KONKURS AKADEMIA OPOWIEŚCI - WYGRAJ 5 TYS. ZŁ!
Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Zapoznaj się z REGULAMINEM
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]
Z biegiem lat uświadomiłem sobie, że niemal obcy ludzie wiedzą więcej o moich Dziadkach i Pradziadkach niż ja. Z czasem też zauważyłem, że opowieści dalszych członków rodziny nie były spójne, i co było bardziej zdumiewające, niektóre z nich były wręcz sprzeczne z zapamiętanymi przeze mnie przekazami moich najbliższych. Dlatego postanowiłem się zająć rzetelnym odtworzeniem historii mojej rodziny. Dojrzeć do tej decyzji pomogło mi znalezione w dokumentach przeglądanych parę lat po śmierci moich rodziców przesłanie Jana Rossmana – postaci znanej wszystkim tym, którzy interesują się historią polskiego harcerstwa, Szarych Szeregów i odbudowy Warszawy. Maszynopis zawierający jego krótkie wspomnienia o moich przodkach od strony Mamy kończył się następującym zdaniem: „Wszystko teraz trafić powinno – chyba – do Maćka Markowskiego. Którego nawet nie znam – ale to on jest 'głównym dziedzicem'. To ma – główny obowiązek”.
Mimo upływu czasu i utracenia, jak niemal wszystkie rodziny mające korzenie w Warszawie, większości materialnych pamiątek w końcu udało mi się dowiedzieć, kim oni byli. Zgromadziłem wiele informacji o tym, co w życiu robili, z kim się znali, przyjaźnili, tak że nawet czasami czuję, jakbym osobiście poznał te osoby za życia.
Z Mamą mojej Mamy spędzałem bardzo dużo czasu, niemal każde wakacje, odbierała mnie też ze szkoły, odrabiałem z Nią lekcje. Natomiast Mamy mojego Taty w ogóle nie poznałem. Zmarła jeszcze przed ślubem moich rodziców - 29 marca 1958 r. doznała wylewu po otrzymaniu informacji o przeniesieniu jej na emeryturę. W opowieściach Taty Babcia była osobą o wielkim sercu, oddającą niemal wszystko, co posiadała, potrzebującym. Słynne były historie o tym, jak wracała do domu bez płaszcza z trudem kupionego przez rodzinę kilka dni wcześniej, bo według niej ktoś go bardziej potrzebował, czy w czyichś dziurawych butach, bo swoje oddała. Jak się później przekonałem, poznając dokładnie jej życie, wielkie serce miała także dla spraw Ojczyzny, nie pozostała bierna w żadnym przełomowym momencie jej historii.
Pierwsze informacje o jej życiu znalazłem dzięki niepozornej kopercie. Znajdował się na niej dość niewyraźny, wyblakły tekst: „Akta osobiste Wandy Polkowskiej-Markowskiej 1898-1958 wykorzystane do Jej życiorysu w Polskim Słowniku Biograficznym”. Niestety, koperta była pusta. Biogram Babci w PSB nie został wydany, ale jego propozycja zachowała się w archiwum. Otrzymany maszynopis autorstwa Prof. Jadwigi Karwasińskiej noszący ślady kilku korekt czytałem z wypiekami na twarzy. Było to pierwsze źródło wiedzy i początek wieloletnich poszukiwań. Wizyty w Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego (Babcia była tam studentką), Centralnym Archiwum Wojskowym (otrzymała Medal Niepodległości) czy Archiwum Historii Mówionej (wspomnienia o Babci z lat II wojny światowej) dostarczyły mi kolejnych informacji i wzruszeń. Bardzo istotne strzępki informacji łączące w całość pewne elementy układanki udało się znaleźć w różnych książkach. Poniżej w syntetycznym skrócie wynik moich poszukiwań.
