Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]
Andrzej Hamada, architekt: Całą wojnę pracowałem. Mieszkaliśmy wtedy w Krakowie, uczyłem się, nie było wtedy szkół wyższych ani szkół na poziomie licealnym i gimnazjalnym, dla Polaków co najwyżej była wtedy szkoła powszechna, czyli podstawowa. Ale przedwojenni pedagodzy organizowali kursy szkoleniowe, które były na poziomie gimnazjalnym. Kilka takich kursów przeszedłem, uczyli nas wspaniali nauczyciele, przedwojenni profesorowie, którzy dali nam świetną szkołę.
Równolegle do tego pracowałem. Zacząłem pracę w wieku 16 lat, to był 1941 r. Najpierw miałem praktykę fizyczną jako pomocnik montera w polskiej firmie budowlanej, a rok później już do końca wojny zacząłem pracę w najbardziej znanej, znakomitej przedwojennej firmie budowlanej w Krakowie Pederek. Pierwsze miesiące byłem praktykantem, następnie awansowałem na technika budowlanego, prowadziłem budowy w imieniu budowniczego, starszego pana, który siedział sobie przy biurku i wydawał mi polecenia. To była dla mnie świetna nauka budownictwa.
Oczywiście budowaliśmy tylko dla Niemców, ale mieliśmy wspaniałe budowle, wygrywaliśmy przetargi, np. pracowaliśmy przy generalnej przebudowie skrzydła przy dziedzińcu zamkowym na Wawelu, które było planowane na siedzibę generalnego gubernatora. Nasza firma specjalizowała się w robotach ciesielskich, mieliśmy na etacie 40 robotników – cieśli. Budowaliśmy ogromny dach przy dziedzińcu, to była piękna budowla. Niedawno pokazywałem fotografie z tych prac pani kustosz z Wawelu, była zaskoczona i zrobiła sobie kopie. Pracowałem też przy budowie Biblioteki Jagiellońskiej.
– Ludzie byli wtedy zahartowani, mimo że brakowało jedzenia, w kolejce po chleb trzeba było stać praktycznie całą noc. Na początku uciekliśmy do Lwowa, gdzie spędziliśmy pół roku. Gdy wróciliśmy do Krakowa, okazało się, że Niemcy zabrali nam całe mieszkanie, z dobytkiem, ze wszystkim, zajęli i koniec. Mieszkaliśmy kątem u babci, w czwórkę w jednym pokoju, tak całą wojnę przeżyliśmy, ale dawaliśmy sobie radę. Ojciec pracował w firmie spedycyjnej, ja też sobie radziłem. Człowiek był młody, zdrowy, pełen energii i chęci do życia. Miałem dobrych kolegów, z którymi kpiłem sobie z Niemców, ile się dało.
Dla każdego młodzieńca najważniejsze były tzw. dobre papiery. Dzięki pracy w firmie budowlanej miałem nocną przepustkę, bo przecież Polakom nie wolno było poruszać się w nocy po mieście. Jako technik budowlany byłem potrzebny, miałem specjalne zaświadczenie, że jak będzie nalot bombowy, to mam obowiązek stawić się w miejscu zbiórki przy ul. św. Jana i w razie potrzeby czynić pomoc przy zniszczeniach budowlanych.
Dzięki temu byłem kryty. Jak mnie Niemcy kontrolowali na ulicy, to pokazywałem papiery i śmiało patrzyłem im prosto w oczy. Pamiętam, jak zaraz na początku wojny Niemcy ogłosili, że wszyscy Polacy, którzy mają narty, muszą je oddać, bo potrzebne są dla celów wojskowych. Polak nie miał prawa mieć nart. Nikt jednak nart nie oddał, ja swoje schowałem pod stertą węgla w piwnicy. Buty narciarskie, z wysokimi cholewami, prostymi, kwadratowymi czubkami, nieśliśmy do szewca, który ucinał cholewkę na górze i te buty nosiło się latem jako fason – prawdziwy Polak butów nie oddał. Dawaliśmy Niemcom prztyczka w nos, ale były też sytuacje skrajnie niebezpieczne, które utkwiły mi w pamięci. Pamiętam zdarzenie z ul. Lubicz, środek miasta. Patrol niemiecki, w pełnym rynsztunku, z karabinami, kontrolował ludzi. Zatrzymał dwóch młodzieńców. To byli jacyś partyzanci, jeden z nich zza pazuchy wyjął krótki karabinek, puścił serię i położył trupem dwóch Niemców. Po dwóch tygodniach w tym samym miejscu rozstrzelano 40 Polaków w odwecie.
