Wchodzę do osiedlowego sklepu z wędliną. Młody mężczyzna kupuje kiełbasę na grilla. Przy kasie prosi o zestaw grillowy. Kasjerka patrzy zdziwiona. On: „No! Keczup i musztardę. Keczupy dwa – ostry i łagodny. Bez niego nie ma grilla!” - wyjaśnia spokojnie. Zanim zostanie obsłużony, ustawia się kolejka kilku innych. Na pewno kupią to samo. Bo jest czerwiec, więc grillujemy i polewamy keczupem. Latem keczup do grilla. Zimą do frytek i pizzy. Niezbędny w polskiej kuchni przez cały rok. Ten, dzięki któremu jemy keczup, to nie jest mój żaden krewny, bliski czy znajomy. To mój rodak, którego historia urzekła mnie na tyle, że chcę ją opowiedzieć.
Jest 1919 r. Europa zbiera się po I wojnie. Gaśnie pruska potęga. W Wielkopolsce, systematycznie kultywującej polską kulturę wbrew polityce Hakaty, odbywa się proces odzyskiwania praw, majątków i władzy. W Pudliszkach pod Gostyniem – majątku Hermana Kennemanna, współtwórcy Hakaty – gołym okiem widać upadek dawnego imperium. Do tego stopnia, że gdy pojawi się Polak, który w wolnej Polsce od Urzędu Ziemskiego zechce odkupić Pudliszki, okoliczni sąsiedzi stukają się w czoło. Powszechne jest przekonanie, że prędzej gruszki na wierzbie porosną, niż Stanisław Fenrych zarobi coś w Pudliszkach. Fenrych ma 36 lat, jest po szkole rolnej w Szamotułach, a studia rolnicze w Berlinie przerwał, kiedy zmarł ojciec i trzeba było przejąć po nim obowiązki zarządcy majątku pod Gnieznem. Zamiast fortuny odziedziczył pracowitość i upór. Prócz tego ma wiarę, zapał, szacunek dla wiedzy i wsparcie rodziny – matki i brata.
Kiedy w pierwszym roku przejmuje majątek (pałac, gorzelnię, tartak, cegielnię, zabudowania gospodarcze i ziemię), nikt nie dałby złamanego szeląga za jego sukces. Pewnie on sam nawet nie myślał o tym, że właśnie rozpoczyna swoją wielką przygodę i że w jej wyniku zmieni menu Polaków, zlikwiduje bezrobocie w okolicy i zbuduje fabrykę, której wyroby będą w każdym polskim domu przez kolejne sto lat. Na pewno nie myśli o tym, kiedy w pierwszych miesiącach posiadania zarządza zbieranie wszystkich owoców spadających z przydrożnych drzew, a w piwnicach pałacu organizuje wielkie smażenie powideł i marmolad z tego, co zebrano. Ludzie gadają. On sprzeda przetwory i to będzie pierwszy zysk. Jest oczywiście przekonany o słuszności swoich decyzji, a wątpiącym w sukces odpowiada: „Porozmawiamy po zbiorach”. Ale nikt mu nie wierzy. Nie tacy w okolicy upadli!
Na wątpiących się nie obraża. Natomiast szuka mądrzejszych od siebie. Ma wielką zaletę. Otacza się ludźmi i umie korzystać z ich mądrości. Czyta, pyta, analizuje. Ciągle się uczy. Decyzje podejmuje z wielką rozwagą i po wielu konsultacjach. A potem konsekwentnie je realizuje. Ludzie szybko się orientują, że ma głowę na karku i że z Fenrychem można zarobić. Od samego początku robi rzeczy niebanalne. Najpierw wymyślił oborę dla krów z sąsiedztwa. On daje miejsce w oborze, opiekę weterynaryjną, dobrą paszę (którą ma pod kontrolą), a potem właścicielom płaci za mleko. Dzięki temu rozwiązaniu jest ono lepsze jakościowo i można z niego produkować znakomite sery, którymi zajadają się mieszkańcy Wielkopolski, a wkrótce całego kraju. Za kilka lat będzie wysyłał masło (jako jedyny zamknął je w puszkach!) do Stanów. Masłem z Pudliszek smarowano pieczywo na Batorym. To tylko jeden z przykładów, jak jego zmysł organizacyjne przekłada się na sukces.
