Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Przeczytaj REGULAMIN KONKURSU.
"Nieznani bohaterowie naszej niepodległości". Przyślij opowieść, wygraj nagrody [FORMULARZ]
Gdy sięgam pamięcią do jej granic, zawsze odnajduję w niej dziadka. Przypominam sobie jego kłującą brodę na moim policzku i oczy pełne uczucia, mówiące mi, kim dla niego jestem - ja, jego imiennik.
Gdy się urodziłem, dziadek miał 90 lat, ale ja pamiętam go jako energicznego człowieka. Codziennie wstawał wcześnie rano, by po porannej toalecie w zimnej wodzie, śniadaniu składającym się głównie z białego barszczu i nabiału, przyjmować pacjentów. W pamięci pozostały mi szczegóły jego ubioru: złoty zegarek z łańcuszkiem w kieszonce kamizelki, scyzoryk oprawiony płytkami z macicy perłowej, chemiczny ołówek z klipsem do zapisywania notatek oraz biurko w gabinecie i szafy z setkami tubek, buteleczek i przyrządów.
Urodził się w 1862 r. w Haczowie. W 1888 r. uzyskał dyplom doktora wszech nauk lekarskich. Praktykę zawodową rozpoczął w Żmigrodzie, a od 1890 r. osiadł w Rymanowie. W 1895 r. mianowano go lekarzem miejskim, potem przez lata był lekarzem okręgowym w Rymanowie. Okręg obejmował 17 gmin zamieszkałych przez 15 tys. osób. Był również lekarzem sądowym, a na początku kariery do jego obowiązków należało oglądanie bydła i mięsa. Był społecznikiem: wiceprzewodniczącym, a potem przewodniczącym Lekarzy Okręgowych Małopolski. Współzałożycielem i przez lata przewodniczącym Zarządu Kółek Rolniczych. Przez 39 lat przewodniczył Zarządowi Towarzystwa Zaliczkowego, ponad 40 lat był prezesem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Był radnym miejskim, prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej. W okresie międzywojennym należał do Stronnictwa Narodowego, a w okresie okupacji niemieckiej był lekarzem podziemia. Nie palił, nie pił alkoholu, uprawiał sporty, odżywiał się racjonalnie, miał poczucie humoru i optymizm. To pozwoliło mu zachować sprawność do późnego wieku. Pracował zawodowo do setnego roku życia. Zmarł w Rymanowie w 102. roku życia, jako jeden z najstarszych lekarzy polskich.
Dziadek wprowadzał mnie w życie. To przy jego łóżku codziennie wieczorem odmawialiśmy Modlitwę Pańską i z jego ust usłyszałem pierwszy raz „Ja jestem Pan Bóg twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej z domu niewoli". Później przyszła kolej na systematyczne odpytywanie z tabliczki mnożenia. Pamiętam rozsierdzenie dziadka, gdy przy nauce dzielenia kolega, który mnie odwiedził, wykazywał większe postępy. Był dziadek adresatem wszystkich moich dziecinnych pytań, na które udzielał odpowiedzi, jak dzisiaj sądzę, wyważonych i mądrych.
Jako dziecko bardzo lubiłem chodzić lub jeździć na rowerze do kuźni na Posadzie Dolnej do pana Kaczora lub Wołczańskiego. Szczególnie lubił mnie mistrz Wołczański i kiedyś w przerwie pomiędzy pracami posadził mnie na kolanie okrytym skórzanym kowalskim fartuchem, podzielił się kanapką i w rozmowie stwierdził, że moja rodzina jest szlachecka i nie pochodzi z tych stron, tylko przybyła gdzieś ze wschodu. Zrobiło to na mnie spore wrażenie. Po powrocie do domu zapytałem o to dziadka. Potwierdził informację i opowiadał o ucieczce przed straszną wojną.
Po dziadku pozostało mi przywiązanie do tej wsi, która nie tylko nas przygarnęła, ale przechowała i wyposażyła. Wyniósł mój dziadek z Haczowa sentyment do rolnictwa i szacunek dla włościan. Zresztą oceniał ludzi nie poprzez pryzmat urodzenia, ale na podstawie przydatności dla społeczeństwa i poziomu fachowości.
Osiadł w Rymanowie ze względu na bliskość stron rodzinnych. Z początku mieszkał w wynajętym mieszkaniu w północnej pierzei rynku. Później kupił willę, która jest do dzisiaj w naszym posiadaniu. Przy domu postawił stajnię i stodołę oraz kupił około 8 ha ziemi, tworząc własne gospodarstwo. Do wojny utrzymywał doskonałe konie wyjazdowe i bryczkę, ale ja pamiętam już tylko inwentarz składający się z dwóch dorodnych krów, świń, kur i oczywiście psów, które u nas najczęściej wabiły się „Wisłok”. Była to miniatura haczowskiego gospodarstwa pradziadka Pawła, które składało się z kilkudziesięciu hektarów, kilkudziesięciu krów i kilkunastu koni.
Zdarzało się, że w przerwie między przyjmowaniem pacjentów dziadek „wypadał” na balkon, by przez lornetkę sprawdzić, jak przebiegają żniwa na polu za stadionem. Codziennie w ramach relaksu szedł w szarym fartuchu do stajni, by czyścić bydło, wracając – ku rozdrażnieniu mamy – przynosił czasem do domu na butach to, co w stajni na ogół leży na ziemi.