– Przyszłość była tak bardzo mglista, że przez długi czas w ogóle o tym się nie myślało. Nadzieja pojawiła się w 1943 r., gdy Niemcy zaczęli wycofywać się z Rosji, alianci lądowali w Afryce. W kinach oglądaliśmy kronikę filmową i wstępowała w nas nadzieja.
W drugiej połowie wojny wstąpiłem do Armii Krajowej, do dzisiaj mam opaskę z napisem „Wojsko Polskie Żelbet Kraków”. Pamiętam, jak dla AK robiłem rysunek, na dużej mapie Niemiec miałem nanieść obozy jenieckie. Dostałem materiały z AK, miałem to nanieść z legendą, opisami, gdzie jaki obóz się znajduje.
Pracowałem nad tym późnym wieczorem w domu. Wtedy chodziłem do technikum budowlanego, otworzyli już szkołę budowlaną, pracowałem też nad rysunkiem szkolnym. Deska rysunkowa to była zwykła dykta, nie było mnie stać na kupno lepszej, ale to właśnie ta dykta uratowała mi życie. Mam ją do dziś.
Na jednej stronie dykty miałem rysunek szkolny, a na drugiej pinezkami przybity rysunek dla AK. Był późny wieczór, rodzice już spali, gdy nagle za drzwiami usłyszałem podniesione niemieckie głosy i pytanie: „Was is los?”. Gdyby weszli cicho, nakryliby mnie z tą mapą. Szybko obróciłem deskę, pochowałem po kieszeniach resztę szpargałów, wtedy otworzyły się drzwi, weszło trzech Niemców w hełmach, z karabinami i krzykiem, co tu się dzieje. Okazało się, że przyszli do nas, bo w mieście panował obowiązek zaciemnienia, a u nas prześwietlało światło przez szparę. Według nich Polak w nocy miał spać, bo jak nie spał, to przygotowywał napad na Niemca (śmiech).
Struchlałem, rodzice się zbudzili, ojciec wytłumaczył, że syn chodzi do szkoły, robi rysunki techniczne. Jeden z Niemców zaczął mnie przepytywać, okazało się, że zna się na tym, jest budowlańcem. Pochwalił mnie, poklepał po plecach. Nigdy nie przyznałem się rodzicom do tego, co robiłem. Za to groził nam Oświęcim. To był najtrudniejszy moment, jaki w życiu miałem w czasie wojny, nie mogłem spać do rana.
– Byłem w Gdańsku, gdy rozpoczęto odbudowę Starego Miasta. To było ogromne przeżycie, gdy człowiek widział, jak z tych ruin odtwarza się to, co było kiedyś i działało setki lat, gdy widział, że Polska się odradza po tym ogromnym zniszczeniu. Sam brałem także udział w odbudowie.
Jak przyjechałem do Opola, to prowadziłem biuro projektów w firmie budowlanej, którego zadaniem była odbudowa przemysłu lekkiego na ziemiach zachodnich. Przez trzy lata brałem udział w procesie odbudowy, to była dla mnie, młodego architekta po studiach, piękna, ambitna praca. Jeździłem po całych ziemiach zachodnich, południowych od Katowic aż do granicy za Jelenią Górą. Wszędzie obserwowałem zniszczenia i projektowałem obiekty. Szczególnie utkwiły mi w pamięci huty szkła w Wałbrzychu, Siemianowicach, które były zrujnowane, a mnie przypadła w udziale ich odbudowa. Potem odbudowywałem Opole.
– Czasy niemieckie były dla nas tak ciężkie, że to, co się stało po wojnie, było traktowane w Krakowie jak wyzwolenie, powrót do Polski. To, że ona nie była całkiem samodzielna, nie miało znaczenia wobec tej tragedii, która trwała w czasie wojny.
Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazynu Świątecznego”, „Dużego Formatu”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto
Wszystkie komentarze
TO SPRAWA OCZYWISTA DLA KAŻDEGO NORMALNEGO POLAKA, ŻE WYZWOLENIE PRZYNIOSŁA NAM ARMIA CZERWONA I ZSRR KOSZTEM 30 MLN LUDZI.TO SAMO MÓWILI MOI RODZICE. JESZCZE ROK I MILIONY BY ZGINĘŁY.DLACZEGO MY KOMPLETNI IDIOCI NISZCZYMY POMNIKI ŻOŁNIERZY ARMII CZERWONEJ A STAWIAMY PRAWDZIWYM POLSKIM BANDYTOM "NIEZAŁOMNYM" ?
<<< TO SPRAWA OCZYWISTA DLA KAŻDEGO NORMALNEGO POLAKA, ŻE WYZWOLENIE PRZYNIOSŁA NAM ARMIA CZERWONA I ZSRR >>>
I TO NAWET TRZY RAZY - W 1920, W 1939 (WTEDY WYZWALALI NAS WSPÓLNIE Z HITLEREM) I W 1945.