Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]
Moje wspomnienie o Rodzicach ukaże ich jako ludzi dalekich od heroizmu pola bitewnego, a tylko - w ramach ich możliwości - budujących Nową Polskę. Będzie to też ilustracja tworzenia się nowego narodu po I wojnie światowej - podczas procesu integracji Polski po zaborach.
***
Rodzice pochodzili z dwu odległych końców dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów: Matka z niegdysiejszego województwa bracławskiego na Podolu (okolica Winnicy, Ukraina), a Ojciec z Grudziądza na Pomorzu. Jedna rodzina była w czasie zaborów pod silnym wpływem rosyjskim, druga podlegała germanizacji. Głęboko w zaborze rosyjskim - wśród dominującej liczebnie ludności ukraińskiej - Rosjanie byli bliżsi dla aspirujących do pozostania w lepszej pozycji resztek Polaków. Z kolei na Pomorzu uboższym Polakom imponowała wyższość kulturalna życia codziennego Niemców. Obie rodziny pozostały jednak polskie, szukając oparcia w wierze katolickiej, bo ta wyraźnie określała ich tożsamość, zarówno w stosunku do wschodniego prawosławia, jak i niemieckiego protestantyzmu Pomorza.
Rodzina Matki - Terleccy, herbu Sas - była zbiedniałą szlachtą z Podola. Posiadam dokument z 1802 r. w językach polskim i rosyjskim z datami od 1697 r. Jego cel był prozaiczny: aby nie stoczyć się w feudalne poddaństwo czy pójść do wojska na 25 lat. W XIX w. zostali potraktowani przez historię tak jak większość drobnej szlachty. Część z nich po powstaniu 1863 r. trafiła na Sybir, a moi antenaci stali się administratorami posiadłości bogaczy spędzających czas w Monaco czy Karlsbadzie (ilustracją tych czasów i stylu życia jest „Sława i chwała” Iwaszkiewicza).
Wojna nie objęła swymi działaniami rodzinnej Uładówki w okolicach Winnicy; zmiany przyszły po rewolucji. W 1920 r. armia Budionnego parła na Zachód. Mojego Dziadka poinformował „dobry Ukrainiec”, że na jego skromne posiadłości i rodzinę przygotowywane jest specjalne traktowanie, gdy odejdzie armia Piłsudskiego. Lepiej więc, aby uciekali. Pytanie było: dokąd? Nowa Polska była obcym krajem, raczej mitycznym i wyidealizowanym przez literaturę niż istniejącą rzeczywistością.
***
Dziadkowie Terleccy osiedli w Częstochowie. Co spowodowało ten wybór, nie wiem. Pewnie żarliwa wiara. Ale rzeczywistość była trudna. Lokalna ludność była nieprzychylnie nastawiona do mówiących „po wschodniemu” przybyszów. Wrażenie ogólnej wrogości i poczucie nieprzystosowania doprowadziły po dwu latach do śmierci Babki na serce. Dziadek został sam z dziesięcioletnią Anną, moją późniejszą Matką, i z o kilka lat starszym synem. Mimo jego skromnej pracy urzędniczej dzieci były kształcone. Matka przeszła przez prywatną szkołę dla „panienek z dobrych domów”, ale nie dało jej to wielu możliwości pracy. Ogólne wykształcenie i znajomość francuskiego to było mało. Będąc młodą dziewczyną, przez kilka lat pracowała jako guwernantka leniwych panienek w bogatych domach ziemiańskich w Kieleckiem. Praca była niewdzięczna, a pobyt w izolowanych wioskach nudny i ograniczający horyzonty. I tu pojawiła się niezwykła możliwość stworzona przez nowe państwo: kursy dla młodych ludzi organizowane przez Pocztę Polską w celu podniesienia standardu telekomunikacji. Anna przeszła kurs użycia maszyn Hughes (późniejszych teleksów) i trafiła na Pomorze Gdańskie - na początek do wiosek niedaleko Grudziądza.
