Rodzina ma sześć metrów szerokości.
Bo tyle potrzeba, żeby zmieścić pień (bardzo gruby), mnóstwo konarów (też solidnych) i setki gałęzi. Drzewo genealogiczne Mierzwów musi być tak potężne – rodzina rozrosła się przez stulecia, dzieci w niej zawsze było dużo, a potem dzieci też miały dużo dzieci.
Drzewo zaczął tworzyć dziadek, Stanisław Mierzwa, rodzinny bohater, o którym Wikipedia mówi syntetycznie: działacz ruchu ludowego, prawnik, przyjaciel trzykrotnego premiera Wincentego Witosa. Po nim drzewo uzupełniają Wojciech i Tomasz. Syn i wnuk założyli też stronę internetową poświęconą Stanisławowi Mierzwie.
Tomasz Mierzwa (wnuk): – Nie był bohaterem, który przelewał krew. O swoją Polskę walczył po cichu. Rozmawiając z ludźmi, doradzając im, broniąc ich, ale też siedząc w więzieniach, będąc torturowanym. Bardzo cichy bohater.
Urodził się w 1905 roku w Biskupicach Radłowskich pod Tarnowem. W chłopskiej rodzinie, gdzie dzieci było dwanaścioro. Byli biedni, niewiele mieli poza domem, który i tak w czasie I wojny światowej spłonął (jak i cała wieś); Mierzwowie zamieszkali wtedy w stajni.
Matka uparła się, że syn będzie wykształcony, więc po czterech latach nauki w wiejskiej szkole zdał egzamin wstępny do neoklasycznego gimnazjum im. Hetmana Jana Tarnowskiego w Tarnowie. Tam przystąpił do matury. Chciał uczyć się dalej, ale nie było na edukację pieniędzy. A tę mógł dostać za darmo w seminarium. Rodzice nie chcieli mieć syna księdza, on się uparł. Opuścił seminarium po trzech latach, rozchorował się.
„Trzy razy w życiu przechodziłem próbę siły organizmu. We wczesnej młodości, gdy już zaduszał mnie dyfteryt, uratowały mnie w ostatniej chwili zastrzyki starego lekarza w Żabnie. W 22. roku życia na zapalenie płuc sprowadzono mi księdza, który namaścił mi ciało, by dusza z niego łatwiej wyjść mogła, i odjechał. Na drugi dzień rano, ku zdziwieniu otoczenia – odżyłem. Wreszcie w 31. roku życia przywieziony z terenu po kursie politycznym tyfus brzuszny był – zdawałoby się w myśl zasady, że do trzech razy sztuka – ostatnią taką próbą” – wspominał Stanisław Mierzwa.
Był wysoki, szczupły, ale kruchy i delikatny.
I pewnie był pierwszym z tej wsi, który pojechał na studia. Studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, ukończył je w 1934 roku. Aplikację odbywał w kancelarii Stanisława Grodziskiego w Krakowie.
Mierzwa to społecznik, wystarczy przeczytać życiorys, skrupulatnie uzupełniany przez syna i wnuka: „Od 1929, po rozpoczęciu studiów, był aktywnym działaczem bratniej Pomocy Studentów, Koła Tarnowiaków, Akademickiego Koła TSL, Polskiej Akademickiej Młodzieży Ludowej w Krakowie; w PAML-u od listopada 1930 r. był wiceprezesem, od listopada 1931 r. do listopada 1933 r. prezesem Zarządu, następnie przez dwie kadencje przewodniczącym Komisji Rewizyjnej, w latach 1932-1934 wiceprezesem Ogólnopolskiego Zarządu PAML. Od stycznia 1930 r. był członkiem Tymczasowego Zarządu Związku Młodzieży Wiejskiej w Krakowie, a po jego przekształceniu w Spółdzielnię Oświatową w latach 1931-1938 członkiem Komisji Rewizyjnej i Rady Nadzorczej Spółdzielni. Równocześnie był członkiem Zarządu Wojewódzkiego Związku Młodzieży Wiejskiej, od lutego 1933 r. jego skarbnikiem, od grudnia 1933 r. – kierownikiem, w okresie grudzień 1934 r. – październik 1935 r. prezesem. Działalność ta w 1933 r. zawiodła go do więzienia, gdzie spędził dwa miesiące za udział w strajku okupacyjnym zorganizowanym na UJ”.
