KONKURS AKADEMIA OPOWIEŚCI
Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Zapoznaj się z REGULAMINEM
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]
Moja babcia nie lubiła swego imienia Bolesława. Sądziła, że wybrano je przypadkowo, tuż przed chrztem. Urodziła się w Łodzi, w ostatnim roku XIX wieku. Jej rodzicami byli Romuald i Stefania Szafranowscy. Gdy Bosia miała dwa miesiące, jej mama zmarła, pozostawiając też swoją dziesięcioletnią córkę z pierwszego małżeństwa, Helenę. Ojciec niedługo po owdowieniu poznał Annę - miłość swego życia, i ożenił się ponownie. Anna urodziła córeczkę. Wkrótce jednak śmierć zabrała je obie. Bosia, osierocona po raz drugi, miała trzy latka. Bosia i Hela - przyrodnie siostry - wychowywane przez ojca-ojczyma - kochały się ogromnie. Gdy Bosia skończyła siedem lat, ojciec posłał ją do cenionej pensji dla dziewcząt prowadzonej w Warszawie przez wybitną pedagog i społeczniczkę Jadwigę Sikorską. Bosia zamieszkała w internacie. Hela niebawem wyszła za mąż i przeniosła się do stolicy. Siostry znowu były blisko. Bosia spędzała u niej niedziele i wolne dni. Do Łodzi, do ojca, który już się nie ożenił i pozostał sam, przyjeżdżała na wakacje i święta.
Nauka na pensji odbywała się według dwóch planów: oficjalnego, dla władz rosyjskich, oraz wewnętrznego. Dziewczęta, obok przedmiotów ścisłych, gry na pianinie, śpiewu, języków obcych, tajnie uczyły się polskiego oraz historii i geografii Polski, a na lekcjach robót ręcznych czytano polską literaturę. W soboty chodziło się do teatru. Uczennice w internacie odgrywały potem w sekrecie, po nocach, rozmaite sceny w kostiumach zaimprowizowanych z prześcieradeł i zasłon.
W 1914 r. Bosia ukończyła ostatnią klasę i ojciec zafundował jej wyjazd do krewnych na Ukrainę, do Jekaterynosławia nad Dnieprem, gdzie jego rodzina osiedliła się dla lepszych warunków życia (z licznego rodzeństwa tylko Romuald pozostał na terenach polskich, pod zaborem rosyjskim). Piętnastoletnia Bosia wyruszyła na wielkie wakacje. Wróciła już jako dorosła kobieta. Pierwsza wojna, która wybuchła krótko po jej wyjeździe, odcięła ją na sześć lat od ojca, siostry i rodzinnego domu. Całe życie wspominała ten pobyt, ukochane ciotki, stryjów, stryjenki, potężny Dniepr i bezkresne stepy, które przemierzała konno. Opowiadała, że w czasie wielkiej rewolucji bolszewicy zatrudnili ją jako maszynistkę i tłumaczkę. Gdy stało się to możliwe, w 1920 r. cała rodzina, wśród rzeszy repatriantów, wróciła do Polski. Podróż była uciążliwa, drogą okrężną przez Morze Czarne. Bosia przyjechała do Łodzi, do ojca, który tracił wzrok, i tu wkrótce wyszła za mąż za starszego o sześć lat urzędnika, Józefa Woźniaka.
Trzy lata po ślubie urodziła dziewczynkę, którą nazwała, może na pamiątkę swej macochy, Anna. Szczęście trwało tylko siedem miesięcy. Bosia zachorowała, nie mogła opiekować się ukochaną córeczką. Nie wiemy, co się wydarzyło… Babcia nigdy nie powiedziała. Czy mała Ania zapadła na poważną chorobę, czy doszło do nieszczęśliwego wypadku… W każdym razie dziecko zmarło. Rok później Józefowi i Bolesławie urodził się syn Leszek, którego wychowywali z ogromną troską i miłością. Tymczasem tłumiona żałoba po Ani opadała coraz głębiej, by pozostać już na zawsze na dnie serc rodziców. W 1932 r. zmarł niewidomy zupełnie ojciec Bosi, którym opiekowała się z wielkim oddaniem.
***
Gdy wybuchła druga wojna, Józef pracował jako skarbnik w Zakładzie Wodociągów i Kanalizacji w Łodzi. Zdecydował, że całą gotówkę, która była w kasie, zawiezie do prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego. Przedsięwziął niebezpieczną drogę do stolicy, dotarł do prezydenta, przekazał pieniądze, które już za chwilę całkowicie straciły wartość. W drodze powrotnej zatrzymali go Niemcy. Po kilku tygodniach uwolnił się i dołączył do rodziny, wycieńczony i z zapaleniem płuc.
Pod koniec 1939 r. Niemcy zaczęli wyłapywać uczniów szkół średnich i kierować na przymusowe roboty. Woźniakowie postanowili opuścić Łódź i poszukać bezpieczniejszego miejsca. Ostatecznie zatrzymali się w osadzie Baczki na Mazowszu. Józef z Leszkiem zatrudnili się w biurze fabryki maszyn rolniczych, zarządzanej przez niemieckiego administratora. Leszek poznał tu swoją przyszłą żonę Marię, która schroniła się w Baczkach przed grożącymi jej represjami. Bosia wciąż miała kłopoty ze zdrowiem, nie pracowała, pozostawała w domu i… pisała. Kochała teatr, literaturę, muzykę. Zdobyte na pensji umiejętności, które przydały jej się kiedyś w carskiej Rosji, wykorzystywała w czasie okupacji hitlerowskiej.