Babcia urodziła się 20 lipca 1898 r. w majątku Hordziejówka niedaleko miasteczka Klińce, znajdującym się obecnie na terenie Rosji. Mimo że dzieciństwo i wczesną młodość spędziła w Petersburgu, była wychowywana w na wskroś polskiej atmosferze. Była prawnuczką oficera Wojsk Księstwa Warszawskiego odznaczonego m.in. Orderem Virtuti Militari, wnuczką powstańca styczniowego (tej informacji nie udało mi się potwierdzić dokumentami), a wspólnikiem jej ojca był Franciszek Skąpski - działacz niepodległościowy i społeczny, pierwszoplanowa postać „Zet-u”, a następnie POW w Petersburgu. Nic więc dziwnego, że Babcia już w 1913 r., gdy miała 15 lat, należała do tajnych organizacji uczniowskich. Przez trzy lata była w Zarządzie Kasy Bratniej Pomocy i Koła Samokształcenia. Na przełomie lat 1914/15 została wciągnięta do PET-u.
W 1914 r., tuż przed wybuchem I wojny światowej, gdy była z rodzicami na wakacjach w Zakopanem, poznała ideę skautingu. Wiosną następnego roku odbyła kurs instruktorski w Wilnie, a następnie przy pomocy tamtejszych harcerek została jedną ze współorganizatorek żeńskiej drużyny im. R. Traugutta, w której objęła jeden z zastępów. Po wybuchu rewolucji lutowej została drużynową II drużyny im. E. Plater. Po wydarzeniach październikowych, w połowie grudnia 1917 r., razem z rodzicami i rodzeństwem przedostała się do Finlandii, skąd prawie przez rok usiłowali się przedostać do Polski.
Równolegle z działalnością społeczną Babcia intensywnie się uczyła. W 1915 r. ukończyła siódmą klasę Żeńskiego Gimnazjum św. Katarzyny w Petersburgu, skąd dostała świadectwo ze złotym medalem. W następnym roku ukończyła ósmą klasę pedagogiczną i otrzymała maturę. Równolegle uczęszczała na prowadzone przez wybitnych polskich profesorów Wyższe Kursy Polskie. W 1917 r. została przyjęta na Wydział Filologiczny Uniwersytetu Petersburskiego. Do Warszawy z Finlandii przyjechała samodzielnie, już po swoich rodzicach, w październiku 1918 r. Wcześniej jej Mama zapisała ją na Wydział Filozoficzny na UW, a Babcia od razu rzuciła się w wir działalności niepodległościowej. Wstąpiła do Koła Akademiczek (akademiczkami kiedyś określano studentki) i ukończyła trzymiesięczny kurs sanitarny. Z powodu ówczesnego nadmiaru sanitariuszek na froncie wróciła do pracy w harcerstwie jako drużynowa i przyboczna komendantki Jadwigi Falkowskiej. Była również komendantką Pogotowia Harcerskiego pracującego na rzecz żołnierzy.
Wobec wznowienia wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. na zebraniu akademiczek postawiła wniosek, aby wszystkie studentki, które przeszły przeszkolenie, zgłosiły się natychmiast do służby sanitarnej przy froncie. Sama od razu zgłosiła się do Czerwonego Krzyża i po dwutygodniowej praktyce w Szpitalu Mokotowskim wyjechała na front. W maju wraz z pięcioma innymi studentkami trafiła do przyfrontowego szpitala polowego, ale ze względu na postępy ofensywy bolszewików już 24 czerwca Babcia znalazła się w Warszawie, skąd skierowano ją do szpitala w Krakowie. Z powodu zagrożenia Warszawy Babcia ze spokojnego Krakowa wróciła do Warszawy, aby jako sanitariuszka wziąć udział w bitwie pod Radzyminem. Wobec szybkich postępów frontu po wygraniu bitwy warszawskiej została w Warszawie i pracowała jako siostra w szpitalu Czerwonego Krzyża.
W maju 1921 r., gdy dowiedziała się o wybuchu powstania śląskiego, wyjechała jako kierowniczka jednej z czołówek przydzielonych do Grupy Destrukcyjnej "Wawelberga". Były to zespoły dywersyjne i szturmowe – pierwowzór sił specjalnych.