Tamtejsza, w połowie niemiecka ludność, raczej wobec niej przychylna, była dla niej nowością, zwłaszcza pod względem wysokiego standardu życia, zupełnie nieznanego z Ukrainy czy okolic Częstochowy. Jednak wielka zmiana nastąpiła, gdy ok. 1935 r. w ramach awansu dostała przeniesienie do Grudziądza. To był dopiero inny świat. Duży garnizon i Szkoła Podchorążych tworzyły wrażenie wielkiego, atrakcyjnego miasta. Tam poznała Mariana.
Jego rodzina pochodziła z biednego północnego Mazowsza, okolic Żuromina. Około 1864 r. przenieśli się w trochę niejasnych okolicznościach do zaboru niemieckiego, do wioski Szwarcenowo. Pradziadek był krawcem. Zdjęcie z początków XX w. pokazuje ich razem: dorosłe dzieci, sześciu braci i trzy siostry. Wszyscy elegancko ubrani, bo też wszyscy intensywnie próbowali znaleźć pozycję w kapitalizmie tamtych czasów. Większość pozostała przy krawiectwie, byli również właściciele małych fabryk mebli. Jeden z nich podobno miał na tyle dobrze prosperującą firmę krawiecką w Berlinie, że posiadał obstalowane guziki do spodni z napisem „Rucinski”. Mój Dziadek próbował szczęścia w montowaniu bicykli (dwukołowych pojazdów znanych teraz jako rowery), potem zaś, w latach 20., jako właściciel szybko rosnącej wytwórni wódek gatunkowych.
***
Na wojnę 1914-1918 Dziadek poszedł jako Unteroffizier (podoficer), bo miał ukończone „aż” cztery klasy pruskiej szkoły podstawowej. Ojciec mój jako małe dziecko pamiętał swego ojca, gdy ten musiał schodzić z chodników i stać na jezdni, salutując przechodzącym oficerom pruskim. Służba w armii imponowała Dziadkowi i gdyby nie moja bardzo patriotyczna Babka, pochodząca z Poznańskiego i łącząca w umyśle katolicyzm z polskością, uległby germanizacji. Walczył na obu frontach I wojny. Nie dał się zagazować na zachodzie i podobno wrócił bardzo przygnębiony ze wschodu. Podczas wojny Babcia, wtedy zamożna osoba, prowadziła „muzyczno-artystyczny salon dla oficerów” z armii francuskiej i brytyjskiej, którzy jako jeńcy swobodnie chodzili po Grudziądzu. I wojna światowa była bardzo odmienna od tej następnej...
Lata 20. to ogromne powodzenie firmy Rucińskich: dziesiątki zatrudnionych, samochód, kamienica... W tej atmosferze mój Ojciec poszedł na studia prawnicze. Jak grom z jasnego nieba przyszedł kryzys 1930 r. Dziadek stracił wszystko – dosłownie wszystko. Dla Mariana był to wielki przełom: konieczność utrzymania się dzięki korepetycjom i pomocy rodziny w Poznaniu, zmiana w stronę przedmiotów humanistycznych, a też zwrot w kierunku socjalizmu. To lata refleksji nad potrzebą służenia innym. Marian wrócił do Grudziądza i w latach 30. był aktywny w wielu dziedzinach. Był nauczycielem polskiego i historii w szkołach średnich, uczył ochotniczo w słynnym lokalnym więzieniu, pisał artykuły do „Gazety Pomorskiej”, głównie o nadużyciach publicznych pieniędzy i o pogłębianiu się nierówności klasowych. W ramach służby wojskowej dzięki znakomitej znajomości niemieckiego prowadził audycje propagandowe nadawane przez lokalną stację wojskową udającą niemieckie podziemie antyhitlerowskie.
