Zachęcamy naszych czytelników do wzięcia udziału w konkursie na opowieść pod hasłem "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Regulamin i informacje o nagrodach znajdziecie na Akademii Opowieści.
Trzy lata później Stanisław Działowski, pasjonat dopiero co rodzącego się lotnictwa, przenosi się z bratem Mieczysławem z Krakowa do Bydgoszczy, gdzie powstaje Szkoła Pilotów. Bracia Działowscy, podoficerowie 2. Pułku Lotniczego, nie siedzą za sterami samolotów. Są mechanikami. Ich pęd do latania przerodzi się niedługo w chęć konstruowania latających maszyn. Narodzi się szybowiec „Bydgoszczanka” i niezwykle udane samoloty z rodziny DKD – Działowski-Krueger-Działowski, rywalizujące z legendarnymi międzywojennymi konstrukcjami RWD – Rogalski-Wigura-Drzewiecki.
Podobno lotnicza pasja Stanisława Działowskiego zrodziła się w rodzinnym Mielcu. Jako 14-letni chłopiec, tuż przed wybuchem I wojny światowej, zobaczył na lotnisku wielki wojskowy balon obserwacyjny austro-węgierskiej armii. Uciekł z domu i na rowerze dogonił baloniarzy pod Krakowem, a ci załatwili mu miejsce w szkole mechaników lotniczych. Po odzyskaniu niepodległości był w wąskiej elicie fachowców od lotnictwa.
Kiedy w 1921 roku wojskowym rozkazem bracia zostali przeniesieni na bydgoskie lotnisko przy Szubińskiej, Stanisław został szefem montowni płatowców w Parku Lotniczym Niższej Szkoły Pilotów, a Mieczysław – brygadzistą zespołu remontującego francuskie samoloty, w które wyposażone było wówczas lotnictwo polskie. Naprawianie im już nie wystarczyło. Pierwszą konstrukcją był szybowiec „Bydgoszczanka” – z kołami wymontowanymi od rowera. Bracia Działowscy zaczęli go budować w kwietniu 1925 roku. Miesiąc później „Bydgoszczankę” pokazali w Gdyni na II. Wszechpolskim Konkursie Szybowców. W swoim pierwszym locie latała jednak tylko 15 sekund. Po wypadku powstał w Gdyni złośliwy wierszyk:
„Zachciało się Bydgoszczance
Wlecieć ponad drogę
Lecz niestety, zły wiaterek
Zdmuchnął ją niebogę".
Z marzeń o konstruowaniu Działowscy nie zrezygnowali. Musieli sprzedać niemal cały swój majątek. Stanisław Działowski, który dorobił się w Bydgoszczy licznej rodziny – miał siedmiu synów – sprzedał motocykl własnej konstrukcji i dwa aparaty fotograficzne. Wojskowi ze Szkoły Pilotów nie pomagali. Bracia wynajęli w 1925 roku piwnicę w jednej z kamienic przy Dworcowej i tam budowali swoją awionetkę. Podejrzliwy gospodarz domu wzywał nawet policję, żeby skontrolowała, przy czym w sekrecie majstrują w piwnicy. Kadłub zbudowali w dwa miesiące, ale nie mieli pieniędzy na silnik.
Poratował ich bydgoski szewc, Jan Krueger, entuzjasta lotnictwa. Kupił 30-konny silnik i śmigło od bydgoskich Niemców, braci Gabriel, którzy także byli konstruktorami lotniczymi.
Wszystko było gotowe, ale bracia nie mogli długo poszukać odważnego pilota do oblatania swej maszyny, którą nazwali DKD I. Porucznik Paweł Pischinger zażądał za ryzyko 3 tys. złotych. W końcu zgodził się sierżant Józef Muślewski.
DKD I wzniosła się w powietrze 1 lutego 1926 roku. Spisywała się znakomicie. Wiele tysięcy ludzi obejrzało na lotnisku jej pierwszy lot. Razem z Muślewskim chciał także lecieć Mieczysław Działowski, ale usłyszał: – Jeśli coś się nie powiedzie, zginie tylko jeden.
Pilot ucałował braci przed startem. Najpierw, na wysokości 10 metrów, próbował sterów. W końcu poszybował świecą w górę – na 800 metrów. Latał nad lotniskiem przeszło pół godziny.
Wkrótce Stanisław Działowski samodzielnie pilotował już swoją awionetkę. Zrobił kurs w bydgoskiej szkole. 20 listopada 1926 po raz pierwszy zasiadł za sterami swego samolotu. Brat zrobił to trzy lata później. W czasie egzaminu wykonał 40 pętli – ani jednej poprawnie. Zwrócił się po wskazówki do znajomego sierżanta.
Ten poradził mu wypić „setkę” i dopiero brać się za pętle. W dwie godziny zrobił wszystkie tak doskonale, że najlepszy pilot mógłby mu pozazdrościć.
W kwietniu 1927 roku starszy z Działowski poleciał z Bydgoszczy do Warszawy, w pierwszy taki lot do stolicy. Wiał mocny, przeciwny wiatr i przelot na wystawę lotniczą w stolicy trwał 2 godziny 45 minut. Przy powrotnym starcie, na wysokości 150 metrów eksplodował silnik. Na szczęście DKD II spadł na sad i drzewa zamortyzowały uderzenie o ziemię. Do Bydgoszczy Działowski wrócił pociągiem, a razem z nim wrak awionetki.
Wtedy, w 1927 roku, skończyły się bezpośrednie związki braci z bydgoskim lotniskiem. Zostali przeniesieni do pułku lotniczego, do Krakowa. Starszy z Działowskich był tam oblatywaczem, instruktorem lotów i kontrolerem nadzoru technicznego. Powstała ulepszona wersja – konstrukcja DKD III. Stanisław latał nim na wielu lotniczych imprezach i manifestacjach patriotycznych, rozrzucając ulotki.
W 1928 roku na II Krajowym Konkursie Awionetek wystartowały aż trzy wersje samolotu Działowskich. DKD IV zdobyła pierwszą nagrodę. DKD III – trzecią, a DKD V była piąta. Pozostawiły w pokonanym polu legendarny RWD, na którym latał Franciszek Żwirko.
Czasopismo „Młody Lotnik” chwaliło ich: „Prawdziwą niespodziankę urobili nam bracia Działowscy wystawiając dwie maszyny 2-miejscowe, które najbardziej są zbliżone do maszyn użytkowych i jedną jednomiejscową. Mają one jeszcze drobne wady, ale sądzimy, że dzielni konstruktorzy swą wytrwałą pracą przezwyciężą je, stwarzając prototyp awionetki wybitnie turystycznej pod każdym względem użytkowej, wygodnej".
Wybuch wojny przerwał im budowę aeromobilu – samolotu, który po odjęciu skrzydeł, można było zmienić w samochód.
Stanisław Działowski z synem, Stanisławem juniorem, byli żołnierzami i pilotami Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Senior w RAF patroluje Kanał La Manche i zostaje ranny. Umarł 19 marca 1942 roku i jest pochowany na cmentarzu w szkockim Perth.
Młodszy z braci, Mieczysław przeżył wojnę w Polsce. Był współzałożycielem Aeroklubu Mieleckiego. Zmarł w 1983 roku.
Akademia Opowieści. "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości. Konkurs dla czytelników
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem. Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Napiszcie o nich. Stworzymy wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem naszej formatki konkursowej.
Jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne: za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto, za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto, za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto.
Wszystkie komentarze