Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Zapoznaj się z REGULAMINEM
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]
Gertruda umarła. Śmierć była naturalna. Gertrudę umyto, uczesano, ubrano ładnie i włożono do trumny razem z jej ulubionymi przedmiotami. Ładnie w tej trumnie wyglądała Gertruda. W swoją ostatnią podróż wybierała się dosłownie i w przenośni całkiem spory kawałek. Miała przemierzyć jeszcze kilkaset kilometrów dzielące Berlin, w którym zmarła, od Konina. Gertruda była ewangeliczką, luteranką. Przemierzyła tak, leżąc w swej metalowej trumnie, tych kilkaset kilometrów. Gertruda była już całkiem spokojna. Jechała do domu. Jedne z jej ostatnich słów brzmiały: nach Hause. Do domu. Po niemiecku, bo Gertruda miała niemieckie korzenie. Właściwie to można powiedzieć, że była Niemką, choć rodzina od ponad 200 lat mieszkała w Polsce. Dlatego też znała Gertruda i język polski. Płynnie mówiła w obu językach i nie sprawiało jej trudności płynne przejście z jednego na drugi. Można powiedzieć, że wyruszyła do domu, gdzie się urodziła, wyszła za mąż, urodziła dzieci, owdowiała.
Kiedy dotarła do Konina, to jeszcze na tydzień wsadzono ją do lodówki, gdzie miała poleżeć do dnia, w którym ją zakopią. Zatem siedem dni leżała Gertruda w lodówce. Nadszedł dzień ostatni Gertrudy na powierzchni ziemi. Ustawiono jej trumnę na katafalku w kościele ewangelickim. Dokoła ustawiono wieńce i wiązanki kwiatów, a na niklowanym stojaku zamieszczono jej fotografię, aby swymi jasnoniebieskimi oczami zza okularów mogła Gertruda spoglądać na żałobników zebranych w kościele. Gertrudę zakopano w grobie, w którym spoczywali już jej mąż i siostra. Na grobie ustawiono krzyż, obłożono go kwiatami i uczestnicy pogrzebu udali się do restauracji na poczęstunek, na którym wspominali Gertrudę przez kilka godzin. Tylko sama Gertruda została na cmentarzu i już nigdzie się stamtąd nie ruszy. Tak zakończyło się ziemskie istnienie Gertrudy.
***
Zanim się jednak to istnienie zakończyło, Gertruda wypełniła je po brzegi. Ostatnie dni swego życia spędziła w domu spokojnej starości w Berlinie, gdzie jeszcze do 98. urodzin mieszkała we własnym mieszkaniu. Właśnie wtedy, kiedy kończyła te lata, upadła i złamała kość udową. Zoperowano ją, ale nie mogła już Gertruda żyć w swoim małym mieszkanku samodzielnie. Córka znalazła jej miejsce w domu spokojnej starości, gdzie Gertruda wiodła aktywne towarzysko życie. Kiedy żyła, była pogodnie usposobioną osobą, zawsze uśmiechniętą, choć życie nie rozpieszczało Gertrudy. Niesamowity hart ducha i pozytywne nastawienie do świata i życia sprawiały, że zawsze wokół siebie miała wielu życzliwych ludzi.
Było też tak w 1992 r., kiedy Gertruda, w wieku 74 lat, zdecydowała się przeprowadzić do Berlina do córek. Mimo że w Polsce mieszkali synowie, to jednak gdzie matce będzie lepiej, jeśli nie przy córce. Płakały sąsiadki ze Skulska, gdzie wówczas mieszkała Gertruda, i z żalem żegnały się z panią Schwemmerową. Ale ona była uśmiechnięta i radosna, pełna życia i ciekawa świata. W 1986 r. po długiej chorobie zmarł mąż Gertrudy. Bardzo to przeżyła, bo bardzo się kochali i wiele przeszli. Pielęgnowała Gertruda męża i starała się za wszelką cenę utrzymać go przy życiu. Pochowała Gertruda męża na cmentarzu ewangelickim w Koninie. W czasie żałoby Gertruda miała wokół siebie gromadkę dzieci i wnuków. Całe życie utrzymywała Gertruda przyjazne stosunki z ludźmi, którzy po wojnie przyjechali ze Wschodu i jako „mienie poniemieckie” otrzymali młyn i folwark w Zarzewku, który należał do Gertrudy i Reinharda.
Gertruda szyła, zajmowała się domem i dziećmi. Całe dorosłe życie poświęciła rodzinie i temu, by dzieci wyrosły na przyzwoitych i porządnych ludzi. W 1945 r. musieli opuścić wspomniany młyn i folwark. Przenieśli się wtedy z Zarzewka do Konina, gdzie mieszkali kątem u ludzi. Nowe władze aresztowały Gertrudę i Reinharda jako Niemców, choć ich rodziny od pokoleń żyły w Polsce. Siedziała Gertruda dwa miesiące w konińskim więzieniu i świat o niej niewiele wtedy wiedział. O pobycie w więzieniu nie chciała Gertruda opowiadać, mawiała tylko, że był to straszny czas. Zwolniono ich dzięki wstawiennictwu sąsiadów, Polaków. Sąsiedzi na rozprawie – w której jedyną zbrodnią były niemieckie korzenie – zeznali, że od Gertrudy i jej męża nigdy krzywdy żadnej nie doświadczyli, a wręcz przeciwnie, Gertruda nosiła im z młyna mąkę, czym życie im uratowała. Tym noszeniem mąki narażała też siebie, ale Gertruda co raz postanowiła, to realizowała.
