Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszej akcji?
Cezary Łazarewicz radzi, jak pisać [PORADNIK]
"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Weź udział w naszej akcji, przyślij opowieść [FORMULARZ]
Józef Niewiadomski, prezydent Łodzi w latach 1978-1985, wspomina tkaczkę z Widzewa, która w czasach PRL zrobiła polityczną karierę.
– Moją wielką miłością zawsze było harcerstwo, którego jestem instruktorem. Poznałem Michalinę Tatarkównę w latach pięćdziesiątych, kiedy przyjechała na nasz pierwszy zlot harcerski w Grotnikach. Zwiedziła wtedy obóz i spotkała się z kadrą. W pewnej chwili poprosiła, żebyśmy coś zaśpiewali, najlepiej o ognisku. Ktoś zaintonował „Płonie ognisko w lesie”, ale kiedy skończyliśmy śpiewać, powiedziała „To też jest piękne, ale była jeszcze inna pieśń o ognisku”. Chodziło, oczywiście, o „Płonie ognisko i szumią knieje…”. W tym momencie nasz kolega, Stasio Niedzielski, przewodniczący Zarządu Łódzkiego ZMP, stwierdził:
– Ale my tego, towarzyszko, nie śpiewamy.
– A dlaczego nie śpiewacie? – dopytywała Tatarkówna.
– No bo tam jest ta zwrotka o rycerstwie spod kresowych stanic, o obrońcach naszych polskich granic, to jakoś tak… Nie śpiewamy tego.
– Stasiu, czy ci się już zupełnie we łbie pomieszało? – zapytała z politowaniem. – A co, tam nie było tych stanic? Nie było tych obrońców? Skąd wam to przyszło do głowy?!
Muszę powiedzieć, że mi wtedy zaimponowała i od tego momentu miałem wielką sympatię do Michaliny Tatarkówny.
Trzeba jej przyznać, że sama niewykształcona, będąc I sekretarzem PZPR w Łodzi, co wówczas oznaczało wielką władzę, otaczała się mądrymi doradcami. Wywalczyła m.in. pierwszą elektrociepłownię w Łodzi, czyli „dwójkę” przy Wróblewskiego. Wcześniej nie wszystkie ulice miały oświetlenie elektryczne, np. na Rzgowskiej stały lampy gazowe, a u mnie w domu przy Tuwima nie było licznika tylko ogranicznik – kiedy włączyło się trzy, cztery żarówki jednocześnie, to światło przygasało. Przemysł natomiast zasilał się we własnym zakresie, co skutkowało tym, że w Łodzi było ponad 800 kominów.
Jej zasługą jest też Dąbrowa, bo wychowana na Starym Widzewie Tatarkówna postanowiła wyprowadzić ludzi z piwnic i poddaszy. Kiedy rozpoczęto budowę osiedla, wywalczyła, żeby w Łodzi, w przeciwieństwie do stawianych wówczas np. w Gdańsku domów, gdzie kuchnie były ciemne, a łazienka jedna na całe piętro, każde mieszkanie miało własną łazienkę i kuchnię z oknem. W Łodzi drugim takim osiedlem był, o ile pamiętam, Żubardź.
Bodaj w 1957 roku Michalina Tatarkówna-Majkowska, wówczas I sekretarz Komitetu Łódzkiego, była jedyną kobietą w delegacji, która wraz z Gomułką (żegnała ich cała Polska, bo wszyscy mieli w pamięci Bieruta, który wrócił w trumnie) pojechała do Związku Radzieckiego. Podobno, chociaż nigdy jej o to nie zapytałem, wszyscy członkowie tej delegacji dostali po wołdze, a ona od Chruszczowa dostała moskwicza. Prawdopodobnie właśnie za pieniądze z jego sprzedaży kupiła leśną działkę w Grotnikach, na której postawiła daczę, czyli drewniany parterowy domek.
W 1964 r. ja poszedłem na studia, a ona, mając 56 lat, na wcześniejszą emeryturę. Plotka głosiła, że miało to związek z jej twardą walką o likwidację trzeciej zmiany w fabrykach włókienniczych. Na pewno wiem, że przyjaźniła się z żoną Gomułki, a z doniesień poczty pantoflowej wynikało, że kiedy goszcząc u nich na obiedzie zaczęła o tym mówić, Gomułka wkurzył się maksymalnie, rzucił nakryciem i wyszedł, a ją właśnie z tego powodu wysłano na emeryturę.
