki Polskiego Radia.
W ogrodzie rosły małe świerki posadzone przez Niemców, które dziś przerosły dom. Rosną wciąż dwa szparagi pamiętające pionierskie czasy.
– Kiedyś przyjechała córka czy wnuczka przedwojennych właścicieli i pytała o obraz, który wisiał w domu. Przedstawiał jakąś bitwę morską. Mama tłumaczyła jej, że jak tu zamieszkaliśmy, niczego w środku nie było – wspomina córka Małgorzata. – Dom był bez okien, drzwi, zostały jedne przesuwane między pokojami i żarówka w toalecie, która paliła się aż do lat 60.
Później tata wybudował dla córek basenik w ogrodzie.
Czasami w niedzielę jeździli nad morze. – Tata był jednym z pierwszych, który namawiał do odbudowy Międzyzdrojów. Widział w nim atrakcyjny ośrodek rekreacyjny i turystyczny – mówi Małgorzata Zielińska.
– Ojciec kogoś odwoził i na dworcu spotkał czteropokoleniową rodzinę Anulki Soińskiej, która przyjechała z Syberii, żeby odszukać męża, pułkownika Wojska Polskiego, który już był w Szczecinie. Wywiezieni na Sybir w 1941 r. zabrali ze sobą srebrny komplet. Ciocia była stomatologiem i na Syberii znakomicie się nauczyła wyrywać zęby. A zęby mają wszyscy. Wrócili więc z tą srebrną zastawą, nie musieli jej spieniężać – opowiada Małgorzata. – Tato zabrał ich do domu. Po kilku dniach znaleziono pułkownika. Mieszkał na Pogodnie. Potem spotykali się na brydża. Pan pułkownik był bardzo przystojny – pamiętają córki.
Najbliższym przyjacielem Teodora był Kazimierz Rypiński, zastępca dyrektora Zjednoczenia Przedsiębiorstw Komunalnych, który ostatnie 10 lat pracował w Żegludze Szczecińskiej. Nestor szczecińskiego żeglarstwa.
– Józef Owieśniak miał z bratem prywatną firmę budowlaną i z wujkiem Rypińskim pierwszy remont, jaki zrobili w Szczecinie, to był remont wiaduktu na Mickiewicza – mówi Zielińska. – Później remontowali m.in. bibliotekę publiczną i jak odwiedzałam wujka w szpitalu przed śmiercią, nakazywał: „Pamiętaj, jak będą ją remontować, to tam w pewnym miejscu nie ma tralek, bo część uległa zniszczeniu i nie mieliśmy wtedy możliwości ich odtworzenia. Ale kilka tralek zostawiliśmy na strychu, można ich użyć i dorobić”.
Żona jego brata, Maryla Owieśniakowa, prowadziła zakład z kapeluszami przy ul. Bogusława. Obok Dziabasów mieszkał Józef Dura, który był naczelnikiem Straży Pożarnej w Szczecinie.
– Państwo Durowie pochodzili z Kresów i mówili cudownym kresowym zaśpiewem. Ona zawsze miała ślicznie pomalowane na karminowo usta, pachniała rosyjskimi perfumami „Czerwone maki” – pamięta Małgorzata. – U nas parkiet został, u nich szabrownicy z parkietu zrobili ognisko.
Wacław Łobodziński był pierwszym kierownikiem transportu miejskiego w Szczecinie, przyjechali w 1946 r. z Kielc. Uwielbiał opowiadać Dziabasom o partyzantce w Górach Świętokrzyskich.
– To było wspaniałe pokolenie ludzi, o których dziś się nie mówi i nie stawia im pomników – mówią córki.
Teodor Dziabas awansuje coraz wyżej w administracji, w 1950 r. zostaje dyrektorem Wojewódzkiego Zarządu Przedsiębiorstw i Urządzeń Komunalnych (w 1951 r. na Politechnice Gdańskiej kończy studia z tytułem inżyniera instalacji sanitarnych). W 1955 r. jest już kierownikiem Wydziału Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej Prezydium Miejskiej Rady Narodowej.
– Ojciec najpierw należał do PPS-u, potem do PZPR-u. Jak wszyscy dyrektorzy, którzy ówcześnie rządzili – mówi córka.
Ulubieńcem partii jednak nie był. Bo brat Teodora, Stefan po wojnie nie wrócił do kraju z Anglii.
Teodor ze swadą opowiadał dziewczynkom o zwycięstwach polskiej husarii.
– W szkole kazali nam się nauczyć „Roty”. Ojciec leżał w domu chory. Recytowałam i kiedy doszłam do słów „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”, bardzo emocjonalnie powiedziałam tę strofę. Widziałam, że się skrzywił.
Spojrzał na mamę i powiedział: – Wiesz co, nie pomyślałem, że dzieci jeszcze będą się tego uczyły.
Małgorzata Zielińska: – Do mnie wtedy powiedział: „Pamiętaj, nigdy żaden Niemiec nam nie pluł w twarz”. Co może nie jest zgodne z historyczną prawdą, natomiast ja to zapamiętałam na całe życie. Naszej rodziny nikt nigdy nie musiał podnosić z kolan.
– Nauczył nas też ogromnego przywiązania do Szczecina. Nasze dzieci też stąd nie wyjechały – dodają córki Dziabasa.
Pionierskie warunki i to, że nigdy nie oszczędzał się w pracy, doprowadziły do tego, że serce, już osłabione silnym zapaleniem stawów, które przeszedł w dzieciństwie, daje o sobie znać. Teodor Dziabas leży w szpitalu przy Unii Lubelskiej. Lekarze widzą, że trzeba operować, ale w tym czasie to metoda w Polsce nowatorska, a wyjazd do Szwecji jest zbyt ryzykowny.
Teodor Dziabas ma 40 lat, kiedy umiera w Szczecinie, w marcu 1958 r.
Korzystałam z książek „Dzieje wodociągów i kanalizacji od XVI w. do 2015 r.” Pawła Guta, wyd. Zakład Wodociągów i Kanalizacji w Szczecinie 2015 i „Wspomnienia prezydenta Szczecina 1945-1950” Piotra Zaremby, wyd. Poznańskie 1977.
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią. Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu.
Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Regulamin akcji jest dostępny na stronie Wyborcza.pl/akademiaopowiesci. Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem strony: Wyborcza.pl/akademiaopowiesci.
Najciekawsze teksty będą publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np., „Ale Historia”, „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
Wszystkie komentarze