W 1923 r. otwiera w Pudliszkach fabrykę przetwórstwa produktów rolnych. Tego samego roku żeni się z Teresą Boszulak – swoją księgową. Ślub był piękny, a małżeństwo udane i kochające. Ona wspiera męża w jego inicjatywach, on ją bardzo szanuje. Tak będzie do samego końca. Podróży poślubnej nie było, bo wszystko, co mieli, inwestowali w rozwój. Ale Pudliszki były ich wspólną wielką życiową przygodą. Stanisław Fenrych kupuje autoklawy pozwalające na proces sterylizacji i na zamykanie warzyw w puszkach. Rośnie produkcja, rośnie zbyt, a Polacy coraz chętniej jedzą warzywa. W jego majątku pojawiają się świetnie wykształceni fachowcy, którzy doglądają procesów produkcji na polu, w ogrodach i sadach, halach fabrycznych. W kraju powstają magazyny konsygnacyjne, do których wozi swoje towary. Susz owocowy wysyła do Francji, krówkami zajadają się Czesi. Dba o jakość, bo jego wyroby wcale nie są najtańsze. W okolicy nikt już się nie stuka w czoło. Za to wszyscy podpatrują i uczą się, współpracują. Po kilku latach zabraknie w okolicy rąk do pracy. W sezonie trzeba będzie sprowadzać ludzi z innych regionów.
Jednym z produktów Pudliszek jest przecier pomidorowy. Produkują go dużo, ale chcieliby więcej. Potrzebna jest nowa odmiana pomidora dostosowana do polskich warunków. O pomoc Fenrych prosi swoich konsultantów z Uniwersytetu w Poznaniu współpracujących z Pudliszkami. Prof. Chrząszcz i Józef Janicki szukają w Europie, jadą do Wielkiej Brytanii, by stamtąd przywieźć potrzebne nasiona. Przy okazji przywożą także przepis na keczup – sos do wszystkiego, który w Anglii jest popularny, a u nas nie. Mimo to Stanisław Fenrych w 1927 r. wypuszcza na rynek pierwszą partię keczupu. Bardzo szybko rośnie zainteresowanie. Na tyle szybko, że w okolicy wszyscy gospodarze zaczynają sadzić pomidory, bo te są bardziej opłacalne niż dotychczasowe produkty rolne. Polacy chętnie jedzą keczup, a pomidory, mało dotychczas popularne w Polsce, wkradają się do łask.
Tyle potrzebował, by zbudować znaną i lubianą markę, świetnie funkcjonującą fabrykę i zdobyć uznanie nie tylko sąsiadów. W 1929 r. do Pudliszek przyjeżdża prezydent Mościcki, by zwiedzić majątek. To wielkie wyróżnienie dla Fenrychów. Prezydent zna się na gospodarce, umie docenić innowacyjne rozwiązania, więc jego słowa: „Gdyby wszyscy pracowali tak jak pan, w Polsce nie byłoby bezrobocia”, mają wielkie znaczenie. Prezydent wie, co mówi. Na Wystawie Krajowej w Poznaniu wystawiane są produkty Pudliszek, bo jest się czym pochwalić. Tam jednak nie widać tego, co jest najważniejsze – szacunku dla ludzi, z którymi pracuje, troski o nich. W Pudliszkach jest przyzwoita baza noclegowa dla pracowników sezonowych, osiedle dla pracowników, zorganizowano dowóz autobusami. Jest ochronka dla dzieci, biblioteka, w której oprócz wypożyczania książek także systematycznie czyta się tym, którzy mają kłopoty z czytaniem, jest przychodnia dla pracowników, a dzieci i kobiety w ciąży mają specjalną opiekę lekarską. Czytanie, kursy dla panien, społeczne działania dla miejscowej ludności to domena Teresy Fenrychowej. Ale oboje są bardzo zaangażowani. Przez cały czas wspólnego życia w Pudliszkach dbają o innych. Są po ludzku życzliwi i bardzo konsekwentni w działaniu. Ta cecha zostanie w pamięci mieszkańców Pudliszek przez kolejne kilkadziesiąt lat. Sto lat później o Fenrychach mówi się nadal tylko dobrze.