Kiedy byłem już prezydentem Łodzi, przez przypadek, bo chodziły do tej samej kosmetyczki, poznała moją żonę i od czasu do czasu dzwoniła do niej, grożąc:
– Słuchaj, Jagoda, jak ten twój chłop nie odtworzy placu Zwycięstwa (czyli wcześniej Wodnego Rynku) i nie wybuduje filharmonii, to jak już umrę, będę go straszyć co noc!
Michalinie Tatarkównie tak bardzo zależało na filharmonii, bo była wielką melomanką i przez wiele lat, zawsze co piątek, bywała w starym budynku przy ul. Narutowicza na koncertach. Do końca życia miała tam swoje stałe miejsce w piątym rzędzie.
Od czasu do czasu spotykaliśmy się przy oficjalnych okazjach. Kiedy kogoś znała i była w dobrym humorze, zwracała się do niego „synku”. Pewnego razu zapytała mnie: – Byłeś, synku, w Paryżu? – No byłem. – Widziałeś plac Concorde? – Widziałem. – No to widziałeś, że tam nawet bruk jest zachowany. Ja rozumiem, że Wodny Rynek został zlikwidowany, bo trzeba było przebić tę trasę, ale można to odtworzyć i zbudować tam filharmonię.
I ten argument przemówił do mnie. Sprawę zleciłem więc Biuru Programowania i Projektowania Rozwoju Łodzi, w którym była grupa znakomitych architektów i urbanistów. Po dyskusji zdecydowaliśmy, że odtworzymy ten plac i postawimy nową filharmonię. W okolicach skrzyżowania ówczesnej Głównej i Kilińskiego położyliśmy kamień węgielny pod jej budowę i znany architekt Ryszard Millo rozpoczął projektowanie. Zrobił to z tak wielkim rozmachem, a gmach miał być naprawdę ogromny, że kiedy z projektem pojechałem do ministra kultury, którym był wówczas Józef Tejchma, on stwierdził: „Stary, ja tyle pieniędzy, ile ta filharmonia będzie kosztować, to mam na całą Polskę!”. No i niestety, jak wiadomo, nic z tego nie wyszło, ale na szczęście nie miałem nocnych koszmarów.
Wrócę jeszcze na chwilę do sprawy włókniarek. Kiedy byłem członkiem konwentu wojewodów, podczas wspólnego obiadu ówczesny minister administracji i gospodarki przestrzennej, gen. Oliwa wspomniał, wówczas jeszcze żyjącą, Tatarkównę i stwierdził: „W wojsku to ona ma przechlapane!”. Na pytanie „dlaczego?” usłyszałem, że kiedy była posłanką, w trakcie dyskusji nt. podwyżek płac dla kadry oficerskiej wyszła na mównicę i powiedziała, że ona jest „za”, ale pod warunkiem, że będzie również podwyżka dla łódzkich włókniarek. To oczywiście nie przeszło, włókniarki nic nie dostały, ale wojsko jej to zapamiętało.
Michalina Tatarkówna-Majkowska cały swój majątek, czyli mieszkanie przy ul. Kopcińskiego i leśną daczę w Grotnikach, zapisała w testamencie Towarzystwu Przyjaciół Dzieci. Wiem też, że swoje najwyższe odznaczenie, czyli Order Budowniczych Polski Ludowej (notabene z 24-karatowego złota) przekazała Muzeum Miasta. Może gdzieś tam jest do dzisiaj.
Ostatnio zmieniono patronkę małej uliczki na Widzewie, która upamiętniała tę naprawdę zasłużoną dla naszego miasta kobietę, w zamian nadając jej imię Anny Walentynowicz.
Zobacz też: Więcej dekomunizacji! Teraz nie można się cofnąć, trzeba odmienić Łódź
Ja bardzo wysoko cenię obecną patronkę, ale to, co robi Instytut Pamięci Narodowej z nazwami polskich ulic jest nie do przyjęcia. Źle, kiedy instytucja państwowa na zlecenie rządzących bada historię, bo to jest zadanie uniwersytetów i Polskiej Akademii Nauk. A o nazwach ulic powinny, jak dotychczas, decydować samorządy w porozumieniu z mieszkańcami.