***
Po więzieniu nie było już powrotu do domu, z którego ich wygnano. Nie miała do nikogo o to żalu. Reinhardowi zakazano wyjazdu z Polski. Po wojnie kolejno przychodziły na świat dzieci. W PRL w szkole inne dzieci wołały za nimi „niemry” i „szwaby”. Reinhard był fachowcem, którego Polska Ludowa potrzebowała. Był młynarzem i musiał odpracować swoją niemieckość. Przenieśli się do Skulska, gdzie kupili piękny domek z czerwonej cegły nad samym jeziorem. Pięknie jest w tym domku. Dobrze było tam Gertrudzie. Tam mogła leczyć rany zadane przez życie.
Zanim zamknięto ją w więzieniu, Gertruda cudem uniknęła gwałtu, którego dopuścić się chciało dwóch czerwonoarmistów. Reinharda już zabrano, a ona z sąsiadką siedziały w domu. Weszło dwóch żołnierzy i chciało gwałcić albo mordować. Wyciągnęli pistolety. Sąsiadka znała trochę rosyjski, chcąc chronić siebie i Gertrudę, zaczęła z nimi rozmawiać. Na to wszedł radziecki oficer. Gertrudy nie zgwałcono i nie zabito. Tak twierdziła, ale opowiadać dokładnie o tym zdarzeniu nie chciała.
Na początku roku 1941 r. Gertruda stała w głębokim śniegu nad grobem swojego pierwszego dziecka. Richard urodził się ledwo rok wcześniej, w odpowiednim czasie po ślubie. Do dziecka jeździł z Zagórowa doktor Hugo Breede. Podczas ostatniej wizyty doktor został na noc przy malcu, a rano stwierdził zgon. Pochowała synka obok grobu teścia Edmunda, który w 1939 r. podobno popełnił samobójstwo. Przeczuwał, co w Europie nawyprawia Hitler, i nie chciał tego oglądać. Tylko te dwa groby są nadal imienne, czytelne.
Reinharda powołano do niemieckiej armii i wysłano go na front. Pod koniec wojny zbiegł z armii i wrócił do domu. Ukrywał się Reinhard u sąsiadów, Polaków, którzy go nie wydali, bo przecież był swój. Do więzienia wsadzili go potem też swoi, tylko trochę inni. Zanim wyszła za mąż, Gertruda mieszkała z rodzicami, Emilie i Adolfem, zajmowali się uprawą ziemi i hodowlą koni na nadwarciańskich łąkach. Warta zalewała często te łąki i trzeba było zwierzęta wprowadzać na długie łodzie i ewakuować je na wyżej położone tereny. Gertruda brała w tym udział, a zwierzęta rżały, jak wspominała.
***
Pracowała w rodzinnym gospodarstwie. Jako jedna z najstarszych dzieci Adolfa i Emilie pomagała matce w opiece nad młodszym rodzeństwem. Uczyła się Gertruda szycia od matki, Emilie bardzo dobrze szyła. Szyła bardzo dobrze każdemu, kto przyszedł i poprosił. Uczyła tego szycia i Gertrudę, która kiedyś miała z tego szycia utrzymywać też siebie i swoje dzieci. Z fotografii, na której stoi razem z siostrą, Gertruda spogląda z zaciekawieniem na fotografa, tymi samymi oczami, które patrzeć będą 100 lat później z fotografii ustawionej przy jej trumnie w konińskim kościele. Ciekawa wszystkiego, co nowe, okołopięcioletnia, patrzy odważnie i delikatnie się uśmiecha. Uśmiech zostanie jej na zawsze.
Wigilię 1918 r. przygotowywały u Beutlerów dwie starsze córki i Adolf. Emilie spodziewała się rozwiązania. Ten moment nastąpił drugiego dnia świąt. Sto dwadzieścia lat wcześniej Andreas Beutler spakował swój skromny dobytek i ruszył z Niemiec w nieznane, do Polski, o której nic nie wiedział, a w której miał znaleźć dom i wychować swoje dzieci, które będą wychowywały swoje dzieci, aż do momentu, kiedy 26 grudnia 1918 r. na świat przyszła Gertruda. Niby zwyczajna, a jednak jak każdy z nas bardzo niezwykła. Żyła niemal sto lat, zmarła w marcu 2018 r., nie doczekawszy swego okrągłego jubileuszu. Każdy z nas to trochę Polski, mały kawałeczek, tak jak Gertruda. Gertruda umarła, ale Polska żyje.
Konkurs dla Czytelników - napisz opowieść i wygraj 5 tys. zł!
Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”
Historia Polski to nie tylko bitwy i przelana krew. To również wielki codzienny wysiłek zwykłych ludzi. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie ma takiego bohatera: babcię, wujka, sąsiada. Uczyli, leczyli, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, bibliotekę na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi i pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości na nie więcej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 30 września 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem formatki dostępnej na stronie internetowej.
Najciekawsze teksty będą publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”; „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl.
Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 wyróżnień.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
za I miejsce – 5556 zł brutto;
za II miejsce – 3333 zł brutto;
za III miejsce – 2000 zł brutto.
Osoby wyróżnione dostaną roczne prenumeraty Wyborcza.pl.
Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Wszystkie komentarze
Pozdrawiam
Dzięki nim przetrwaliśmy.***
A Potem Nadszedł PIS.
Dziwne...przy kopiowaniu z myślników zrobiły się znaki zapytania.
Ale i PiS przeminie,
narodowosci, obywatelstwa to wymysl ludzi.
tak
Zabieg stylistyczny, celowo bije po oczach i może się podobać albo nie.