Jeszcze na studiach wstąpił do Stronnictwa Ludowego, w latach 1934-1935 był jego wiceprezesem. Potem już tylko wyżej i wyżej. W 1936 z polecenia Wincentego Witosa, z którym blisko współpracował, współorganizował wielką chłopską manifestację w Nowosielcach. Gdy wybuchła II wojna światowa, Stanisław Mierzwa przyjął pseudonim „Słomka”, konspirował, kontaktował się z Witosem, ale też uratował mu życie.
28 marca 1945 roku został aresztowany przez NKWD w Pruszkowie pod Warszawą. W słynnym procesie szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego (razem z generałem Leopoldem Okulickim), Mierzwę skazano na cztery miesiące więzienia. Trafił na Łubiankę.
Tomasz: – Co działo się na Łubiance? Przecież wszyscy wiemy... Dziadek nigdy nie chciał o tym mówić. Po powrocie stamtąd nigdy już nie założył krawata. Dlaczego? Cokolwiek na szyi mogło mu przypominać, przez co przeszedł.
Po zwolnieniu z więzienia na prośbę Witosa przystąpił do organizowanego przez Mikołajczyka Polskiego Stronnictwa Ludowego. Okręgowy Zjazd Delegatów w Krakowie w lipcu 1945 roku powierzył mu stanowisko sekretarza Zarządu Okręgu, był członkiem Prezydium Tymczasowego Naczelnego Komitetu Wykonawczego Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Opiekował się Witosem, już chorym, zmęczonym. To Mierzwie Witos podyktował swój ostatni list (apel, odezwę) do chłopów. Niedługo potem Witos zmarł, Mierzwa zorganizował mu pogrzeb, który zamienił się w wielką manifestację.
Zawsze w polityce, zawsze ryzykując.
Tomasz: – Dziadek miał tak zwyczaj, że zanim wszedł do domu, gwizdał. Dawał znać żonie, że za chwilę będzie w progu. Któregoś dnia też zagwizdał, ale na górę już nie wszedł. UB zgarnęło go do samochodu. Był 17 września 1946 roku.
Najpierw na placu Inwalidów w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa, potem w więzieniu przy ul. Senackiej, na Montelupich, po ogłoszeniu wyroku („proces krakowski”, 10 września 1947) Wronki, Rakowiecka w Warszawie.
W kwietniu 1954 roku dowiedział się: „Rada Państwa decyzją z dnia 15 lutego 1954 r. skorzystała z prawa łaski w stosunku do Mierzwy Stanisława skazanego na karę 10 lat więzienia z utratą praw obywatelskich na 5 lat i przepadkiem mienia – zawieszając skazanemu wykonanie reszty niedocierpianej kary więzienia na okres lat dwóch oraz łagodząc okres utraty praw z 5 lat do 2 lat”.
Wrócił do zawodu. Był radcą prawnym w dwóch krakowskich spółdzielniach transportowych. Bronił wozaków, którzy wywozili ziemię z placu budowy w Nowej Hucie (podobno zawyżali ilość ładunków). Budował w Biskupicach Radłowskich nową szkołę, dom ludowy, wodociąg, gazociąg i pomnik (pamięci trzystu poległych żołnierzy Września 1939).
Tworzył muzeum Witosa w Wierzchosławicach.
Zmarł 10 października 1985 roku. Nie pochowano go w Krakowie, ale w Wierzchosławicach, w rodzinnym grobie Witosów.
Pisał „Listy do Przyjaciela”, pierwszy w 1966 roku, ostatni w 1985. Było ich w sumie osiemnaście. Każdy przepisywał na maszynie w ponad stu egzemplarzach.
„Wysyłał je przyjaciołom i znajomym, a niekiedy także osobom o odmiennych zapatrywaniach politycznych »w celach edukacyjnych«. W notatkach ojca dotychczas nie odnaleźliśmy pełnego wykazu adresatów poszczególnych listów. Być może, że nigdy go nie sporządził, a na pewno nikomu nie przesłał, aby nawet przypadkowo nie dostał się w ręce służby bezpieczeństwa i nie naraził przyjaciół i znajomych na ewentualne szykany. Przezorność była chyba potrzebna, gdyż jak wskazują dokumenty udostępnione przez IPN, służby bezpieczeństwa kontrolowały korespondencję domową oraz w miejscu pracy, do niego i od niego” – pisze Wojciech, syn Stanisława Mierzwy.