Gdy skończył sto lat, coś w nim pękło. Ojciec odsyłał pacjentki, które wciąż przychodziły do swego doktora (był specjalistą chorób kobiecych), bo biorąc pod uwagę coraz słabszy wzrok i słuch, praktyka lekarska była już ryzykowna. Ministerstwo Zdrowia przysłało wprawdzie dla dziadka ówczesną rewelację – aparat słuchowy, jednak było to urządzenie niedoskonałe, z którego nie chciał korzystać. Pamiętam, jak po zakupie telewizora dziadek raz usiadł przed migającym czarno-białym ekranem i powiedział do syna, że dziwi się, iż wydał tyle pieniędzy na to urządzenie. Jeśli jednak chodziło o medycynę, dziadek chłonął nowości. Przychodziła korespondencja z największych światowych firm farmaceutycznych z reklamami i próbkami leków, które wdrażał w praktyce. Zaczynał jako lekarz od prostej chemii i hydroterapii, którą cenił do końca życia i sam stosował (np. przed zaśnięciem wkładał nogi do konewki z zimną wodą), a kończył karierę, stosując antybiotyki. Oddany był pacjentom bez reszty. Pamiętam jego opowieści o nocnych wyjazdach do odległych miejscowości, np. Wisłoka Wielkiego dla przeprowadzenia operacji (porodu), o saniach, szubach, krzyżu na piersi na drogę, pistolecie za pasem i strzelbie na plecach furmana.
Tych opowieści, anegdot i żartów było bardzo wiele, gdy wieczorami dziadek siadał na swoim ulubionym bujanym fotelu i po lekturze gazet (jak dobrze, że nie było wtedy telewizji) odkrywał przed nami miniony świat dyliżansów, nauki przy lampie naftowej, Matejki spotykanego na ulicach Krakowa, weteranów powstania styczniowego, świat Żydów i Rusinów. Z mniejszościami mieszkającymi po sąsiedzku żył bardzo blisko i przyjaźnie, znał ich problemy jako pacjentów i ludzi. By ułatwić kontakty, nauczył się ich języków i z Rusinami mówił po rusku, a z Żydami w jidysz.
Ze zmianami powojennymi dziadek nie pogodził się nigdy, zarówno politycznie jako narodowy demokrata ani jako działacz autentycznego ruchu spółdzielczego. W ramach zwalczania kułactwa dziadka obłożono dotkliwymi podatkami, których generalnie nie lubił płacić, co dziś postrzegam jako wynikający ze szlachetczyzny anachronizm. Wpadł kiedyś do urzędu gminy i stukając laską o krzesło, wołał: „doprowadzicie Polskę do głodu!”. Proroctwo miało się spełnić później, gdy poznaliśmy, co to puste półki sklepowe i kartki na żywność...
Po II wojnie odsunął się od życia politycznego, a skoncentrował na pracy zawodowej i rodzinie, w myśl wyznawanych przez całe życie haseł pozytywistycznych. Trzeba jednak przyznać, że ówczesne władze doceniły jego pracę w uznaniu, której otrzymał najwyższe odznaczenia resortowe i państwowe.
Życie płynęło dalej, przybywało lat, w stulecie koledzy lekarze śpiewali mu 200 lat, co przyjął ze śmiechem. Ja postrzegałem już coraz mniejszą jego aktywność, swoje codzienne ulubione spacery – po obiedzie 1000 kroków po balkonie lub wkoło domu – odbywał tylko po mieszkaniu, często wsparty o wnuczka. Schudł, źle widział i słyszał, aż któregoś dnia ojciec przyszedł z wieścią, że dziadek nie mówi. Przyszedł ksiądz z ostatnią posługą, ale dziadek jeszcze nie umarł. Przychodziłem do niego i kiedy brałem za rękę, z jego oczu płynęły łzy. Po dwóch tygodniach mowa wróciła. Wieczorem przed snem ojciec poszedł do sypialni dziadka powiedzieć dobranoc, nagle wrócił do naszego pokoju wołając, że dziadek umiera i chce się pożegnać. Staliśmy przy jego łóżku, wyszeptał, że modli się, aby po jego śmierci było nam dobrze, i odszedł.
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się stało, i dopiero kiedy pokój opustoszał, zrozumiałem, że go już nie ma. Zaszywałem się na werandzie, tej, na której tak lubił przesiadywać wieczorami i gdzie zrobiłem mu swoim pierwszym aparatem dziecinnym „Druh” zdjęcie-portret, i płakałem. Po latach przeczytałem testament dziadka; po dyspozycjach majątkowych i zaleceniach dla rodziny jest zapis charakteryzujący jego związek z Rymanowem. Pisze tam o zubożeniu spowodowanym wojnami i późniejszymi ograniczeniami, i wyraża żal, nie mogąc zapisać środków finansowych dla swojego miasta.
W ostatnich latach razem z siostrą Aleksandrą, jako potomkowie dr. Bieleckiego, przekazaliśmy wyposażenie jego gabinetu lekarskiego do Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, gdzie można go obejrzeć na terenie rynku galicyjskiego. Ekspozycję wzbogaca krótki materiał Polskiej Kroniki Filmowej zatytułowany „Doktor z Rymanowa”.
***Akademia Opowieści. „Nieznani bohaterowie naszej niepodległości”
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazynu Świątecznego”, „Dużego Formatu”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto,
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto,
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto
Wszystkie komentarze
Pozdrawiam