Społeczności baczkowskiej zaszczepiła pomysł stworzenia teatru… Dla dzieci i dorosłych, dla urzędników i robotników fabryki, dla ich rodzin. Teatru, który w tych ciężkich latach dałby trochę nadziei, radości, ciepła i poczucia bezpieczeństwa. W miejscowej stolarni powstawały dekoracje. Kobiety szyły kostiumy. Scenografię projektował jeden z pracowników biurowych - Adam Słodowy, późniejszy redaktor popularnego telewizyjnego programu dla majsterkowiczów „Zrób to sam”. Bosia tworzyła teksty „komedyjek”, jak nazywała swoje sztuki: „Kwiat paproci” – obrazek sceniczny w jednej odsłonie, jasełka „W dzień Bożego Narodzenia” i inne. Garnęły się do niej dzieci; dla każdego z nich potrafiła znaleźć jakąś rolę. Na scenie śpiewały i tańczyły. Akompaniowała im na pianinie. Kiedyś kolega zastąpił ją podczas próby. Dzieci zbuntowały się, odmówiły współpracy. Akompaniator grał w swoim tempie, nie dostosowując się do nich. A Bosia potrafiła improwizować, tuszować wpadki; gdy było trzeba, grała wolniej, kiedy indziej przyspieszała lub powtarzała fragment. Była przy tym ogromnie opiekuńcza, pomocna; wiedziała, co dzieci lubią i czego potrzebują.
Pamiątkowy maszynopis jasełek jest cały pomazany czerwoną kredką. Niemiecki cenzor skreślił wszystkie nieprawomyślne fragmenty, np.: „(…) I braciom swym, co drogą idą czarną, podajcie dłoń pomocną i ofiarną (…) I przyjdzie czas, gdy świat oblicze zmieni. To mówię wam w noc świętą Narodzenia”. Babcia naniosła korekty, lecz wiem od niej, że wszystko grano według oryginalnego tekstu.
***
W 1944 r. Woźniakowie wyjechali z Baczek i zamieszkali w Klarysewie pod Warszawą. 1 sierpnia Bosia udała się w jakiejś sprawie do stolicy. Wybuchło powstanie. Została rozdzielona z mężem i synem. Gdy powstanie dogorywało, widać było z Klarysewa łuny i dymy nad Warszawą. Józef z Leszkiem nie mieli żadnych wieści od Bosi. Po upadku powstania znalazła się w Pruszkowie, w obozie przejściowym dla ludności cywilnej, skąd wydostała się dzięki swej odwadze i przedsiębiorczości, przekupując żandarma złotem, które miała ukryte w obcasie. Uniknęła wywózki do Niemiec.
Zaraz po wojnie babcia posłała dwa wiersze do dwutygodnika „Świerszczyk”. O wiewiórce, sławnej gospodyni z dziupli numer sto („z orzeszków łakotki, z orzeszków likier słodki”) i o dzięciole, którego zawodem jest medycyna („zachorował cały las, epidemia proszę was!”). Ukazały się w numerze 8/1945, zilustrowane przez Jana Marcina Szancera. Od redakcji dostała propozycję stałej współpracy. Nie zdecydowała się na nią jednak. Czy nie wierzyła w swe siły, czy nie chciała żyć pod presją zobowiązań? A może odmówiła sobie prawa do realizacji pasji, do sukcesu i zarobku, podświadomie solidaryzując się z losem tych najbliższych, którzy przedwcześnie odeszli? Zdecydowała się pozostać w cieniu. Troszczyła się o rodzinę, o drugich. Pomagała w nauce języków, muzyki, dawała bezpłatne korepetycje. Chciała i umiała słuchać ludzi.
Na poezję znalazła pewien sposób: pisała szarady do dwutygodnika „Szaradzista”. Przez 30 lat nie zdarzyło się, żeby którejś nie wydrukowano. Szarady o muzykach i muzyce, malarzach, pisarzach, poetach, o bohaterach baśni i legend. Huczał w nich Dniepr, szumiały drzewa, śpiewały ptaki… Mity greckie snuły się dalej, niekiedy rozgrywały się wśród mazowieckich pól i łąk. A bohaterowie znanych powieści przeżywali inne wersje swych losów. Szarada to wiersz częściowo zakodowany. Po odgadnięciu zaszyfrowanych słów staje się zrozumiały, lecz gubi rytm i rym. Hasło-rozwiązanie ma więc swą cenę. Babcia wybrała taką właśnie, ukrytą formę twórczości… Jak jej życie, niespektakularne, ale promieniejące wewnętrznym światłem, które umożliwiało innym rozwój i szczęście.
Historia Polski to nie tylko bitwy i przelana krew. To również wielki codzienny wysiłek zwykłych ludzi. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie ma takiego bohatera: babcię, wujka, sąsiada. Uczyli, leczyli, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, bibliotekę na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi i pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości na nie więcej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 30 września 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem formatki dostępnej na stronie internetowej.
Najciekawsze teksty będą publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”; „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl.
Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 wyróżnień.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
za I miejsce – 5556 zł brutto;
za II miejsce – 3333 zł brutto;
za III miejsce – 2000 zł brutto.
Osoby wyróżnione dostaną roczne prenumeraty Wyborcza.pl.
Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Wszystkie komentarze