Szczawa, 15 listopada 1978: „Przyjacielu. Siedzę w tej cichej górskiej wsi, trochę odpoczywam, więc myślę w samotności nad zarzutami, jakie od dłuższego czasu wysuwasz i tylu innych znajomych pod moim adresem. Od jakiegoś czasu ożywiło się życie polityczne w kraju, występował Kościół z Prymasem Wyszyńskim, seniorzy polityczni, naukowcy, literaci, studenci, zaniepokojeni zmianami konstytucji, wypadkami w Radomiu i Ursusie, ograniczającą wolność słowa i przekonań cenzurą, pogarszającą się stale gospodarką, zależnością Polski od sił zewnętrznych itd. A starzy działacze ludowi, w tym i ja, milczymy. Jak to osądzi historia? No, cóż, może w tym dużo racji, należałoby się liczyć z osądem historii i zabierać głos publicznie, wołać o potrzebie zmian, o poszanowaniu praw obywatelskich, godności ludzkiej, poprawę warunków pracy chłopów w Polsce. (...) Pewną siłę wśród występujących dziś w Polsce stanowią studenci. Siłą młodości, zapału i naturalną chęcią szybszego przejęcia praw i obowiązków, do których dorastają. Denerwuje ich odgórny nakaz posłuszeństwa, denerwują hamulce potrzebnych zmian w rękach zasiedziałych i zadowolonych z siebie emerytów politycznych, dożywotnich »gospodarzy” państwa. Lecz wszystkie te zalety młodych przegrywają wobec siły aparatu państwowego w rękach tych dożywotników. Zabierają również często głos zasłużeni seniorzy polityczni, powołując się na swoją przeszłość, własny udział w budowie ustroju socjalistycznego, pisząc do władz z goryczą, iż inaczej go sobie wyobrażali. Zawiedzeni osobiście, nie budzą współczucia. Brakuje w tym gronie głosów dawnych, niezależnych działaczy ludowych. Garstka nas pozostała niewielka. Kogo i co dziś reprezentujemy? Wieś, chłopów polskich? Ależ ci chłopi dziś się nie liczą jako siła zorganizowana, polityczna, najwyżej jako dostawcy produktów rolnych na rynek miejski, przede wszystkim klasie panującej, robotniczej. Bo tak się dziwnie składało w historii narodu polskiego, iż zawsze ktoś z panujących do tej roli ich spychał i ograniczał. Wbrew ich woli i obronie równych praw obywatelskich i godności ludzkiej, narodowej. (...) Sam dobrze wiesz, jak niewielu ich, wiernych starym sztandarom, pozostało. Większość, ratując roztropnie swoje życie czy choćby zdrowie w czasie chłopskiego pogromu, podniosła ręce do góry i przeszła na stronę zwycięzcy, godząc się na rolę pomocnika przy budowie nowego ustroju socjalistycznego, na kierowniczą w nim rolę komunistycznej partii”.
Tomasz: – Nie był człowiekiem wylewnym, raczej stanowczym i zasadniczym. Wnuki kochał, ale mądrze, nie rozpieszczał. Był jednak taka chwila w roku, kiedy być może się wzruszał. Organizował nam mikołajki, nie takie zwyczajne jednak – płacił prawdziwym aktorom, żeby do nas przyszli. Jeden przebrany za świętego Mikołaja, reszta za orszak. Całkiem niedawno znalazłem w domu prezent od dziadka – rosyjską zabawkę do wypalania wzorów w drewnie. Cały dziadek...
Żywił się tylko herbatą. Czasem wpadały na inspekcję synowe i zabierały go do siebie, żeby podtuczyć. Nie protestował, ale miał przecież ważniejsze sprawy na głowie niż jedzenie.
Ma w Krakowie swoją ulicę, w Nowej Hucie. Wcześniej jej patronem była Komunistyczna Partia Polski.
AKADEMIA OPOWIEŚCI. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości"
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Regulamin akcji jest dostępny na stronie internetowej TUTAJ. Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem naszego FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np., „Ale Historia”, „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format” oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto
za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto
za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto
Wszystkie komentarze