Zanim 6 września 1939 r. do majątku wejdą Niemcy, Fenrych otwiera magazyny i wszystko rozdaje pracownikom. Małżonkowie, mimo nalegań, nie podpisują volkslisty i to jest koniec ich przygody w Pudliszkach. Zostają wysiedleni, ale uchodzą z życiem, bo niemieccy współpracownicy wybronili Fenrycha. To oczywiście nie pomogło potem w wolnej Polsce. Wojnę przeżyli w Tarnowie, gdzie on dostał nakaz pracy i gdzie także zapisali się jako mądrzy i dobrzy ludzie.
Nie ma żadnego potem. W 1945 r. wrócą do Pudliszek, ale nowa władza nie zamierza im oddać majątku. Nawet mebli. Nie ma dla nich mieszkania, nie ma żadnej rekompensaty, nie są nikomu potrzebni. Jest za to cała seria szykan. W końcu po wielu staraniach Teresa Fenrych dostaje pracę i teraz ona utrzymuje chorującego męża. W 1955 r. Fenrych umiera po ciężkiej chorobie, a w upaństwowionych Pudliszkach ciągle produkują przeciery, keczup i cały asortyment przetworów wymyślony przez niego. Pracownicy Pudliszek pamiętają ich twórcę, ale dopiero w wolnej Polsce miejscowe gimnazjum otrzyma jego imię. Mój bohater nie ma żadnego pomnika. Oprócz tych, które stoją na każdym polskim stole. Przy grillu i frytkach. Od prawie 100 lat.
Rozstrzygnęliśmy konkurs "Akademia Opowieści"
30 września napłynęły do nas ostatnie teksty wspomnień nadesłanych na konkurs czytelników „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”. Przysłaliście pół tysiąca tekstów, spośród których opublikowaliśmy dotychczas kilkadziesiąt – w tygodniku „Ale Historia” oraz na stronie internetowej akcji. Konkurs został rozstrzygnięty 5 listopada.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne: 1. miejsce – 5556 zł brutto, 2. miejsce – 3333 zł, 3. miejsce – 2000 zł brutto.
Wszystkie komentarze
A Gosiewskiemu mają stawiać kolejny pomnik.
Przecież towarzyszu to wy znów wprowadzacie przepisy pozwalające na wywłaszczenie ludzi
Do siebie mówisz jako Wy? Wygląda na to że potrzebujesz wizyty u specjalisty
brawo. świetny pomysł
A artykuł ciekawy.
Ja tam wolę Włocławek,. chociaż już nie produkowany we Włocławku ;-)
A tekst - pierwsza klasa; gratki dla Autora.
Pozdrawiam
Włocławek to jedyny jadalny ketchup, teraz z Łowicza.
Piękna historia, wydaje się tak codzienna a tak mało znana.
Dziękuję i proszę o więcej.
wystarczy obejrzeć "Najdłuższą Wojnę Nowoczesnej Europy" - najlepiej opowiada sagi wielkopolskich rodzin, gdzie razem z Cegielskim, Chłapowskim, Mielżyńskim, Mottym, ks. Wawrzyniakiem, Wielkopolanie walczyli o odzyskanie nie tylko niepodległości fizycznej, ale przede wszystkim ekonomicznej. Serial może trąci myszką, ale przedstawia pomijane często albo marginalizowane zasługi Polaków dla rozwoju naszego zacofanego zaborami kraju i jego gospodarki
wiem, wiem ..... ale ja od dziecka nie umiem bez niego. Pizza moze miec sos pomidowrowy na spodzie ale bez pudliszek na wierzchu .... to nie to.
akurat Wedel był z pochodzenia Niemcem... ale zasłużył się dla nas, Polaków