W końcu w połowie lipca 1921 r. wróciła do Warszawy, aby kontynuować przerwane studia na UW. W tym czasie poznała swojego przyszłego męża, a mojego Dziadka - Adama Markowskiego. On również wrócił na studia na Wydziale filozoficznym UW z frontu wojny polsko-bolszewickiej. Pobrali się zaraz po ukończeniu przez nich studiów w 1926 r. Okres pokoju nie oznaczał dla nich przerwy w pracy społecznej. Oprócz nauczania w gimnazjum im. Królewny Anny Wazówny Babcia działała nadal w żeńskim harcerstwie, a w drugiej połowie lat 20. była hufcową Hufca V.
Podczas okupacji oprócz działalności w Departamencie Informacji i Propagandy Delegatury Rządu na Kraj była funkcyjną w Szarych Szeregach oraz brała udział w tajnym nauczaniu. Po wojnie znów zajęła się nauczaniem i wychowywaniem młodzieży. Uczyła w kilku szkołach (m.in. Platerówce w Zalesiu Dolnym), pisała artykuły popularyzujące geografię i opublikowała książeczkę o podstawach geologii. Poznawanie jej losów było pełne niespodziewanych odkryć i fascynującą podróżą w przeszłość.
Jestem przekonany, że wiele osób może odkryć losy swoich przodków tylko na podstawie dokumentów zachowanych w archiwach, gazetach i wspomnieniach różnych osób. Często wystarczy tylko chcieć.
Konkurs dla Czytelników - napisz opowieść i wygraj 5 tys. zł!
Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”
Historia Polski to nie tylko bitwy i przelana krew. To również wielki codzienny wysiłek zwykłych ludzi. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie ma takiego bohatera: babcię, wujka, sąsiada. Uczyli, leczyli, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, bibliotekę na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi i pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości na nie więcej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 30 września 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem formatki dostępnej na stronie internetowej.
Najciekawsze teksty będą publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”; „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl.
Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 wyróżnień.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
za I miejsce – 5556 zł brutto;
za II miejsce – 3333 zł brutto;
za III miejsce – 2000 zł brutto.
Osoby wyróżnione dostaną roczne prenumeraty Wyborcza.pl.
Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Wszystkie komentarze
Pradziadek zginął w wojnie domowej , zwanej trzecim powstaniem. po polskiej stronie.
Jego corka, a ciotka mojej mamy, wywieziona na roboty do Brandenburgii, poznała tam oficera Luftwaffe, pobrali się i zgodnie przezyli 60 lat.
Tak pokrecone sa nasze losy.
A ci co chcieli polskiego Śląska, dzisiaj ze zgryzoty w grobach sie przewracają, widząc, co Polska z naszą Heimat zrobiła.
Powstania Śląskie to nie była WOJNA DOMOWA a walka o powrót Śląska do Macierzy czyli do Polski. Ślązacy od czasów gdy czeski król Jan Luksemburski zabrał Kazimierzowi Wiekiemu Śląsk , gdy Kazimierz musiał walczyć z innymi wrogami w tym z Krzyżakami
Od 1348r. do zawsze Ślązacy mówili po polsku gwarami śląskimi, ale na uroczystościach i nabożeństwach przemówiena zawsze był w języku polskim ówczesnym.
Na Ukrainie na takich mówią :
"zielone ludziki"
dzięki takim osobom moja Heimat dostala się w polskie łapy.
a jakiego to rodzaju, gramatycznego, jest DER Heimat? poci.....; ty sie choć jedny godki naucz do porządku
Spokojnie, autor pewnie do Bytomia nie jeździ;). Bez tej świadomości historia brzmi lepiej.
niestety, bon mot o małpie i zegarku wciąż zyskuje na prawdziwości.
właściwie pożałowałaby nawet widząc polskę i jej kolonialny stosunek do śląska w 1932.