Akademia Opowieści. "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości"
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto
Wszystkie komentarze
To może dodam tyle, że w latach 1927-1938 p. Tatarkówna była członkinią i działaczką KZMP, a następnie Komunistycznej Partii Polski, czyli opłacanych z ZSRR organizacji zajmujących się w Polsce wywiadem i dywersją, a przy okazji całkiem otwarcie głoszących konieczność likwidacji niepodległości Polski i włączenia jej do stalinowskiego ZSRR. Po wojnie też jej bynajmniej nie przeszło i w okresie walki o władzę po śmierci Bieruta była członkiem tzw. puławian, czyli twardogłowej frakcji PZPR zwalczającej Gomułkę i opowiadającej się za pozostawieniem w PRL socjalizmu w wersji z czasów stalinowskich.
Gratuluję wyczucia w doborze bohaterów akcji :-/
bez względu na to kim była i gdzie należała jest jedną z postaci związanych z naszą historią.Dla wielu łodzian,którym pomogła była ważna,a i dla miasta sporo wydarła od władz centralnych.Uprzejmie przypominam,że Łódż była biedna,zapuszczona a o przemyśle zwanym "lekkim" nawet górnicy oprowadzani po przędzalniach mówili,że jest gorszy od przodka.
Cokolwiek by nie mówić w okresie Polski Ludowej ludzie żyli,uczyli się i funkcjonowali.Nie jest tak,że tego okresu nie było jak chce premier i reszta notabene urodzona,wychowana i wykształcona w tym czasie.Pozdrawiam.
Uprzejmie przypominam, że w czasach PRL i po ich zakończeniu, Łódź nadal była biedna i zapuszczona. Przypominam także, że o ile w PRL ludzie niewątpliwie żyli, uczyli się, funkcjonowali i budowali, to w krajach europejskich pozbawionych wszelakich dobrodziejstw "władzy ludowej" i takich szczodrych, powszechnie lubianych opiekunów jak bohaterka artykułu, też żyli, uczyli się i budowali. Przy czym z reguły żyli lepiej, uczyli się prawdziwiej i budowali więcej (i dotyczyło to również krajów, które przed 1939 nieszczególnie odbiegały poziomem rozwoju od Polski).
Wyobraź sobie, że np. na 1000-lecie Wrocławia gazeta przedstawia galerię postaci najbardziej zasłużonych postaci dla miasta. I jest wśród nich Karl Hanke, gauleiter Niederschlesien w latach 1941-1945. No, może i tam był długoletnim członkiem NSDAP, SA i SS - organizacji odpowiedzialnych za dyktaturę i terror w państwie, a potem wysokim dostojnikiem hitlerowskim. Ale poza tym był doskonałym gospodarzem miasta, budował ulice, domy i szkoły, wyrywając na to środki od władzy centralnej, a jego dzieła widoczne są do dziś. Można nawet powiedzieć, że był w pewnym sensie ofiarą systemu, bo podczas walk frakcyjnych w partii zaangażował się w klikę przeciwną Goebbelsowi, wskutek intryg którego Hitler usunął go ze stanowiska ministra. A poza tym jego współpracownicy z komitetu okręgowego partii przekonują, że prywatnie był miłym i ciepłym człowiekiem, kochał dzieci i pieski, a nawet o Żydach między swoimi wyrażał się z dużą sympatią.
Wyobrażasz sobie coś takiego? Ja, po lekturze podobnych jak ten materiałów - niestety tak :-/
Pozdrawiam
jeśli fakty są niewygodne to trzeba je zmieniać?Prominentni politycy pewnej partii i IPN opanowały tą sztukę do perfekcji.Skoro we Wrocławiu są budynki projektowane przez niemieckich budowniczych to nie należy o tym mówić bo przeczy mitowi "pradawnego polskiego miasta"?Toż to kłamstwo.Mamy historię jaką mamy i nie ma co jej gumkować.
Gazeta powyższym art.nikogo nie gloryfikuje,przypomniała jedynie historyczną postać i to wszystko.Pozdrawiam.