Anna i Marian pobrali się w 1938 r. Ciekawe, że musieli mieć dwa śluby cywilne w obu miastach, z których pochodzili, bo na Pomorzu nadal obowiązywało prawo niemieckie. Poprawiająca się ich pozycja społeczna i rosnące zarobki dawały powód do optymizmu. We wrześniu 1939 r. Marian ruszył w poszukiwaniu swojej jednostki wojskowej, która została rozbita przed jego dotarciem. W tym czasie jego brat dostał się do sześcioletniej niewoli w oflagu podczas walk w Borach Tucholskich. Marian wrócił do Grudziądza. Wieczorem, kryjąc się przed lokalnymi Niemcami, do rodziny zawitał „dobry Niemiec” i powiedział, że Marian jest na liście polskich nauczycieli do rozstrzelania. Możliwe, że wiedziano też o jego pracy w radiostacji wojskowej. W tej sytuacji, częściowo na piechotę, przedostał się do Częstochowy, gdzie już była Anna. Zatrudnił się jako urzędnik i tłumacz w browarze - wojsko niemieckie potrzebowało piwa.
***
Urodziłem się w 1943 r., w najstraszniejszym okresie wojny. Ojciec tłumaczył dla AK teksty biuletynów wojskowych Wehrmachtu, ale nie działał bardziej czynnie. Okres powojenny to - dzięki popularności wśród załogi - jego wybór na przewodniczącego Rady Robotniczej browaru w 1945 r. Ale niedługo potem „nowe porządki” i anulowanie wyboru, bo Ojciec odrzucał komunizm. Jego powrót do ulubionego nauczycielstwa w epoce stalinizmu oraz nieprzystąpienie do Partii skazały nas na okropne warunki mieszkaniowe i postępującą biedę. To już moja historia. Dziś, po połowie życia w Kanadzie, pozostała mi świadomość moich korzeni i naszej rodzinnej historii z początków Nowej Polski.
Konkurs dla Czytelników - napisz opowieść i wygraj 5 tys. zł!
Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”
Historia Polski to nie tylko bitwy i przelana krew. To również wielki codzienny wysiłek zwykłych ludzi. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie ma takiego bohatera: babcię, wujka, sąsiada. Uczyli, leczyli, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, bibliotekę na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi i pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości na nie więcej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 30 września 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem formatki dostępnej na stronie internetowej.
Najciekawsze teksty będą publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”; „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl.
Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 wyróżnień.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
za I miejsce – 5556 zł brutto;
za II miejsce – 3333 zł brutto;
za III miejsce – 2000 zł brutto.
Osoby wyróżnione dostaną roczne prenumeraty Wyborcza.pl.
Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Wszystkie komentarze
Moja babcia Maria urodzona pod koniec pierwszej wojny swiatowej w Kowlu na Ukrainie wyszla za dziadka Walentego urodzonego jeszczce w Austro-Wegrach. Mlody dziadek wyprowadzil sie z domu i dotarl na Wolyn, gdzie poznal babcie i ozenil sie z nia. Tam (na poczatku lat czterdziestych) urodzilo im sie pierwsze dziecko Halina (starsza siostra mojej mamy). W czasie rzezi na Wolyniu jeden z zaprzyjaznionych ukrainskich sasiadow ostrzegl dziadkow, ze bedzie masakra i ze powinni uciekac. Dziadkowie z malutka Halinka wyruszyli w nocy (zostawiajac caly dobytek) do Bydgoszczy, gdzie mieszkal brat babci Jan ze swoja - uczynna - wegierska zona. Oni przyjeli ich do siebie. Dziadkowie przezyli druga wojne swiatowa i po kilku latach mieli jeszcze dwojke dzieci: wujka i mame. Babcia nigdy nie opowiadala o tej historii na Ukrainie, dowiedzialam sie od mamy, jak mialam ponad dwadziescia lat. Kontaktu z tym Ukraincem nigdy wiecej nie bylo, wiemy tylko, ze byl to bardzo dobry czlowiek.